BIEC DALEJ I WYŻEJ, czyli to i tamto o bieganiu, triathlonie, górach i samym sobie

piątek, 30 listopada 2012

Ani się obejrzałem, a od ostatniego wpisu na blogu minęły dwa tygodnie! Dużo teraz mam zajęć (nauka pływania nie jest taka prosta…), a krótkie komunikaty o tym co się dzieje wrzucam na Fejsbuka, tymczasem lista tematów do opisania zbierana w kajeciku rośnie… Czas zabrać się do roboty! Na pierwszy ogień zapowiadana od dawna recenzja decathlonowego plecaka do biegania Quechua Trail 10 Team, do której napisania zmobilizował mnie komentarzami pod marcowym wpisem Maciek Zięba. Marcowym? OMG, osiem miesięcy zbierałem się do napisania tego tekstu… No ale przynajmniej plecak jest porządnie przetestowany!

Po kolei. Plecaka szukałem wiosną 2012 r. Praktycznie byłem zdecydowany na decathlonowy Quechua Diosaz 10 Raid, ale okazało się, że pojawił się nowy model: Quechua Trail 10 Team. Wygrała druga opcja, a zdecydowały mniejsza waga (pecak netto bez bukłaka waży tylko 320 gramów, o 230 mniej od Diosaza!), większa odblaskowość, poręczniejsze kieszenie na pasie biodrowym oraz dodatkowe uchwyty na bidony na zewnątrz plecaka.

Cóż ów plecak ma?
Komorę główną o pojemności 10l (wg deklaracji producenta), w której spokojnie mieści się kurtka deszczowo-wiatrowa, czołówka, jedzonko, komórka, dokumenty i inne niezbędne drobiazgi na trasie biegów ultra.


Komorę frontową, mniejszą, z pionowym zamkiem błyskawicznym. Tam również można schować kilka rzeczy. Zwykle na rajdach wkładam tam przedmioty, których prawdopodobnie będę potrzebował – ze względu na łatwość dostępu.


Po dwie zewnętrzne kieszenie na bokach zrobione z rozciągliwego materiału. Mniejsze z nich mają troki (prawdopodobnie do umocowania kijków), które świetnie trzymają dodatkową butelkę z piciem. Latem 2l w bukłaku mi nie wystarcza na 50 km napierania, a tam idealnie pasuje butelka o pojemności 0,75l. Można nawet włożyć butelkę i puszkę po każdej stronie, ale zmniejsza to nieco pojemność wnętrza plecaka.


Pas biodrowy (mój kolega imiennik słusznie określił go per „pępkowy”), który mimo zdawałoby się lichej konstrukcji doskonale trzyma całość przy ciele biegacza. Co jednak ważne, ów pasek ma wbudowane dwie kieszonki na tyle duże, że wejdzie tam nawet dowód rejestracyjny od samochodu (tak dla zobrazowania pojemności;)). Ja zwykle pakuję tam kilka batonów i żeli energetycznych, dzięki czemu nie muszę się zatrzymywać by coś przekąsić. Do kieszonek bez problemu wejdzie też telefon komórkowy czy kompaktowy aparat fotograficzny – wedle woli.


Człowiek to musi się napić
Najważniejszym elementem plecaka do biegów ultra jest bukłak. Tutaj mamy dwulitrowy pojemnik, dla którego miejsce wygospodarowano w części głównej komory. Bukłak ma niby 2 litry, ale ja zmieściłem do niego kiedyś nieco ponad 2,1l – przynajmniej tak wynikało z sumowania opróżnionych butelek;) Bukłak stabilnie trzyma się na dwóch klamrach zawieszonych w górnej części plecaka, aczkolwiek zaczepienie go tam jest dość niewygodne. Niedawno uchwyt w samym bukłaku nie wytrzymał i się zerwał, na szczęście drugi utrzymuje całość w szyku.


W trakcie biegu bukłak jest stabilny i w żadnym wypadku nie odczuwamy tego, że niesiemy na plecach dwa litry napoju. Należy jednak uważać z dopełnianiem go, łatwo wtedy bowiem doprowadzić do sytuacji, gdy oprócz płynu będzie tam sporo powietrza, co prowadzi do chlupotania w czasie biegu, a to bywa irytujące.

Wygodnym rozwiązaniem są dwa otwory wyprowadzające wężyk od bukłaka na zewnątrz. Jeden umieszczono na samej górze, a drugi u dołu bocznej części plecaka. Dzięki temu każdy może dopasować umieszczenie rurki do siebie. Przyznam, że opcji bocznej jeszcze nigdy nie próbowałem. Jakoś za pierwszym razem wyprowadziłem go górą i tak już mi zostało. Po wyprowadzeniu rurki na zewnątrz możemy poprowadzić ją lewym lub prawym ramiączkiem, na obu są rozciągliwe uchwyty. Wężyk zakończony jest ustnikiem z podwójnym zabezpieczeniem przed wylewaniem się napoju. Aby się napić należy najpierw wyciągnąć jedną część ustnika z drugiej, a potem go ścisnąć. Choć brzmi to skomplikowanie to naprawdę łatwo się przyzwyczaić, a dzięki takiemu systemowi płyn z bukłaka się nie wylewa.

Jeśli dodać gwizdek w zapince paska piersiowego i odblaskowe elementy to będzie koniec kwestii funkcjonalności. Jednak ważnym aspektem dla niektórych użytkowników może być wodoodporność. Mimo braku informacji o tym na stronie Decathlona, czy na samym plecaku, jest z nią nieźle. Przed zwykłym deszczem na pewno ochroni, ale zalecałbym jednak chowanie cennych przedmiotów w woreczki strunowe. Na Azymucie trafiłem na konkretną burzę, ale zawartość plecaka pozostała w miarę sucha, trochę wody dostaje się jedynie przez otwór wyprowadzający wężyk od bukłaka. Myślę jednak, że przy dłuższych opadach (np 3-4 godziny) do środka dostałoby się więcej wilgoci. Acz tak naprawdę to... uwierzcie, że nie ma to większego znaczenia. Batony czy żele i tak są zawsze fabrycznie zapakowane, a dokumenty czy telefon należy bezwarunkowo schować do worka strunowego.

Większe znaczenie od wodoodporności ma dla mnie oddychalność części stykającej się z plecami. Tu mamy ciekawą konstrukcję z otworami (zapewne dla lepszej oddychalności) pokrytą siatką. Rozwiązanie to sprawdza się bardzo dobrze. Mój organizm tak ma, że generuje sporo potu, tu jednak jest dużo lepiej niż w przypadku wszystkich innych plecaków z jakimi miałem do czynienia.


Muszę przyznać, że pierwszy rzut oka na ramiączka wzbudził we mnie duże obawy co do wygody plecaka. Nie sprawiają wrażenia takich, które dobrze leżą na ramionach, wydawało mi się, że mogą się wrzynać. Ale to tylko pozory. Nawet po 10 czy 12 godzinach napierania z plecakiem ani razu nie pojawiły mi się żadne odparzenia czy otarcia, ani przez chwilę nie odczuwałem też dyskomfortu. Licho wyglądające ramiączka oraz „pasek pępkowy” sprawdzają się bardzo dobrze.

Sprawdzony w boju
Póki co z plecakiem zrobiłem sześć rajdów na orientację na dystansie 50 km, co oznacza, że używałem go przez nieco ponad 50 godzin. W tym czasie jedyną awarią było wspomniane oderwanie się uchwytu bukłaka, które jednak nie sprawia problemów w normalnym użytkowaniu. Dwa lub trzy razy plecak prałem i tu widać minus – żywy zielony kolor na frontowej kieszeni trochę już wyblakł (nie bez znaczenia pozostają też zapewne godziny spędzone na słońcu). Szkoda, bo plecak wygląda przez to trochę gorzej.


Istotnym aspektem utrzymywania plecaka w porządku jest czyszczenie bukłaka. Robię to po każdym rajdzie, stosując środek do czyszczenia... protez zębowych. Gdzieś ktoś kiedyś polecił takie rozwiązanie i działa. Dzięki temu, mimo wlewania tam słodkich napojów izotonicznych, bukłak od środka zachowuje świeżość. Do czyszczenia warto od bukłaka odłączyć rurkę i ustnik po czym dokładnie je umyć. Ja wkładam oba te elementy do środka bukłaka i zostawiam na noc, by porozmawiały sobie o życiu z Corega Tabs. Potem należy jednak pamiętać o dokładnym wypłukaniu i wysuszeniu wszystkiego.

Pora na krótkie podsumowanie. Powinienem w tym miejscu wymienić wady i zalety plecaka, ale tych pierwszych zbyt wiele nie ma. To że licho wyglądają wszystkie paski sprawia zapewne, że jest lżejszy, a skoro są wygodne to nie ma co marudzić. Oderwanie się uchwytu od bukłaka uznaję za wypadek przy pracy, bo kilku znajomych ma podobne bukłaki i nikomu nic takiego się nie wydarzyło. Z czystym sercem mogę plecak Quechua Trail 10 Team polecić do biegania po górach, czy na rajdach na orientację. W upalne dni, gdy potrzeba mieć ze sobą więcej napoju, może sprawdzić się przy weekendowych długich wybieganiach. Plecak kosztuje 130 zł, w mojej ocenie jest świetnym kompromisem niezłej jakości z rozsądną ceną.

Za kilka dni relacja z Funex Orient 2012 (oj, działo się, działo!), a tymczasem przypominam, że najświeższe wieści z mojego świata biegowo-triathlonowego publikuję na blogowym Fejsie. Zapraszam!

Update:
Jak donosi jeden z czytelników, Arek R., nie gorzej niż Corega Tabs sprawdza się środek do protez dostępny w sklepach Rossmann, który kosztuje zaledwie 6 zł za 30 tabletek, czyli co najmniej dwa razy mniej niż CT.


niedziela, 11 listopada 2012

Jakoś nie idzie. 100 czy 200 metrów za nawrotką wyprzedza mnie niepozornie wyglądająca dziewczyna. „O nie, nie dam się!”. Ruszam za nią. Zrównujemy się i od okolic Biblioteki Narodowej biegniemy razem. Mam okrutny kryzys i gdyby nie ona, na pewno nie dałbym rady utrzymać tempa. Jeśli jakimś cudem dziewczyno przeczytasz ten wpis to dziękuję przeserdecznie!:) Przebiegliśmy razem ok. półtora kilometra, do Dworca Centralnego. Tam poleciałem szybciej, potem było już coraz bliżej końca i na mecie wyszło 42:18 – nowa życiówka na 10 km!

To był doskonały dzień do pobijania życiowych rekordów. Słońce, optymalna temperatura, szybka trasa bez zakrętów czy podbiegów i sporo kibiców na trasie (Chór Uniwersytetu Warszawskiego rulez!).

Na linii startu ustawiam się kawałek za pacemakerem z balonikiem „40 min.”, co okazuje się być bardzo dobrą decyzją, bo praktycznie od startu mogę biec swoim tempem, nie blokując jednocześnie tych, którzy są szybsi. Problemem jest jedynie wyprzedzenie strefy PKO Banku Polskiego – jako główny sponsor imprezy mógł on wystawić swoich ludzi zaraz za strefą VIP/elita, a wiele z tych osób nie biega najszybciej. 100 metrów pokonałem po trawie, w tym czasie udaje mi się wyprzedzić kilkadziesiąt osób z tej strefy. Niestety, po powrocie na drogę dostaję „kosę” od tyłu i jakimś cudem tylko udaje mi się nie upaść. To kompletnie wytrąca mnie z rytmu. Za diabła nie mogę do niego wrócić. Szarpię tempo, a wmordęwind nie pomaga w dobrym biegu. W efekcie trzeci kilometr wychodzi wg Garmina w 4:21 – najwolniej ze wszystkich. Do swojego biegu wracam dopiero za wiaduktem nad Al. Jerozolimskimi i kolejne 4 km wychodzą niemal idealnie równo po 4:15 (przynajmniej wg Garmina).

Ale nie było łatwo...

W połowie dystansu mam do planowanego czasu 15 sek. straty. Zwykle dyszki biegam przyspieszając w drugiej połowie, ale tym razem wygląda na to, że będę miał z tym problem. Jakoś nie idzie. Kilkaset metrów za nawrotką wyprzedza mnie niepozornie wyglądająca dziewczyna. „O nie, nie dam się!”. Ruszam za nią. Zrównuję się z nią od okolic Biblioteki Narodowej biegniemy razem w odpowiadającym mi tempie 4:15. Trzyma mnie wtedy okrutny kryzys i gdyby nie ona na pewno nie dałbym rady utrzymać tempa. Jeśli jakimś cudem dziewczyno przeczytasz ten wpis, wiedz, że Ci bardzo dziękuję! Przebiegliśmy razem ok. półtora kilometra, do Dworca Centralnego. Tam na podbiegu ja zwalniam mniej niż ona, a na zbiegu lecę już jak szalony i tak kończy się wspólne bieganie. Dopiero na mecie zaczekałem, by jej podziękować za niezamierzoną pomoc:)

Z rozpędu i dzięki wiatrowi w plecy ósmy i dziewiąty kilometr robięw okolicach 4:10, a dziesiąty poniżej 4:00 – straty z pierwszej połowy dystansu zostały więc nadrobione z nawiązką i finalny czas to 42:18, o 36 sek. lepiej niż podczas październikowego Biegnij Warszawo. W głębi ducha liczyłem na złamanie 42 min., ale na dzień dzisiejszy była to poprzeczka za wysoko powieszona.

XXIV Bieg Niepodległości był bardzo dobrze zorganizowaną imprezą, ale jednego nie sposób nie zauważyć: część kilometrów była oznaczona fatalnie i nie jest to tylko moje wrażenie. 1, 2, 8 i 9 znaczek na pewno były w złym miejscu i mogły mocno zmylić kogoś, kto biegł bez GPS-a a tylko z zegarkiem.

Wymyślonego wiosną 40 min. jesienią nie udało się złamać. Cóż, uda się w przyszłym roku:) Na razie koniec biegania po szosie na ten sezon, najprawdopodobniej na twardym ścigał się będę teraz dopiero w połowie marca – na maratonie w Barcelonie. Ale koniec biegania po szosie to nie koniec w ogóle! Widzimy się za dwa tygodnie w Kielcach na Funex Orient, gdzie polecimy 50 km na orientację:)





sobota, 3 listopada 2012

Czasem chciałbym Wam coś napisać, ale to tylko kilka zdań i wydaje mi się za krótkie na blogonotkę. Uznałem, że warto do takich celów stworzyć kanał mikroblogowy, a Facebook nadaje się do tego idealnie. Niniejszym zapraszam na fanpage blogu
Biec dalej i wyżej :)

Oprócz krótkich wpisów w tematyce biegowo-treningowej będę tam zamieszczał linki do nowych blogonotek, zatem jeśli chcecie być na bieżąco – lajkujcie. Dodatkowo, posiadanie takiej strony pozwoli mi uchronić fejsowych znajomych przed nadmierną liczbą wpisów w tematach sportowych, bo niektórzy mogą mieć ich dość.

Na dobry początek wrzuciłem tam hit: info o ambitnym planie na 2013 r. Po szczegóły zapraszam na FB!