Spotkałem je w ostatniej części VII edycji Nawigatora, mniej-więcej po 40-42 kilometrach. Chwilę wcześniej pożegnałem jednego z tymczasowych współtowarzyszy podróży, z numerem 46. Jeśli czytasz tę relację to się Gościu odezwij, chętnie zobaczyłbym zdjęcia, które robiłeś:) 46-tka (niestety, nie zapytałem o imię) pomógł mi znaleźć jeden z punktów oznaczonych jako szczyt wzniesienia. Pomyliłem górki i dopiero jego podpowiedź rozjaśniła sytuację. A nad tą pomyloną górką krążyło sporo kruków. To bardzo dziwne uczucie. Kręci się człowiek po nieznanym lesie szukając drogi, a nad głową krążą mu kruki... kra! kra! kra!
Potem z 46-tką mijaliśmy się jeszcze kilkakrotnie, by ostatecznie pożegnać się „przy ptakach”. Takich powitań i pożegnań było tego dnia sporo, a wszystko za sprawą pogody, która mocno dała się we znaki i sprawiła, że część uczestników w drugiej połowie zabawy opadła nieco z sił, dzięki czemu mogłem ich dogonić i wyprzedzić.
Pamiątkowy medal z pieszego maratonu na orientację Nawigator VII
Start był bardzo mocny, bo też stawka zawodników niczego sobie, pojawiło się parę osób ze ścisłej czołówki 50-kilometrowców. Zacząłem w towarzystwie Pawła, pierwsze 5 km zrobiliśmy w czasie 27:11, zajmując około 15-20 miejsce (wystartowało ponad 50 uczestników). Po 9 km Paweł spasował i dalej podreptałem sam, powoli doganiając kolejnych zawodników, bo żar zaczął lać się z nieba. PK2 pilnowała dziwnie wychudzona krowa, tam trafiłem na kilka osób i chwilami napieraliśmy we czwórkę, chwilami we trójkę, a raz na przykład biegnąc układem numerów 20-30-40, na co zwrócił uwagę któryś z bardziej spostrzegawczych biegaczy;)
Potem kilka chwil spędziłem z jednym z warszawiaków, akurat wtedy Gremlin poinformował o zrobieniu półmaratonu, okazało się, że dla kolegi było to już najdłuższe wybieganie w życiu, bo więcej niż 21,1 km nigdy nie zrobł. Uznał więc, że nie ma się co forsować i znów potruchtałem sam.
Na 33. Kilometrze największa atrakcja dnia: rzeka Świder. Mogłem nadłożyć kilometr czy półtora i przejść ją mostem, ale… po co?;) Podpytałem wędkarzy o to, gdzie jest najlepsze miejsce do pokonania rzeki w bród, spakowałem mapę do plecaka i krok po kroku zacząłem zagłębiać się w orzeźwiającą toń, trzymając plecak nad głową. Problem pojawił się, gdy wody miałem już do brody, a do drugiego brzegu zostało około 4 metrów. Miałem pomysł, by rzucić plecak na brzeg (dorzuciłbym chyba, nie?;)) i podpłynąć, ale okazało się, że trafiłem na jakieś zagłębienie w dnie i udało się je obejść. Jeszcze przed wyjściem z wody, dla ochłodzenia, zanurzyłem się cały w Świdrze i wygramoliłem się na ląd. Nieco zdziwił się tylko jeden z lokalnych gospodarzy jak zobaczył człowieka wychodzącego z wody w ubraniu i butach, ale zamieniliśmy kilka słów na temat tego jak tu kiedyś pięknie ryby brały i poleciałem dalej.
Kolejnym współpodróżnikiem (spotkaliśmy się jakoś niedługo po przekroczeniu Świdra) był Piotrek Kwitowski, ale nie wytrzymałem jego tempa zbyt długo. Na mecie okazało się jednak, że wybrałem lepszy wariant trasy i udało mi się ukończyć bieg kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt minut wcześniej.
Ostatnie kilometry były heroiczną walką z samym sobą, gorącem i z czasem. Upał cały czas dawał się we znaki, obrałem taktykę biegu w słońcu i ewentualnego odpoczywania w cieniu – chodziło o zminimalizowanie czasu spędzanego w wyższej temperaturze. Chyba był to niezły pomysł, bo udało się uniknąć odwodnienia i w jako-takim stanie dotarłem do mety. 54,9 km pokonałem w 6:57, co jest jednym z najlepszych czasów w moich dotychczasowych startach w PMNO na 50 km. Dało mi to bodaj dziewiąte miejsce na 52 uczestników, do siódmej pozycji straciłem minutę, bywa.
Rozpiska punktów kontrolnych informowała, że trasa ma 52,5 km, ale chyba nikt tyle nie zrobił. Z pierwszych rozmów po zakończeniu wynikało, że średni przebieg wynosił 54-55 km, a bywali i tacy, którzy nabiegali ponad 64 km! Wygrali ex aequo Rafał Klecha i Janek Lenczowski z czasem 5:42. Szczególny respect dla tego drugiego, który zapultał się gdzieś na samym początku i potem musiał wszystkich gonić i wyprzedzać. Ostatnie miejsce na pudle zajął Piotr Chyczewski. Wśród kobiet bezkonkurencyjna była Dagmara Kozioł z czasem 6:56.
Mój wynik cieszy, szczególnie ze względu na warunki pogodowe, bo nie od dziś wiadomo, że nie przepadam za upałami. Na starcie było ok. 20 stopni i pochmurnie, ale potem wszystko poszło w złym kierunku – słońce przegnało chmury i z każdą minutą było coraz cieplej, z 26-28 stopni w apogeum. Trasa była nietrudna, bez punktów mylnych czy stowarzyszonych, nastawiona na biegaczy, a nie nawigatorów – organizatorzy przygotowali tylko 9 punktów kontrolnych. Największa odległość między PK wyniosła 8,5 km – zdecydowanie za dużo. Teren doliny Świdra to ładna okolica, ale trasa Azymut Orient podobała mi się bardziej, szczególnie ze względu na ciekawie umiejscowione punkty. W Nawigatorze były one najczęściej na skrzyżowaniu dróg, drogi z rowem lub na pagórku – nic ciekawego. Dobrze jednak, że spora część trasy prowadziła lasem, było przynajmniej odrobinę chłodniej.
Ale za to na mecie prawdziwe mistrzostwo świata – pamiątkowy medal dla każdego, drożdżówki, pączki, ciepły strogonoff i… zimne piwo. A w planie grill i impreza pożegnalna oraz bilet do aqua parku dla każdego. Wielkie brawa za tak wspaniałą organizację!
Kolejne PMNO już za dwa tygodnie i będą to najważniejsze zawody w tym roku, bo w randze mistrzostw Polski. Izerska Wielka Wyrypa zapowiada się zaprawdę zacnie, trasa ma być wymagająca nawigacyjnie i mieć ok. 2500 m przewyższenia. Oj, będzie się działo…!
UPDATE: Organizatorzy IWW poprawili się w temacie przewyższenia, ma go być 1600, a nie 2500 metrów, phi!
Tradycyjnie track z GPS-a dla zainteresowanych.
Stats&hints Nawigator VII:
Wynik: czas 6:57; 9. miejsce na 52 osób w klasyfikacji open (w tym 8 kobiet).
Warunki pogodowe: od 20-21 stopni rano do ok. 27-28 później. Trochę chmur, ale głównie słonecznie.
Sprzęt/ubranie: buty Adidas Kanadia TR4 + stuptuty Innov-8 Debrisgaiter 32; czapka z daszkiem; plecak do biegania Quechua Trail 10 Team; koszulka Adidas z Półmaratonu Warszawskiego; Garmin FR305; kompas Silva Ranger.
Jedzenie/picie: kanapka; 3 batony + 2 żele energetyczne; 2,2 l napoju w bukłaku + 0,7 l wody w butelce. Wody oczywiście zabrakło, uzupełniałem dwukrotnie po ok. 0,3-0,4 l.
Dobrze, że nad głowami nie krążyły Wam sępy :)
OdpowiedzUsuńMi się od razu przypomniał tytuł "Rozdziobią nas kruki i wrony". Na szczęście miałem jeszcze całkiem sprawny umysł i nie dałem się ponieść paranoi;)
Usuńchciałbym mieć więcej wolnego zamiast pracy - wtedy bym sobie po górach dolinach spacerował i na orientacje jak w harcerstwie też bym pobiegł - lubiło się te biegi a już w nocy to w ogóle był czad, jednak czasu ciągle mało.
OdpowiedzUsuńGratuluje dobrego miejsca.
@Artur, powiem Ci, że ja mam tak: im więcej rzeczy na głowie tym efektywniej człowiek działa i więcej jest w stanie zrobić. Z tego co wiem, tak samo sprawę widzi wiele innych osób. Spróbuj się zmobilizować i na pewno okaże się, że jednak z tym czasem nie jest tak źle:)
UsuńOd czasu Rudawskiej Wyrypy czuję wielki głód polatania z mapą w łapie i już się IWW doczekać nie mogę. Może gdzieś się jakoś na starcie lub na trasie spotkamy :)
OdpowiedzUsuńZa równe 5 dni będziemy już w trasie, a kto wie, może już i na mecie:)
Usuń