Jaram się tą wiosną, że o ja pierdziu. Normalnie jakbym szedł do czwartej klasy i doczekał się pierwszych lekcji historii. Czemu historii? Ano moi mili, bo jak Krasus jeszcze nie był Krasusem, tylko ledwie wyrastającym ponad stół chucherkiem, to pasjonował się historią! Przed czwartą klasą miałem przeczytane już wszystkie książki aż do końca podstawówki;) Pochłonąłem je w kilka wieczorów, tak mnie to jarało! A tej wiosny mam tak z zawodami i treningami.
No bo kurde, jak tu się nie jarać? Przygotowania do maratonu w Rotterdamie, który był głównym celem tej wiosny, poszły niesamowicie. Ja się naprawdę nie zajeżdżałem na tych treningach, wszystko sprawiało mi przyjemność. I udało się, mimo braku planu treningowego z prawdziwego zdarzenia, mimo niewielkiego jak na ten poziom kilometrażu, udało się. Nabiegało się 2:59:01. Owszem, sam ABN AMRO Rotterdam Marathon to już przyjemność ograniczona, bo od pewnego momentu dominował fizyczny ból, ale z drugiej strony psychicznie było to ogromne szczęście i satysfakcja. Inaczej niż 9. PZU Półmaraton Warszawski, który stanowił 1:23:10 permanentnego szczęścia i biegowej ekstazy. Nie to, że na luzie, bo dałem z siebie wszystko. Ale ja lubię dawać z siebie wszystko i było to „wszystko” przyjemne jak diabli.
Do tego Monte Kazura (znów na maksa) i piąte miejsce, a kilka dni później 37:41 (o niespodzianko, poleciane na maksa) w Biegu Dookoła Zoo, a w gratisie 13. pozycja i pudło w kategorii wiekowej. A wcześniej, w ramach treningów maratońskich czwarte miejsce w Ełckiej Zmarzlinie i drugie w Złocie dla Zuchwałych. Zdrowie dopisywało, regeneracja działała doskonale, biję żywiówkę za życiówką, choćbym się uparł, powodów do narzekania nie znajdę! Jestem w formie jak nigdy w życiu, czuję się jak młody bóg, a uprawianie sportu sprawia mi niebywałą przyjemność. A w spontanicznej zabawie „Biegiem po Piwo” biega już 717 osób:) Żyć nie umierać!
Radość czerpię nie tylko ze startów, ale i z treningów. Uczciwie przyznam, że jestem mile zaskoczony formą na rowerze, bo przecież zimę przeputałem jak się patrzy. Jak ktoś dokładniej śledzi mnie na Endomondo (zapraszam) to może i wie, ale resztę uświadomię: w grudniu pięć treningów, w styczniu pięć, w lutym dwa (!), a w marcu pięć. No lekka żenua, co?
A mimo tego dziś siadam na rower i robię 50 km ze średnią 34,5 km/h bez wyrzygu. Szybko wnoszę Zuzkę na trzecie piętro, w mgnienia oku zmieniam strój i idę biegać, będzie zakładka! Pierwszy kilometr w 4:50 to rozgrzewka, a potem... uwaga, bo będzie się działo. Po dość ciężkim treningu rowerowym biegam w tempie poniżej 4:00! Po kilometrowym wprowadzeniu zrobiłem 5 km w 19:57, a jak już nabrałem prędkości, to tempo 3:55 szło mi bardzo dobrze.
Ktoś pewnie powie: jest tak super, że pewnie zaraz coś się schrzani. A ja odpowiem: a czemu miałoby się schrzanić? Ja tam jestem optymistą:) Każdy kolejny dzień jest piękny. I jak tu się nie jarać? Jak nie cieszyć z kolejnego?:)
No bo kurde, jak tu się nie jarać? Przygotowania do maratonu w Rotterdamie, który był głównym celem tej wiosny, poszły niesamowicie. Ja się naprawdę nie zajeżdżałem na tych treningach, wszystko sprawiało mi przyjemność. I udało się, mimo braku planu treningowego z prawdziwego zdarzenia, mimo niewielkiego jak na ten poziom kilometrażu, udało się. Nabiegało się 2:59:01. Owszem, sam ABN AMRO Rotterdam Marathon to już przyjemność ograniczona, bo od pewnego momentu dominował fizyczny ból, ale z drugiej strony psychicznie było to ogromne szczęście i satysfakcja. Inaczej niż 9. PZU Półmaraton Warszawski, który stanowił 1:23:10 permanentnego szczęścia i biegowej ekstazy. Nie to, że na luzie, bo dałem z siebie wszystko. Ale ja lubię dawać z siebie wszystko i było to „wszystko” przyjemne jak diabli.
Znacie serwis Enduhub.com? Fajna stronka zbierająca wyniki biegów i triathlonów.
Bieg Dookoła Zoo to pierwszy w mojej „karierze” medal za pudło w kategorii M30:)
Bieg Dookoła Zoo to pierwszy w mojej „karierze” medal za pudło w kategorii M30:)
Do tego Monte Kazura (znów na maksa) i piąte miejsce, a kilka dni później 37:41 (o niespodzianko, poleciane na maksa) w Biegu Dookoła Zoo, a w gratisie 13. pozycja i pudło w kategorii wiekowej. A wcześniej, w ramach treningów maratońskich czwarte miejsce w Ełckiej Zmarzlinie i drugie w Złocie dla Zuchwałych. Zdrowie dopisywało, regeneracja działała doskonale, biję żywiówkę za życiówką, choćbym się uparł, powodów do narzekania nie znajdę! Jestem w formie jak nigdy w życiu, czuję się jak młody bóg, a uprawianie sportu sprawia mi niebywałą przyjemność. A w spontanicznej zabawie „Biegiem po Piwo” biega już 717 osób:) Żyć nie umierać!
Meta półmaratonu, był czas na radość i celebrację:)
Radość czerpię nie tylko ze startów, ale i z treningów. Uczciwie przyznam, że jestem mile zaskoczony formą na rowerze, bo przecież zimę przeputałem jak się patrzy. Jak ktoś dokładniej śledzi mnie na Endomondo (zapraszam) to może i wie, ale resztę uświadomię: w grudniu pięć treningów, w styczniu pięć, w lutym dwa (!), a w marcu pięć. No lekka żenua, co?
A mimo tego dziś siadam na rower i robię 50 km ze średnią 34,5 km/h bez wyrzygu. Szybko wnoszę Zuzkę na trzecie piętro, w mgnienia oku zmieniam strój i idę biegać, będzie zakładka! Pierwszy kilometr w 4:50 to rozgrzewka, a potem... uwaga, bo będzie się działo. Po dość ciężkim treningu rowerowym biegam w tempie poniżej 4:00! Po kilometrowym wprowadzeniu zrobiłem 5 km w 19:57, a jak już nabrałem prędkości, to tempo 3:55 szło mi bardzo dobrze.
Ktoś pewnie powie: jest tak super, że pewnie zaraz coś się schrzani. A ja odpowiem: a czemu miałoby się schrzanić? Ja tam jestem optymistą:) Każdy kolejny dzień jest piękny. I jak tu się nie jarać? Jak nie cieszyć z kolejnego?:)