BIEC DALEJ I WYŻEJ, czyli to i tamto o bieganiu, triathlonie, górach i samym sobie

czwartek, 23 lutego 2012

W weekend dwa tygodnie temu zaprzyjaźniłem się z jeziorami w zimowym wydaniu. W piątek zrobiłem sobie na nim trening biegowy, w sobotę biegałem wokół kilku innych 15 km, a w niedzielę wykąpałem się w przeręblu.

Kilkudziesięciocentymetrowa warstwa lodu na jeziorze kusiła mnie od kilku dni - bieganie po lodzie, to by było coś! Możliwość zrobienia treningu biegowego na takiej nawierzchni wygrała z obawami o bezpieczeństwo (wszak widoczne ślady ludzi, rowerów, a nawet samochodów dawały jako-taką gwarancję bezpieczeństwa przemieszczania się po lodzie). Na początku biegłem z pewną dozą nieśmiałości, cały czas planując kierunek poruszania się i pilnując tego, by raczej biec tam, gdzie są już jakieś ślady wydeptane w śniegu. Przy każdym kroku czułem dreszczyk emocji i nasłuchiwałem, czy jezioro nie wydaje czasem jakichś odgłosów pękania. Cóż, no risk no fun!

Kilkunastocentymetrowa warstwa śniegu pozwalała na utrzymanie przyczepności (po raz kolejny okazało się, że zakup trialowych Adidasów był doskonałym pomysłem!), ale w miejscach mocniej wydeptanych trafiałem na lód i bieg był wtedy niezwykle trudny.

W sumie zrobiłem 5 kilometrów (track z Garmina wygląda imponująco, bieganie po jeziorze nie zdarza się często:)), ale przez dodatkowe skupienie związane z myśleniem o tym, że pode mną jest kilka metrów lodowatej wody oraz wysiłek związany z utrzymywaniem równowagi na lodzie, zdążyłem się trochę zmęczyć. A że dzień później był X Zimowy Bieg Trzech Jezior w Trzemesznie (15 km po lasach wokół jezior), nie chciałem się katować i na tym zakończyłem trening.



Sobotnie zawody uważam za bardzo udane, celem był czas poniżej 1:15, a udało się zrobić 1:14:08 netto. Warunki świetne, kapitalna pogoda (choć siarczysty mróz życia oczywiście nie ułatwiał) i chleb ze smalcem i ogórkiem oraz grochówka na mecie sprawiły, że Trzemeszno (a właściwie Gołąbki, bo tam były start i meta) na stałe dopisuję do swojego biegowego kalendarza.

Zimowe oswajanie się z jeziorem kontynuowałem w niedzielę gdy dołączyłem do Żnińskiego Klubu Morsa. Po pół godzinie rąbania siekierą udało nam się zrobić 5-osobowy przerębel i stało się: wykąpałem się w temperaturze -10 °C! Ciekawostką jest, że mimo 15 lat zamieszkiwania w Żninie, a potem częstych odwiedzin u rodziców, w tamtejszym jeziorze pierwszy raz wykąpałem się... zimą. W wodzie byłem minutę, potem chwila na mrozie. Daje to niesamowite uczucie - woda zamarza na skórze i ma się wrażenie jakby w skórę wbijało się tysiące malutkich szpilek, kapitalna sprawa! Na końcu sprint do szatni by się wytrzeć, ubrać i ogrzać.

Wbrew obawom: w weekend, w którym najpierw trenowałem na jeziorze, potem na zawodach pobiegłem 15 km w konkretnym mrozie (-15 na starcie), a w końcu wykąpałem się w przeręblu, nie zakończył się dla mnie jakimkolwiek przeziębieniem, czy choćby chrypką. Każdą z tych aktywności serdecznie polecam:)

0 komentarze :

Prześlij komentarz