Lubicie komiksy, c'nie?:)
Zostałem wezwany do rozsądzenia tej sprawy, bo kto to widział, by po sześciu dniach poprawiać życiówkę?! Szybko wyjaśniło się, że Goryl miał rację, a świadkami wydarzenia, podczas którego nabiegałem 40:15, były między innymi antylopy, foki, żubry, zebry i wielbłądy zamieszkujące Miejski Ogród Zoologiczny w Warszawie. Ale właśnie jeden z wielbłądów, którego prapradziadek od strony babki matki żył na Saharze, zwrócił mi uwagę, że to 10 km nie do końca miało 10 tys. metrów, bo wg jego garbu (a nawet dwóch) to wyszło tego nie więcej niż 9900 metrów. Życiówkę uznaję więc za lekko nieoficjalną. Choć nawet gdyby meta była o 100 metrów dalej, to życiówka i tak by była, więc zmiana na wystawce medali nastąpić musi!
Lekkie zamieszanie z długością trasy nie zmienia faktu, że biegło mi się doskonale. Składająca się z trzech pętli trasa była dość kręta i często trzeba było szarpać tempo, by nadrobić zawrotkę lub ostry zakręt. Zacząłem spokojnie (4:11), by potem powoli przyśpieszać. Kolejne kilometry wskoczyły w 4:08, 4:06 i 4:04. Po 4 km byłem na 54. miejscu. Wiedziałem już, że tego dnia 39:XX nie nabiegam, lecz postanowiłem do upadłego walczyć o jak najlepszy czas. Dalej 4:07 (w tym podbieg, dlatego trochę wolniej), 4:05, 4:01 i 4:06, a tętno na dobre zadomowiło się na poziomach wyższych niż 182 bbm. Po 8 km zajmowałem już 40. pozycję praktycznie co minutę kogoś wyprzedzając. Nie było więc takiej integracji jak w Żninie, bo najdłużej z jedną osobą to biegłem chyba z 3-4 minuty.
Przedostatni kilometr to znów podbieg, ale odbiłem sobie go na długiej prostej i dziewiątka weszła w 4:03. Przy oznaczeniu „9 km” Gremlin pokazał 9,00 km co trochę mnie zdziwiło, bo zwykle zegarek dolicza około 1 proc. dystansu. Ale co robić, ostatni kilometr trzeba lecieć w trupa, docisnąłem więc gazu i poszły konie po betonie. Wyprzedzam tłumy (dublowanych) i jednostki (wyprzedzanych „normalnie”) i niemal frunę, bo wiem, że życiówka jak-ta-lala na pewno będzie. Metę przeskakuję z rękoma w górze i okrzykiem radości, na dużym wyświetlaczu jest mniej niż 40:30, a mój zegarek wskazuje 40:15.
Mimo braku złamania wymarzonego 40:00 jestem po biegu w pełni usatysfakcjonowany:) Taktycznie rozegrałem go doskonale, a na lepszy wynik nie pozwoliły moje obecne możliwości oraz kręta trasa. Mam jednak poczucie, że jeszcze w tym sezonie 39:XX osiągnę i to dopiero będzie wydarzenie!
Miłym zaskoczeniem było miejsce w klasyfikacji generalnej. Na 843 osoby, które ukończyły bieg byłem 28! W swojej kategorii wiekowej (M30) na 249 uczestników zająłem 10. miejsce, tak wysoko nie byłem jeszcze nigdy.
5 Bieg Dookoła Zoo (ocena)
Organizacja 4/6 – ja tego nie potrzebowałem, ale byli tacy, co narzekali na brak wodopoju – w sumie było dość ciepło i jak ktoś biegnie przez godzinę to nic dziwnego, że chciałby się schłodzić. To spore niedociągnięcie. Trasa była za to dobrze oznakowana, z wydawaniem pakietów startowych też problemów nie było. Trzeba jednak zwrócić uwagę na bardzo wysokie wpisowe – 80 zł za bieg na dystansie 10 km to sporo. Za to w pakiecie jest techniczna koszulka, która jest JEDYNĄ w mojej kolekcji koszulką biegową bez logo sponsora. Podoba mi się to i na pewno będę z niej często korzystał!
Klimat 6/6 – świetny jest pomysł na konkurs przebierańców – bieg był dzięki temu bardzo kolorowy, a kibicowanie kolejnym biegaczom na ostatniej prostej było wyjątkowo przyjemne i wesołe. Do tego otoczenie biegu w postaci ogrodu zoologicznego, kapitalne!
Trasa 4/6 – jeszcze tydzień temu napisałem „nie lubię agrafek, nie lubię pętli, nie lubię wielu zakrętów o 90 stopni”. Chyba zmienię jednak zdanie co do pętli, bo w Zoo mi się one bardzo podobały. Miałem dzięki temu kilka szans, by rozejrzeć się wśród zwierzaków, mam też sporo zdjęć, bo kibicujące mi Magdę i Olę widziałem aż sześciokrotnie. Agrafek i ostrych zakrętów jednak nadal nie lubię, a tu było ich wyjątkowo dużo, acz należy to chyba uznać za koszt biegu w tak specyficznym miejscu, jakim jest ogród zoologiczny.
Kibice 4/6 – ładna pogoda przyciągnęła na trasę sporo spacerowiczów, ale za wyjątkiem ostatniej prostej i moich prywatnych kibicek, większość ludzi raczej biernie stała niż dopingowała. Barcelońskie szaleństwa wysoko postawiły mi poprzeczkę jeśli chodzi o ocenę dopingu na trasie. Za wielki plus należy za to uznać obecność zespołu bębniarzy, bo nic tak nie dodaje energii jak bębny. Dzięki temu, że biegliśmy po pętli to mijałem ich trzykrotnie, świetna sprawa!
Zostałem wezwany do rozsądzenia tej sprawy, bo kto to widział, by po sześciu dniach poprawiać życiówkę?! Szybko wyjaśniło się, że Goryl miał rację, a świadkami wydarzenia, podczas którego nabiegałem 40:15, były między innymi antylopy, foki, żubry, zebry i wielbłądy zamieszkujące Miejski Ogród Zoologiczny w Warszawie. Ale właśnie jeden z wielbłądów, którego prapradziadek od strony babki matki żył na Saharze, zwrócił mi uwagę, że to 10 km nie do końca miało 10 tys. metrów, bo wg jego garbu (a nawet dwóch) to wyszło tego nie więcej niż 9900 metrów. Życiówkę uznaję więc za lekko nieoficjalną. Choć nawet gdyby meta była o 100 metrów dalej, to życiówka i tak by była, więc zmiana na wystawce medali nastąpić musi!
Aktualna wystawka, na najwyższym stopniu podium maratońskie 3:19:14 z Barcelony:)
Uśmiech to zbędny wydatek energetyczny, skupienie przede wszystkim!
Widzicie spojrzenie zawodnika z nr 733? On już wie...:D
Na mecie byłem pół minuty przed nimi!
Na mecie byłem pół minuty przed nimi!
Przedostatni kilometr to znów podbieg, ale odbiłem sobie go na długiej prostej i dziewiątka weszła w 4:03. Przy oznaczeniu „9 km” Gremlin pokazał 9,00 km co trochę mnie zdziwiło, bo zwykle zegarek dolicza około 1 proc. dystansu. Ale co robić, ostatni kilometr trzeba lecieć w trupa, docisnąłem więc gazu i poszły konie po betonie. Wyprzedzam tłumy (dublowanych) i jednostki (wyprzedzanych „normalnie”) i niemal frunę, bo wiem, że życiówka jak-ta-lala na pewno będzie. Metę przeskakuję z rękoma w górze i okrzykiem radości, na dużym wyświetlaczu jest mniej niż 40:30, a mój zegarek wskazuje 40:15.
Finisz na ostatniej prostej!
Mimo braku złamania wymarzonego 40:00 jestem po biegu w pełni usatysfakcjonowany:) Taktycznie rozegrałem go doskonale, a na lepszy wynik nie pozwoliły moje obecne możliwości oraz kręta trasa. Mam jednak poczucie, że jeszcze w tym sezonie 39:XX osiągnę i to dopiero będzie wydarzenie!
Miłym zaskoczeniem było miejsce w klasyfikacji generalnej. Na 843 osoby, które ukończyły bieg byłem 28! W swojej kategorii wiekowej (M30) na 249 uczestników zająłem 10. miejsce, tak wysoko nie byłem jeszcze nigdy.
5 Bieg Dookoła Zoo (ocena)
Organizacja 4/6 – ja tego nie potrzebowałem, ale byli tacy, co narzekali na brak wodopoju – w sumie było dość ciepło i jak ktoś biegnie przez godzinę to nic dziwnego, że chciałby się schłodzić. To spore niedociągnięcie. Trasa była za to dobrze oznakowana, z wydawaniem pakietów startowych też problemów nie było. Trzeba jednak zwrócić uwagę na bardzo wysokie wpisowe – 80 zł za bieg na dystansie 10 km to sporo. Za to w pakiecie jest techniczna koszulka, która jest JEDYNĄ w mojej kolekcji koszulką biegową bez logo sponsora. Podoba mi się to i na pewno będę z niej często korzystał!
Klimat 6/6 – świetny jest pomysł na konkurs przebierańców – bieg był dzięki temu bardzo kolorowy, a kibicowanie kolejnym biegaczom na ostatniej prostej było wyjątkowo przyjemne i wesołe. Do tego otoczenie biegu w postaci ogrodu zoologicznego, kapitalne!
Nie sądziłem, że motyle są tak szybkie!;)
Trasa 4/6 – jeszcze tydzień temu napisałem „nie lubię agrafek, nie lubię pętli, nie lubię wielu zakrętów o 90 stopni”. Chyba zmienię jednak zdanie co do pętli, bo w Zoo mi się one bardzo podobały. Miałem dzięki temu kilka szans, by rozejrzeć się wśród zwierzaków, mam też sporo zdjęć, bo kibicujące mi Magdę i Olę widziałem aż sześciokrotnie. Agrafek i ostrych zakrętów jednak nadal nie lubię, a tu było ich wyjątkowo dużo, acz należy to chyba uznać za koszt biegu w tak specyficznym miejscu, jakim jest ogród zoologiczny.
Kibice 4/6 – ładna pogoda przyciągnęła na trasę sporo spacerowiczów, ale za wyjątkiem ostatniej prostej i moich prywatnych kibicek, większość ludzi raczej biernie stała niż dopingowała. Barcelońskie szaleństwa wysoko postawiły mi poprzeczkę jeśli chodzi o ocenę dopingu na trasie. Za wielki plus należy za to uznać obecność zespołu bębniarzy, bo nic tak nie dodaje energii jak bębny. Dzięki temu, że biegliśmy po pętli to mijałem ich trzykrotnie, świetna sprawa!