BIEC DALEJ I WYŻEJ, czyli to i tamto o bieganiu, triathlonie, górach i samym sobie

środa, 22 października 2014

Pierwotny adres bloga, czyli biecdalej.blogspot.com przestanie wkrótce działać. Od teraz blog będzie dostępny tylko pod adresem http://www.biecdalej.pl. Serdecznie zapraszam!:)

wtorek, 14 października 2014


Stoję w pierwszej linii, klepię się po udach, łydkach i twarzy – dla pobudzenia. Odliczamy i... start! Ruszam dość spokojnie w grupie kilku mocniejszych osób, ale bokiem obiega nas jakiś sprinter. Na oko leci jakieś 2:30 na kilometr. Ki diabeł? Albo szaleniec, albo pros jakiś ukryty. Po kilkuset metrach już wiadomo: szaleniec. Spuchł i tyle go widzieliśmy. Już na pierwszym kilometrze czuję, że nie jest to bieg na życiówkę. W nogach swoje piętno odcisnął mocny czwartkowy trening i nie ma co tutaj liczyć na sukcesy. Ale przecież nie po nie wpadłem na łódzki Parkrun, a po to, by zrobić bardzo mocne 5 km – taki trening wykonany w towarzystwie i na zawodach jest dużo fajniejszy niż zamęczanie się samemu. Lubię te Parkruny, bo są fajnie robione, bez napiny i zadęcia, mają niemal rodzinną atmosferę, no i można się zmęczyć, a przy okazji zająć dobre miejsce:)

Tym razem byłem trzeci z czasem 18:22, co jak na krętość łódzkiej trasy jest dla mnie świetnym wynikiem i dobrym prognostykiem przed Kampinosem, bo życiówka to 18:20 i pochodzi z szybszej trasy w warszawskim Skaryszaku. Udało się utrzymać mocne dość równe tempo przez cały bieg, choć przyznaję, że po 3 km to miałem już serdecznie dość, a po 3,5 km pojawiła mi się w głowie realna myśl o chęci zejścia z trasy. Nie, żadna kontuzja, żadne problemy, tylko potworne zmęczenie. Przekalkulowałem to jednak, że właśnie o to chodzi, by w takim momencie, gdy psychika zaczyna pękać, gdy diabełek na ramieniu podpowiada zejście z trasy, walczyć. Spiąć poślady, spróbować przyśpieszyć i robić swoje.

Celem było dać z siebie wszystko i cel został zrealizowany.
Za linią mety długo nie mogłem wstać.

Jak pewnie zauważyliście, mam ostatnio trochę zaległości na blogasku. Choć koleżka Kargol naciska jak szalony, to relacji z miszczostf kraju w PMnO wciąż nie przeczytaliście. Na razie mam jakąś połowę, no nie klei się pisanie, a po drugie z czasem kiepsko. A kiepsko m.in. dlatego, że... no zobaczcie na obrazek poniżej. Dzieje się, premiera nowego blogaska wkrótce!


A tymczasem pora na kilka podsumowań. Gdy Błażej zaproponował zabawę w bieganie po schodach, nie poczułem mięty, nie zakochałem się w tym pomyśle. Ale czas płynął i pomysł coraz bardziej do mnie przemawiał, aż w końcu się zaangażowałem i naprawdę mi się spodobało!;) I na dzień dzisiejszy uważam, że był to kapitalny pomysł! Znów wykazaliście się kreatywnością w wyszukiwaniu schodów, znów była rywalizacja pomiędzy poszczególnymi osobami i... nieoczekiwany motywator w postaci domowej roboty pączków. Ostatecznie do końca zabawy wytrwało ponad 20 osób, które przez dziesięć tygodni biegały regularnie po schodach, było pięknie, DZIĘKI LUDZISKA! Cztery najwięcej schodingujące osoby zaliczyły po ponad 20 tys. schodów, sporo, nie?:) I wszystkie cztery były kobietami. Pąkobiet są boskie!;) Nagrody zostały już rozlosowane, główną w postaci opasek Compressport od mojego ulubionego sklepu dla biegaczy Natural Born Runners wygrała Ola Dobosiewicz, gratulacje! A pozostali nagrodzeni są wymienieni tutaj, zapraszamy do kontaktu:)


Nie miałem też jeszcze czasu podsumować wrześniowej edycji zabawy Biegiem po Piwo. A była to niesamowita edycja, bo REKORDOWA! Aż 926 osób dołączyło do rywalizacji, czad:) Piwko wylosował Waldek Miś (sorry Brachu za opóźnienie, piwo już do Ciebie leci!), który lubi pszeniczniaki, więc jeden takowy do niego powędrował. Waldek we wrześniu przebiegł 258 km, z czego setkę podczas Biegu Siedmiu Dolin. Tak, tak Misiu to ultras pełną gębą, no i blogaska prowadzi całkiem przyjemnego, zobaczcie sami:)

A tymczasem dołączamy do październikowej edycji Biegiem po Piwo, rach-ciach kliku-kliku! A przypominam, że warto dołączać, bo ustaliliśmy, że jeśli w zabawie będzie tysiąc osób (dotychczasowy rekord to 926), to poszukam sponsora i nagrodą będzie nie jedno piwo dla jednej osoby, tylko po dwa piwa dla trzech osób! Lecimy z koksem?:)

Zasady zabawy BIEGIEM PO PIWO:
1) Dołączamy do rywalizacji Biegiem po Piwo na Endomondo.
2) Biegamy, (liczy się bieganie, bieganie na orientację i bieganie na bieżni) i odnotowujemy swoje treningi w serwisie.
4) Po zakończeniu miesiąca następuje podsumowanie i losowanie.
5) Każde 19,99 km to jeden los.
6) Losuję zwycięzcę i kontaktuję się z nim. Uzgadniamy jakie piwo lubi (jeśli nie pijesz piwa to dostaniesz coś innego;)), wybieram dla niego jedno i wysyłam lub przekazuję osobiście jeśli jest taka możliwość.
7) Proste? Proste!:) Dołączacie?
8) Pamiętajcie, że ze względu na nagrody jest to zabawa tylko dla osób, które ukończyły 18 lat.
9) Miło mi będzie jeśli polubicie FP na Fejsiku i zaprosicie znajomych do gry.




piątek, 3 października 2014


Wciąż czuję niesamowite emocje, endorfiny aż kipią, a przecież w ogóle tego maratonu nie przebiegłem. Tegoroczny Maraton Warszawski był esencją tego, co można dać zawodnikom – kibicowania. A tych zawodników zebrało się sporo, bo oprócz najróżniejszej maści bliższych i dalszych znajomych, w MW wzięła udział spora grupa przedstawicieli naszej drużyny Smashing Pąpkins (w tym kilkoro nowych znajomych:)). Było to najbardziej zorganizowane kibicowanie w historii, na kartce miałem listę 25 osób, które planowały biec na określony czas, a każda z nich zamówiła swój utwór, więc DJ Krasus dwoił się i troił, by wycelować w danego biegacza, ale było bardzo trudno, bo nie wszystkich udało mi się zauważyć;) Cały czas zaiwaniałem z megafonem i wydzierałem się do ludzi, próbując im jakoś ułatwić dotarcie do mety. Efekt? Zdarte gardło, przepocona koszulka i zakwasy w przedramieniu (od trzymania megafonu).

Na ul. Rolnej spędziliśmy z NKŚ dobre dwie godziny i były to dwie godziny fantastycznej przygody! Dołączyło do nas trochę bardziej lub mniej znanych nam ludzi i stworzyliśmy całkiem głośny i przykuwający uwagę biegaczy punkt pĄkibicowania. Ponoć najśmieszniej było gdy śpiewałem hiciory disco-polo (dobrze, że tego nie słyszeliście…), byli śmiałkowie, którzy się przy nas zatrzymywali i robili pĄpaski lub trzaskali pĄsamojebkę. Super sprawa takie kibicowanie. Pokazuje, że maraton nie jedno ma imię i ogromną dawkę emocji można dostać także stojąc po innej niż zwykle stronie. Wypatrywanie znajomych z daleka, szukanie na szybko utworu dla nich i bieganie z głośnikiem i megafonem pomiędzy biegaczami – dał mi ten maraton w kość!;)



Pięknie było! wszystkie fot. Natural Born Runners

Dał też innym i tu jest ten kawałek, w którym maraton ma gorzki smak. Obserwując maratończyków starałem się dodać im jak najwięcej otuchy, ale nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że część z nich w ogóle nie powinna była startować. Przede wszystkim mam na myśli ludzi z solidną nadwagą, którzy porywając się na maraton wprowadzają w swoim organizmie katastrofalne zniszczenia. Ale nie tylko, bo na trasie nie brakowało też osób, które nie wyglądały gotowe nawet na przebiegnięcie półmaratonu, a co dopiero 42,2 km. W imię czego? Szpanu na fejsie? Wpisu na Endomondo? Maraton jest wspaniałym przeżyciem, daje wiele satysfakcji i pozytywnych emocji, ale wiele osób zapomina o jednej kluczowej rzeczy: do maratonu trzeba się PRZYGOTOWAĆ. Po wstaniu z kanapy można się mierzyć na 5 km, jak ktoś jest szalony, to może i na 10, ale królewski dystans wymaga respektu.

Teraz się wymądrzam, ale lektury ostatnich wpisów Kasi i Bartka przypomniały mi, że swoich dwóch pierwszych maratonów nie powinienem był pobiec. A już na pewno nie tak, jak to zrobiłem – za szybko. . Wiecie, debiut w mniej niż 4h to fajna sprawa. Ale przed maratonem się rozchorowałem i w efekcie od 30 km zdychałem, przechodząc co jakiś czas do marszu. Po pół roku chciałem zmierzyć się z granicą 3:30 i pobiegłem w Łodzi. I znów, patrząc z dzisiejszej perspektywy, nie byłem na to gotowy, bo w drugiej części biegu opadłem z sił i dotarłem do mety osiem minut po zakładanym czasie. Chłodna głowa jest w takiej sytuacji niezwykle przydatna, widzę to po kilku osobach mądrze prowadzonych przez rozsądnych trenerów. Biegający z ekipą ObozyBiegowe.pl Marcin zadebiutował z zapasem poniżej 3:30, a co ważne, cały maraton przebiegł niemal idealnie równo – był do niego doskonale wytrenowany i zaliczał krótsze starty aż nadszedł TEN dzień. Dobrze i cierpliwie trenując musicie na niego dłużej czekać, ale radość i satysfakcja z tak przebiegniętego maratonu jest nieporównywalnie większa.