BIEC DALEJ I WYŻEJ, czyli to i tamto o bieganiu, triathlonie, górach i samym sobie

środa, 26 marca 2014

- Iga! Iga! Tylko Iga!
- Super jest, ale Robert wymiótł.
- O nie moi mili, to Ava wymiotła!
- Halo, halo, ale miały być maksymalnie cztery wersy, a ona napisała pięć!
- Ignorancie Ty! Dziewczyna napisała najprawdziwszy limeryk, a Ty będziesz jej wypominał jedną linijkę różnicy?!

Tak mniej-więcej wyglądały obrady jury, które przy wirtualnym stole zebrało się, by rozwiązać wierszykowy pĄ-kĄkurs. Kurde, sami widzicie, że lekko nie było, ale summa summarum, posiłkowani przez przedstawiciela Zalando.pl Pąpkinsi zdecydowali, że stówkę na zakupy w tym jakże fajnym sklepie dostanie….

AVA, która stworzyła takie oto arcydzieło:

Rzekła do brata dziewoja z Tolkmicka
Wątłość ramion mych jest zaiste epicka
Do Smashing Pąpkins wstąp lepiej drużyny
by pĄpek dwie stówki trzaskać w pół godziny
odparł brat prężąc sześciopak i bicka.

OK, jest lekko nieregulaminowe, ale przecież zasady są po to, by je łamać;) A wierszyk jest absolutnie genialny! Przyznajcie, z ręką na sercu, rozwalający, nie?:) Uważam, że autorka powinna zmienić formę bloga i zacząć pisać o bieganiu wierszem. Ava Avą, ale jak wspomniałem, podobało nam się jeszcze kilka innych wierszyków. Wyróżnienia, za które nagrodą jest publikacja wierszyka na najfajniejszym blogu świata otrzymują:

IGA PRUCIAK
Codziennie, z mocą i determinacją
Gołymi rękami walczy z grawitacją -
PĄpując, brzÓchując, każdy dzień wita
PĄpkowo-BrzÓchowa Elit Elita!

Oraz ROBERT MUSZYŃSKI
Wielka siła w rękach drzemie.
Wielka moc z brzócha bucha.
Tylko Smashing pąpkins
Zrobi z Ciebie ekstra zucha!

Jak zwykle w takich sytuacjach spisaliście się na medal, za udział w obu kĄkursach bardzo wszystkim dziękuję, mieliśmy z wierszyków naprawdę dużo pĄ-śmiechu:)

Nagroda specjalna:)
Pozwólcie, że na chwilę wrócę jeszcze do poprzedniego kĄkursu, w którym typowaliście mój wynik na 5 km. W kĄkursowy dzień pobiegłem przeziębiony, z fatalnym samopoczuciem i wyszło 18:50, za co stówkę dostał już Iroman. Ale tydzień później w pełni zdrowia wyszło 18:19, a dokładnie co do sekundy typował tyle Leszek! Trzeba przyznać, że facet idealnie wyczuł moje możliwości, ale stówek od Zalando już nie mam. Jednak... w tajnym sejfie znalazłem jeszcze jednego brata bliźniaka Pimpusia! Leszku, co Ty na to?:)

1:24, 1:24, 1:24...
Za kilka dni Półmaraton Warszawski. Już czuję przedstartową nerwówkę, już mam zaplanowany strój, żywienie i piwo, jakie wypiję po zakończeniu:) Kurde-blaszka. No nigdy jeszcze na żadnym starcie nie miałem tak wysoko zawieszonej poprzeczki jak teraz w Warszawie i za dwa tygodnie w Rotterdamie. Udało mi się mocno przepracować zimę, kostka prawie nie boli (choć prawie robi różnicę, nie...?) ale 1:24 i 3:00, które chcę połamać to w tej chwili śliska granica moich możliwości. Obserwując zmęczenie i tętno na treningach wnioskuję, że jedno i drugie jest do zrobienia przy stuprocentowo sprzyjających okolicznościach. Łydka jest prężna, udo mocne, a brzuch i klata takie, że dziś fizjoterapeuta, u którego dawno nie byłem, przywitał mnie słowami: „Widzę, że jest forma!”:) Ale zniweczyć ciężko przepracowaną zimę i ambitne plany może wszystko. Pogoda, zły dzień, problemy zdrowotne, upadek itd.

Tak wyglądać będzie pĄ-koszulka, w której zaatakuję warszawską połówkę:)

Już dziś zachęcam więc szanownych czytelników blogaska do wspierania na trasie wszystkich półmaratończyków. I tych szybkich i tych mniej szybkich. A Gdyby ktoś chciał wypatrzyć mnie, to pobiegnę zapewne w pĄ-koszulce, z czerwonym numerem startowym i planuję biec na czas 1:24, co oznacza tempo nieco poniżej 4 min/km. Zatem na przykład na 10 km powinienem być w okolicy godziny 9:40 10:40, a na mecie o 10:24 11:24, bo zakładam, że linię startu przekroczę dość szybko, więc różnica pomiędzy czasem netto i brutto nie będzie duża. Jak mnie go zobaczy to niech drze pyszczka ile tylko się da, każda forma wsparcia mile widziana!:)

Pamiętajcie, że kibicowanie to nie tylko stanie na trasie i czekanie na swojego człowieka. Dajcie jak najwięcej energii każdemu przebiegającemu!

A trasa półmaratonu wyglądać będzie tak:

poniedziałek, 24 marca 2014

Bardzo dobra jakość wykonania i świetny materiał, ale zupełny brak… „seksu” – to w największym skrócie moja opinia o koszulce z długim rękawem Berghaus Relaxed LS ZIP, którą dostałem od sklepu outdoorowego Alpenski.pl. Zapraszam do lektury mojej recenzji.

Pierwsze wrażenie: mieszane uczucia
Koszulka sprawia bardzo dobre wrażenie, ale… trzeba najpierw w ogóle na nią zwrócić uwagę. Stąd właśnie moje pierwsze wrażenie nie jest jednoznaczne. Nie ma efektu ŁAŁ, nie poczułem mrowienia za uszami gdy ją zobaczyłem po raz pierwszy. Tak jak w swojej recenzji napisała Kasia, koszulka nie przyciąga wzroku oglądacza. Na sklepowej półce, czy na stronie internetowej mój wzrok tylko by po niej przemknął. Ale gdy już się ją zauważy i weźmie do ręki, to wrażenie jest świetne. Koszulka została bardzo dobrze wykonana, uwagę zwraca wysokiej jakości materiał, który jest zarówno mocny, jak i delikatny, lekki, elastyczny oraz przyjemny w dotyku.



Materiał: Argentium Eyelet robi różnicę
Koszulka została w 100 proc. zrobiona z poliestru, podobnie jak inne tego rodzaju, a jednak jest to lepszy poliester niż w wielu innych. Według informacji na stronie Alpenski.pl materiał to „Argentium Eyelet”, który został opracowany specjalnie dla Berghausa. To widać (słychać) i czuć. Koszulka jest oddychająca, przewiewna i wygodna. Co ciekawe, materiał ma też ochronę przed promieniowaniem UV, co przydaje się podczas letnich wędrówek po górach. Dodatkowo, włókna pokryto jonami srebra, które zmniejszają wydzielanie nieciekawych zapachów. Aczkolwiek w porównaniu do koszulki z wełny merynosów działa to kiepsko.

Funkcjonalności: bez rewelacji
Jak wspomniałem na wstępie, koszulce Berghaus Relaxed LS ZIP brakuje „seksu”. Jest ona... nijaka, nie ma niczego, co przyciągnęłoby uwagę. Jakiś czas temu kupiłem w Tchibo bluzę, która urzekła mnie żarówiastym kolorem wnętrza kaptura. Wygląda to po prostu kapitalnie i o to właśnie chodzi. Berghaus nie ma ani kaptura, ani kieszonki żadnej (np. na telefon komórkowy lub klucze), ani nawet wydłużanych rękawów z otworem na kciuk. Nie ma też jakichś kolorowych wstawek lub choćby odblaskowych elementów.

Po stronie plusów warto za to zwrócić uwagę na wyższy kołnierzyk – to praktyczne rozwiązanie chroniące gardło zimą przed przemarznięciem. Zaletą jest też filtr UV, ale tego jak on działa nie umiem stwierdzić. O tym, że istnieje wiem tylko z informacji producenta i sklepu.

Niestety jednak, o ile jakość i wykonanie bluzy mają zdecydowanie więcej plusów (właściwie same plusy), to w tym punkcie więcej jest na nie.


W sesji zdjęciowej miała wziąć udział Anja Rubik,
ale chwilowo nie miała czasu, skończyło się więc na moim braciszku;)

Zastosowanie: bardziej góry niż bieganie
Nie do końca wiem, jakie jest z założenia zastosowanie Berghaus Relaxed LS ZIP. Otóż od Alpenski.pl otrzymałem ją jako „koszulkę biegową”, ale moim zdaniem nie jest to pierwsza warstwa, a raczej jedna z zewnętrznych, czyli raczej bluza niż koszulka. I tak też w niej biegałem – zakładając jako druga lub trzecia warstwa.

W mojej ocenie jej parametry i zastosowanie bardziej pasują do korzystania podczas górskich wędrówek niż biegania. Bo na przykład filtr UV dla biegacza będzie bezużyteczny – jak jest słońce, które może zagrozić skórze, to zwykle i tak biegamy już w krótkich rękawkach, a nie bluzach z długim. Ale za to długie górskie wędrówki pasują tutaj jak najbardziej.

Pasuje tu też sam producent, czyli Berghaus – brytyjska firma (choć szkoda, że na metce widnieje napis „Made in China”) specjalizująca się w sprzęcie outdoorowym. Oczywiście nie jest tak, że rzeczy do chodzenia po górach nie nadają się do biegania i odwrotnie, ale moim zdaniem Berghaus Relaxed LS ZIP pazur pokazuje w zastosowaniach trekkingowych, na wiosenno-letni sezon będzie jak znalazł. W górach bowiem brak kieszonki czy innych bajerów jest mniejszym problemem, bo zwykle ma się plecak i takie drobiazgi mają mniejsze znaczenie. Bluza Berghausa jest lekka, a po złożeniu nie zajmuje dużo miejsca.

Podsumowanie
W sklepie Alpenski.pl bluza kosztuje 169 złotych. Jak na markową i bardzo dobrze wykonaną odzież jest to cena adekwatna. Szkoda tylko, że nie dodano jej czegoś przyciągającego wzrok. Trochę kolorów, odblaskowych elementów lub innych tego typu rozwiązań na pewno by się przydało.


sobota, 22 marca 2014

Ubiegłotygodniowy Parkrun pobiegłem nie czując się dobrze. Przeziębienie nie sprzyja bieganiu na maksa, do tego wiało jak diabli i 5 km weszło w 18:50. Ale ja nie lubię niedosytu. Wiele się więc nie zastanawiałem i po tygodniu znów pojawiłem się w sobotę rano w Parku Skaryszewskim. Tym razem wszystko było lepiej. Samopoczucie doskonałe, pogoda idealna, a i nastrój do szybkiego biegania był całkiem-całkiem.

Do startu podszedłem z głową i zrobiłem porządną rozgrzewkę w miłym towarzystwie dwojga Pąpkinsów, z którymi za tydzień biegniemy Półmaraton Warszawski. Do 20 minut truchtu dodałem kilka szybkich przebieżek i wiedziałem, że jest dobrze. Na starcie stawiło się więcej ludzi niż w ubiegłym tygodniu gdy pobiegło tylko 65 osób. Nie brakowało wymiataczy, a wśród nich kilku zawodników z mocnej ekipy Warszawiaky oraz popularny na TwarzoKsiążce Amator Runner - Hubert Kred.

Że takie przecinaki poszły od pierwszych metrów do przodu, to ja rozumiem, ale znów tłum zwariował na pierwszych metrach. Po 200-300 metrach byłem w trzeciej dziesiątce! Tylko że potem wszyscy oni zwolnili, a ja przyśpieszyłem:) I kawałek po kawałku przeskakiwałem do przodu... Tu kolega w koszulce Barcelony (chciałem zagadać o niedzielne El Clásico, ale bieg ponad trzecim zakresem nie sprzyja konwersacji;)), tam gość w pomarańczowym, ktoś w czarnym itd.

Pierwszy kilometr w 3:49, a tętno doszło do 172, czyli zgodnie z planem. Drugi km w 3:50 przy średnim tętnie 173 i nadszedł czas na zwiększenie obrotów. Takie było założenie: po dwóch kilometrach przyśpieszyć. Trzeci wszedł w 3:43 (średnie tętno 179), a czwarty w 3:45 (średnie tętno 182). Moja pozycja poprawiała się co kilkaset metrów, byłem 16, 14, 13, 12 i potem długo 11.

Na ostatnim kilometrze postanowiłem dorzucić do pieca i wg Garmina średnie tempo z tego odcinka to 3:33, a tętno 185 (max 188)! Finiszując wyprzedziłem jeszcze jednego z Warszawiaków i na metę wpadłem na dziesiątej pozycji. Garmin zmierzył znów tylko 4,91 km, mam wrażenie, że cwaniak coś skraca. Ale to dobra wiadomość w zasadzie, bo oznacza, że rzeczywiste tempo jest o kilka sek/km lepsze niż to co mi mierzy zegarek. Wolę przekłamanie w tę stronę:)

A mój Wynik? Tydzień temu w relacji napisałem tak: „Moc w nogach jest i mam pełną świadomość, że przy pełni zdrowia i bez mocnego wiatru jaki wiał w sobotę, co najmniej 20-30 sek. jest jeszcze do urwania.” Jak myślicie, ile dziś urwałem? Tak jest, niemal równe pół minuty!:) Mój pomiar wykazał 18:20, jak będę oficjalne wyniki to uzupełnię, ale różnicy większej niż 1 sek. nie przewiduję. Mój finalny wynik to 18 minut i 19 sekund, co oznacza średnie tempo równe 3:40.

Ciężka praca na roli przez całą zimę przynosi teraz plony:)

Teraz jestem ze swojego wyniku zadowolony i mogę sobie dać póki co z piątkami spokój;) W czwartek podczas treningu zrobiłem życiówkę na 10 km (39:29), teraz poprawiłem się na 5 km i kilka innych dystansów (wg Endomondo), a za tydzień pęknie półmaraton. Nie mogę się doczekać Warsaw Track Cup, bo i 1 km bym chętnie poprawił. Kilka miesięcy ciężkiej pracy przynosi teraz wymierne efekty.

Dziś w Skaryszaku biegło mi się bardzo dobrze i to jest najważniejsze. Już na pierwszym kilometrze złapałem swój rytm i trzymałem dość równe tempo, lekko przyśpieszając na każdym kolejnym etapie biegu. Po raz kolejny udało mi się rozłożyć siły tak, że właściwie wyszedł z tego bieg z narastającą prędkością.

18:20 to oczywiście nie jest jeszcze moje ostatnie słowo. Nie robiłem teraz treningów szybkościowych, koncentrując się na przygotowaniach do półmaratonu i maratonu. Gdybym trochę zmienił treningi to pewnie w ciągu kilku tygodni 18-tka by pękła. Ale priorytety są inne, najważniejszy jest Rotterdam.

Tydzień temu bieg mój był związany z kĄkursem typerskim, ale okoliczności przyrody i zdrowia nie pozwoliły mi rozwinąć skrzydeł. Te całkiem ładnie zadziałały tym razem, a oficjalne wyniki pokażą, czy dobrze wytypował Leszek (18:19) czy Robert (18:20). Panowie, dzięki za wiarę we mnie, macie ode mnie piwo!

Dla zainteresowanych jeszcze całość zrzucona z Garmina do Endomondo:


poniedziałek, 17 marca 2014

Mój jakże elastyczny plan treningowy zmienia się czasem z dnia na dzień. W ostatni weekend miałem sprawdzić zdobytą podczas obozu w górach moc i zrobić wypasioną życiówkę w Falenicy, jednak kontuzja kostki jakiej się nabawiłem podczas jednego z treningów sprawiła, że plan musiałem zmienić, ostre bieganie w trudnym terenie byłoby po prostu zbędnym ryzykiem. Zasiedliśmy więc z trenerem przy butelce niepasteryzowanego i wydumaliśmy, że pora poprawić życiówkę na 5 km, a Parkrun w Skaruszaku (polecam – fajne kameralne bieganie bez opłaty wpisowej) idealnie się ku temu nadaje. Potem luźna dyszka w Falenicy i dzida na rodzinny weekend na Lubelszczyźnie, a długie wybieganie zrobi się w poniedziałek wieczorem. Proste? Proste.

Ale w czwartek wieczorem kilka razy kichnąłem i w piątek z noska kapało już solidnie, chciało mi się spać, a w gardle drapało. Wieczorem wytoczyłem więc najcięższe działa: ogrzewacz do stóp, czosnek i rozgrzewającą herbatę z imbirem, a przyprawiłem to wszystko proszkami z apteki. Poszedłem spać i... nie mogłem zasnąć. Od takiej porcji leków cały czas chciało mi się pić, a jak się pije, to i trzeba do WC biegać, więc drogę sypialnia-WC pokonałem tej nocy kilka razy.

Brutalna terapia przyniosła jednak efekt, bo przeziębienie poszło w diabły, ale skutkiem ubocznym były niewyspanie i lekki „haj” związany pewnie z chemią ze środków, które zjadłem. Już podczas rozgrzewki przed startem wiedziałem, że to nie jest dobry dzień na ściganie się, ale postanowiłem spróbować, bo nie po to w sobotę wstawałem przed 7 rano, żeby zrezygnować na starcie.

A na linii startu trochę niespodziewanie spotkałem kilka znajomych twarzy: był Przemek oraz Bartek i Tomek, którzy regularnie łoją mi tyłek na zawodach na orientację. Chciało mi się ich choć na płaskim obiec...

Po pierwszych 1000 m biegu wiedziałem już, że z mojego planu złamania 18:30 nic nie będzie, a Bartka i Tomka ledwie z przodu widziałem. Zamiast przyśpieszyć, odrobinę więc zwolniłem i starałem się trzymać tempo w okolicy 3:50. Ale i tak wyprzedzałem hurtowo, bo tradycyjnie ludzie na pierwszych kilkuset metrach postradali zmysły i wystrzelili jak z rakiety. Po 200-300 metrach byłem w połowie stawki. Po 1 czy 1,5 km biegłem już na 11 miejscu i tak było przez większość wyścigu.

Cały czas miałem w zasięgu wzroku Bartka i Tomka, ale odległość między nami zaczęła maleć dopiero na ostatnim kilometrze. Rozpoczynając finisz jakieś 500-700 metrów przed metą doszedłem Bartka, ale nie wyraził chęci do przyśpieszenia i poleciałem dalej. Na ostatniej prostej było już naprawdę ciężko, ale udało się wyprzedzić Tomka i jeszcze jednego zawodnika, na metę wpadłem więc ósmy z czasem 18:50.

Najważniejsze jest, by Garmina zatrzymać idealnie na linii mety!;) W tle trójka, którą wyprzedziłem w końcówce /
fot: Biegowy Omnibus - Erudyta wśród biegowych blogów.

Cieszyć się, czy nie? Zważywszy na to, jak czułem się rano oraz na to, co zjadłem w piątek przed snem, sobotni wynik jest świetny. Moc w nogach jest i mam pełną świadomość, że przy pełni zdrowia i bez mocnego wiatru jaki wiał w sobotę, co najmniej 20-30 sek. jest jeszcze do urwania.

Taki czas oznacza, że do rozstrzygnięcia kĄkursu potrzeba było losowania! Iroman stawiał 18:49, a Błażej /Suchą Szosą/ 18:51. Więcej szczęścia miał Iroman i to do niego powędruje bon na 100-złotowe zakupy w Zalando!:) A jeśli ktoś jeszcze ma ochotę na stówkę, to przypominam, że druga jest do wzięcia w kĄkursie poetyckim, wystarczy ułożyć krótką rymowankę związaną ze Smashing Pąpkins i wkleić ją pod kĄkursowym wpisem (kliku-kliku).

tja.... ;)

Prosto z Parkruna pojechałem po Avę, której nowa ksywka to Lokomotywa i trafiliśmy do Falenicy. Miałem pobiec z nią w okolicach 50 minut, co byłoby dla mnie w miarę spokojnym biegiem. Najważniejsze było uważać na kostkę. Ale okazało się, że nie możemy wystartować razem, bo Ava była w grupie średniej, a ja po rezygnacji z szybkiej, trafiłem do ostatniej. Wystartowałem więc dwie minuty później i musiałem koleżankę gonić.

Przycisnąłem na początku i pod koniec pierwszego kółka zobaczyłem charakterystyczną kurtkę. Mogłem więc zwolnić i skupić się na podłożu oraz motywowaniu koleżanki do walki. O ile prowadzenie kogoś na płaskim jest zadaniem w miarę łatwym, bo trzeba równo trzymać tempo, lekko zmieniając je ewentualnie na podbiegach i zbiegach, to w Falenicy są właściwie głównie podbiegi i zbiegi i to strome. Ava świetnie radziła sobie pod górkę, ale nad puszczaniem nóg na zbiegach musi jeszcze popracować, więc trochę zajęło mi wyczucie wspólnego tempa.

Kilka razy noga uślizgnęła mi się lekko na jakiejś nierówności czy korzeniu, ale ani razu nie poczułem bólu, kończyło się na strachu. Kostka szybko wraca do zdrowia i to jest najważniejsze. Moc w nogach też całkiem niezła drzemie, mam poczucie, że zima została całkiem nieźle przepracowana:)

Ren i Paweł trochę niewyraźni, ale mina Wero rekompensuje wszystko;)


czwartek, 13 marca 2014

No więc znów biegam. Przez kilka dni żyłem w naprawdę solidnym stresie, bo mocno obawiałem się o to, czy uda się szybko wrócić do biegania po tym jak mi się kostka wygła Na TwarzoKsiążce dostałem od Was dużo dobrych słów i porad, jak szybko wrócić do zdrowia. No to się do tych porad stosowałem. Kostka była chłodzona i trzymana w górze, była smarowana Voltarenem, na noc była zaś okładana kapustą (choć spanie w worku foliowym, na dodatek z nogą na podwyższeniu nie jest najwygodniejsze). Przede wszystkim jednak ją oszczędzałem, masowałem, głaskałem i zaklinałem, by szybko wracała do zdrowia.

Byłem po milionkroć zdeterminowany by wrócić szybko do biegania i… udało się! Po czterech dniach od urazu wyszedłem na lekkie pobieganie, a dzień później trenowałem już tempo maratońskie. Na razie muszę trzymać się równych nawierzchni, bo nierówności sprawiają mi ból. Najbliższy start w Falenicy niestety więc odpuszczam:( Pojadę odebrać medal i pewnie przebiegnę sobie ją towarzysko. Może jest ktoś chętny na wspólny bieg? Czas nie lepszy niż 48 minut, a chętnie nawet 50 i więcej.

Przygotowania do warszawskiej połówki i rotterdamskiej całki idą całkiem-całkiem, ale przyznam, że miewam niezłe wahania nastroju. Kurde, 1:24 i 3:00 to naprawdę mocne wyniki, postęp jaki sobie wymarzyłem jest kosmiczny i osiągnięcie go będzie ogromnym sukcesem. Biegam tempo półmaratońskie i biegam maratońskie, ale wciąż trudno mi wyobrazić sobie utrzymanie jednego i drugiego przez odpowiednio 21,1 i 42,2 km.

Ale na przykład wczoraj pobiegłem 15 km biegu spokojnego, a potem dorzuciłem do pieca i zrobiłem dychę w maratońskim. Na pierwszym i drugim kilometrze przyśpieszenia kląłem na czym świat stoi i chciałem przerwać trening, ale potem się rozpędziłem i biegło mi się bardzo komfortowo, a tętno ani na chwilę nie wyszło ponad pierwszy zakres (maksymalny odczyt to 164 bpm). I gdyby nie fakt, że śpieszyłem się na mecz (Visca el Barça!), mógłbym bez problemu biec dalej. Jest czad, co nie?:) To naprawdę dobry znak, bo biegi długie z przyśpieszeniem do tempa maratońskiego to jedne z najtrudniejszych treningów w ramach przygotowania do królewskiego dystansu.

A... co jeśli się nie uda? Jeśli nie będę miał 13 kwietnia dobrego dnia i 3:00 nie pęknie? I tak będzie pięknie, bo tygodniowy urlop z NKŚ w Holandii to perspektywa, która niezmiernie mnie cieszy:)


Tak wygląda życiówkowy finisz, czy w Rotterdamie również będzie tak dobrze?

Ale, ale! Ja tu o treningu, o bieganiu, a są dla Was wieści nie mniej ciekawe! Zastanawiacie się pewnie, o co kaman ze stówką (a nawet dwiema stówkami) w tytule postu. Dawno nie było kĄkursu, nie? No to teraz będzie, a nawet będą, bo to dwa, a w każdym do wygrania stówka!:) Sto polskich złociszy! Naturalnie nie dostaniecie ich ode mnie w kopercie, tylko od sponsora w formie voucheru. A sponsorem dwóch marcowych kĄkursów jest….

Fanfary, oklaski, ukłony….
ZALANDO!
Znacie? No pewnie, że znacie.

To jeden z niewielu sklepów internetowych, w których wysyłka jest za darmo, a co więcej, odsyłka (gdybyście w razie kupili np. buty w złym rozmiarze) również. Asortyment Zalando jest tak duży, że samo jego przejrzenie zajęłoby mi pewnie dwa tygodnie, ale szczególnej uwadze polecam ichniejszy sklep biegowy, w którym można znaleźć spory wybór m.in. butów dla biegaczy na każdym poziomie zaawansowania. Ale do rzeczy, do kĄkursów!

KĄkurs 1 – „Stówka dla typera”
Pierwszy kĄkurs będzie typerski – w najbliższą sobotę pobiegnę 5 km podczas warszawskiego Parkrun w Parku Skaryszewskim i zachęcam Was do wytypowania mojego wyniku. Zamierzam pobiec tę piątkę ma maksa i poprawić życiówkę, która obecnie wynosi 19:34. Typujemy w formacie mm:ss w komentarzach pod tym postem. Podpowiedzi? Jejku, nie wiem.... Ostatnio 1000-metrowe interwały VO2max biegałem po 3:41 (z 2-min. przerwą), ale żadnego większego odpoczynku od treningów przed zawodami nie robię, na dodatek ma mocno wiać wiatr i padać deszcz. Nie wiem, czy uda mi się dobre tempo utrzymać na całym dystansie. Raz-dwa-trzy – typujesz Ty! Typować można do soboty 15 marca br. do godziny 9 rano, bo wtedy startuje Parkrun. Osoba, która trafi mój oficjalny wynik lub będzie najbliżej, wygrywa stówkę od Zalando. W przypadku remisu, robimy losowanie.

KĄkurs 2 – „Stówka dla wierszoklety”
Że Smashing Pąpkins to najlepsza drużyna sportowa jaka ever powstała, to wiadomo. No więc kto stworzy najfajniejszą rymowankę na temat SP, pĄpowania, brzÓchowania i pokrewnych (maksimum cztery wersy), wygrywa stówkę. W skład jury wejdą kapitanowie Smashing Pąpkins oraz przedstawiciel Zalando. Wierszyki wstawiamy w komciach pod tym postem, a macie na to równy tydzień od chwili publikacji wpisu.

Swoją drogą, widzieliście to?

Wygląda na to, że akcja poka swoją pĄpkę zatacza coraz szersze kręgi, czekamy też na Twoją relację!

A czy wiecie, że drużyna Smashing Pąpkins wystąpi w Półmaratonie Warszawskim? Zgłoszenie już mam gotowe, na liście jest dziesięć DWANAŚCIE fantastycznych biegaczek i biegaczy, ale jeśli chcesz dołączyć na ostatnią chwilę, to migusiem mailuj na smashing.papkins (małpeczka) gmail.com. Tym, którzy już są zapisani oraz tym, którzy jeszcze się zapiszą, proponuję tydzień przed startem wspólne pobieganie. Co Wy na to? Będą chętni na poznanie się przed startem? Tradycyjnie Las Kabacki, może sobota przed południem? Zrobimy dychę w jakimś wspólnym tempie.

O tym, że to ostatnia szansa na zamówienie koszulki Smashing Pąpkins to wiecie, nie? 39 zł za koszulkę techniczną to niewiele, a gdy doda się do tego lans na dzielni z okazji biegania z takim logo na piersi, to okaże się, że jest to wręcz za darmochę!:)


wtorek, 4 marca 2014

Znacie to uczucie? Ten biegowy flow (że też nikt polskiego odpowiednika nie wymyślił...)? Łapiesz swój rytm, nogi doskonale współgrają z płucami, całe ciało działa w harmonii biegu. Czujesz, że biegniesz ładnie technicznie, że sprawia Ci to największą możliwą przyjemność.

Lecę 3 razy 5 km w tempie maratońskim. Pierwszy kilometr to zawsze dla mnie rozpędzenie, potem łapię rytm. Po 2-3 km jestem w tym momencie, w którym jest idealnie. Myślę sobie o tym Rotterdamie, że właściwie zupełnie nie znam miasta. Nie będzie jak w Warszawie, Poznaniu czy Barcelonie, gdzie wiedziałem czego się spodziewać, wiedziałem co chcę zobaczyć. Rotterdam to dla mnie wielka zagadka, dziś pierwszy raz oglądałem trasę biegu i poza kształtem, nic mi ona nie powiedziała. To też będzie ciekawa przygoda.

Biegnę wzdłuż Wołoskiej, nawet światła mi się układają i nie muszę się zatrzymywać. Ale by zdążyć na zielonym przebiec przez Domaniewską muszę przyśpieszyć. Udało się, lekko zwalniam, spoglądam na Gremlina i widzę odczyt tętna: 157 bpm. Stopińdziesiątsiedem uderzeń serca na minutę po 4 km biegu w tempie 4:17! Tętno na początku pierwszego zakresu – jest świetnie. Czuję się jeszcze lepiej, przebiegam między „białymi kołnierzykami”, które właśnie wychodzą z korpo-zagłębia i pchają się na przystanek tramwajowy. Chciałbym rozpostrzeć ręce i niemal odlecieć. Haj endorfinowy w pełni.

JEBUT!! Krzywo stanąłem na wystającej z chodnika studzience lub innym elemencie miejskiego krajobrazu i skręciłem kostkę. Natychmiast się zatrzymuję, boli jak cholera. Próbuję rozmasować i rozruszać, ale nie pomaga. Odpoczywam kilka minut spacerując w jedną i drugą stronę. Wydaje się, że jest OK, próbuję więc truchtać i łapie mnie taki ból, że łzy pojawiają się w oczach. A może to łzy złości, a nie bólu...?
Memory-fajf-NKŚ i podwózka do domu. Koniec treningu na dziś. Piękny kurka-felek prezent urodzinowy sobie sprawiłem...

Winowajca na 5 minut po zdarzeniu

Okładam nogę lodem i zaklinam kostkę, by nie było to nic poważnego. Boli cały czas, ale spuchło tylko trochę, no i ruszać mogę, ból odczuwam tylko przy chodzeniu. Na pewno więc niczego nie zerwałem ani nie złamałem, a to już coś. Miałem w tej nodze zerwane więzadła kilkanaście lat temu i od tego czasu kostka jest słabsza, stąd często się skręca. O ile skręcenie takie w trakcie spaceru oznacza minutę bólu i potem nie istnieje, to jednak w trakcie dość szybkiego biegu jest nieco inaczej... Ale ja wiem swoje: za dwa dni będę mógł biegać, tak będzie i już!

Coś pecha mi przynoszą te biegowe powroty z pracy. Tydzień temu chciano mnie przejechać (biały fial palio weekend) i jeszcze opieprzono, że to moja wina (przejście dla pieszych, ja w odblaskach i z mrugającą na czerwono opaską na ramieniu), a dziś skręcona kostka. Ale co nas nie zabije to nas wzmocni, nie?

Aha, jak wiecie, za 4 tygodnie biegniemy Półmaraton Warszawski. Będzie to oficjalny debiut teamu Smashing Pąpkins w klasyfikacjach drużynowych. Jeśli ktoś ma ochotę pobiec z nami Pąpkinsami to zapraszam do kontaktu, najlepiej na maila: smashing.papkins (małpka) gmail.com. Proszę o podanie imienia i nazwiska, numeru startowego oraz roku urodzenia.


sobota, 1 marca 2014

Nigdy nie ukrywałem, że lubię piwo. Owszem, odkąd świadomie uprawiam sport, to zwracam większą uwagę na to co, ile i kiedy jem oraz piję, a skrzynka z browarkami nie opróżnia się tak szybko jak kiedyś, ale nadal przy fajnej okazji chmielowego napoju sobie nie odmówię. Trochę wkurza mnie takie napinanie i nakręcanie się na ultrazdrowy tryb życia, jakiego w internecie jest coraz więcej. Wypiłeś piwo? Pójdziesz do piekła! Zjadłeś pięć pączków – zniknij, zgiń, przepadnij! Stop! Wszystko jest dla ludzi, byle zachować rozsądek. Nie namawiam do nadmiernego używania alkoholu, ale przy zachowaniu sensownego podejścia, piwo tu czy tam nie jest niczym złym.

Bieganie (czy ogólnie amatorsko uprawiany sport) ma być przede wszystkim przyjemnością i nie powinno wpływać na inne przyjemności jakie czerpiemy z życia. Jeśli ktoś lubi oglądać Dynastię – jego wola. Ja lubię usiąść z piwem i obejrzeć dobry mecz albo pogadać z kumplami. Nie robię tego każdego dnia, ale uważam, że na naszym amatorskim poziomie jedno piwko nawet dzień przed zawodami nie zaszkodzi, a czasem pomoże rozładować stres. Alkohol utrudnia regenerację i nie powinno się go pić po starcie. Ale ja piwo lubię i jest dla mnie nagrodą za dobre zawody:)

Jak już narzekam, to wkurza mnie na FB jeszcze jedno: permanentne nawoływanie do treningu. „Biegałeś?!” „Trening zrobiony?!” – ciekawe, czy istnieje na tym świecie ktoś, kto po zobaczeniu takiego wpisu zmienił zdanie. Miał tego dnia nie biegać, ale wyszedł na trening. Ktoś, kto słuchałby się tych wszystkich pseudo-social-ninja prowadzących biegowe fanpejdże przetrenowałby się przed zakończeniem pierwszego etapu przygotowań.

Ale do rzeczy. O co chodzi z tym piwem? Ano o to, że będziemy biegać i będzie można dostać piwo!:) I to nie zwykłe koncernowe piwo, jakich w każdym markecie pełno. Będzie to za każdym razem inne piwo, zawsze dopasowane do odbiorcy i będę się starał wybierać takie piwa, których raczej nie znacie. A jeśli ktoś bardzo nie lubi żadnego piwa, nawet radlerów, to dostanie coś innego, a co tam, dogadamy się.


A jak to, co to i za co? Wielu z Was pamięta zapewne formułę Endo-rywalizacji podczas Wielkiego Wyścigu dla Bartka. Sprawdziła się, więc wykorzystam ją po raz kolejny.

=== === === 

Zasady zabawy BIEGIEM PO PIWO:

1) Dołączamy do rywalizacji Biegiem po Piwo na Endomondo.

2) Biegamy, (liczy się bieganie, bieganie na orientację i bieganie na bieżni) i odnotowujemy swoje treningi w Endomondo.

4) Po zakończeniu miesiąca następuje podsumowanie i losowanie. 

5) Każde 19,99 km to jeden los.

6) Kontaktuję się z wylosowaną osobą i uzgadniamy formę przekazania nagrody (dla bywających w stolicy odbiór osobisty!), a od 1 dnia kolejnego miesiąca rusza kolejna edycja.

7) Proste? Proste!:) Dołączacie?

8) Pamiętajcie, że ze względu na nagrody jest to zabawa tylko dla osób, które ukończyły 18 lat.

=== === ===

A swoją drogą, jest 1 marca, co oznacza, że za kilka dni skończę 33 lata. Z tej okazji zamierzam przebiec dziś w Lesie Kabackim 33,33 km. To już ponad półtora losu! W ramach życzeń przez cały weekend przyjmuję na Endomondo ładne biegi z trójką przez cały weekend!:)

A poza tym, to przypominam, że zanim złożycie PIT za 2013, to warto przekazać komuś 1 procent swojego podatku. To nic nie kosztuje!