Ostatnio coraz częściej myślę o tym, że w swoim amatorskim uprawianiu sportu dochodzę powoli do pewnej ściany. Leszek pisał kiedyś o tym, że wielu biegaczy po pewnym czasie szuka urozmaicenia, dalszych wyzwań i coraz trudniejszych celów. W moim przypadku nie chodzi bynajmniej o to, że nie wiem, co dalej chciałbym robić, a o to, że… chciałbym zbyt wiele.
Biegać zacząłem w 2010 r., kiedy to jesienią zrobiłem kilka dyszek i zacząłem myśleć o maratonie. Wiosną 2011 r. wyszła połówka, a jesienią debiut na dystansie 42 195 m. W międzyczasie zacząłem bawić się w piesze maratony na orientację na dystansie 50 km i szybko okazało się, że kręci mnie to bardziej niż zwykłe udeptywanie asfaltu. Ale chęć walki z życiówkami własnymi i kolegów nie pozwalała i nadal nie pozwala mi na rezygnację z biegów ulicznych. Potrzebuję wyzwań, dążenia do coraz trudniejszych celów. Złamanie 3h w maratonie to przecież kwestia treningów i wierzę, że prędzej czy później mi się to uda.
Naturalnym dla mnie wyzwaniem są góry, po których chodzić kocham od zawsze. Stąd chęć startu w jakimś biegu górskim i pewnie będę chciał bawić się w to częściej. Wciąż nie porzuciłem też marzenia o wchodzeniu na góry co najmniej dwa razy wyższe niż nasze Rysy. A do tego doszedł triathlon, bo któż nie chciałby zostać człowiekiem z żelaza?:)
I jak się to wszystko złoży razem to w 2013 roku chciałbym zaliczyć:
- Skorpion – Mistrzostwa Polski w PMNO na dystansie 50 km (16 lutego – zapłacone);
- maraton w Barcelonie (17 marca – zapłacone);
- Półmaraton Warszawski (24 marca – zając na czas 2:00);
- maraton sztafet Accreao Ekiden (21 kwietnia – zapłacone);
- Bieg Ultra Granią Tatr (22 czerwca – jeśli uda się zapisać;));
- inny górski ultra (jeśli na powyższy nie uda się zapisać);
- ¼ Iron Man Triathlon, by zobaczyć jak to jest przed Poznaniem (lokalizacja i czas do zdecydowania);
- ½ Iron Man Triathlon w Poznaniu (4 sierpnia - zapłacone);
- jakiś maraton jesienią (do zdecydowania);
- Biegnij Warszawo, Praska Dycha, Bieg Niepodległości lub inne 10 km jesienią (zależnie od terminów);
- 8-9 PMNO na dystansie 50 km przez cały rok (lokalizacje do zdecydowania).
I może jakiś półmaraton jesienią, bo 2-letnia życiówka to przesada;)
Patrzę na to i… mam wrażenie, że robi mi się trochę za gęsto. Że za dużo chcę. Że wśród tych rzeczy, które chciałbym robić (postanowiłem też regularniej chodzić na ściankę wspinaczkową), zrobiło się trochę za ciasno. Z jednej strony robi się problem z wolnymi weekendami i czasem dla rodziny i przyjaciół, a z drugiej pojawia się rozstrzał w kwestii przygotowań.
Bo niby wszystko to wytrzymałościówka, ale przecież 80 km po tatrzańskich szlakach to coś kompletnie innego niż maraton w Barcelonie, o triathlonie nie wspominając. Przy powyższej rozpisce nie mogę sobie założyć jakiegoś długofalowego planu treningowego i spokojnie go realizować. Choć tak naprawdę to jeszcze nigdy w życiu żadnego nie miałem i jakoś biegam, acz trochę zazdroszczę Marcinowi współpracy z Kancelarią Kingi i Wojtka, bo to niemal pewna gwarancja tego, że mój imiennik zrobi postęp jak stąd do Paryża.
A ja się w przygotowaniach trochę szamoczę. Od dwóch miesięcy trenuję pływanie, bo to moja najsłabsza strona, więc dałem sobie dużo czasu na przygotowania. Staram się, by 2-3 wizyty tygodniowo na basenie były normą. Kręcę też na rowerze, żeby powoli zbudować formę i w tej dziedzinie. Ale aktualnie najważniejsza jest Barcelona (choć za niespełna trzy tygodnie Skorpion, więc parę dni przed i po nim będę odpoczywał i przygotowania do BCN trochę na tym ucierpią), więc na razie zamierzam skupić się na bieganiu, ograniczając trochę basen i rower… Potem mój „plan” dostosuję pod start górski, wplatając w to jakieś PMNO, a po górach skupię się na końcówce przygotowań do triathlonu.
I jak znam siebie to wszystko się uda. Pewnie wszystko się zmieści, upakuje, zrealizuje i pęknę z dumy po ukończeniu Poznań Trathlonu, a jesienią w rozpisce pojawi się kilka nowych życiówek. Ale czasem przychodzi mi do głowy jednak ta myśl, że próbuję złapać za dużo srok za ogon i nie umiem z nią nic zrobić poza podzieleniem się nią z Wami;)
Biegać zacząłem w 2010 r., kiedy to jesienią zrobiłem kilka dyszek i zacząłem myśleć o maratonie. Wiosną 2011 r. wyszła połówka, a jesienią debiut na dystansie 42 195 m. W międzyczasie zacząłem bawić się w piesze maratony na orientację na dystansie 50 km i szybko okazało się, że kręci mnie to bardziej niż zwykłe udeptywanie asfaltu. Ale chęć walki z życiówkami własnymi i kolegów nie pozwalała i nadal nie pozwala mi na rezygnację z biegów ulicznych. Potrzebuję wyzwań, dążenia do coraz trudniejszych celów. Złamanie 3h w maratonie to przecież kwestia treningów i wierzę, że prędzej czy później mi się to uda.
Naturalnym dla mnie wyzwaniem są góry, po których chodzić kocham od zawsze. Stąd chęć startu w jakimś biegu górskim i pewnie będę chciał bawić się w to częściej. Wciąż nie porzuciłem też marzenia o wchodzeniu na góry co najmniej dwa razy wyższe niż nasze Rysy. A do tego doszedł triathlon, bo któż nie chciałby zostać człowiekiem z żelaza?:)
I jak się to wszystko złoży razem to w 2013 roku chciałbym zaliczyć:
- Skorpion – Mistrzostwa Polski w PMNO na dystansie 50 km (16 lutego – zapłacone);
- maraton w Barcelonie (17 marca – zapłacone);
- Półmaraton Warszawski (24 marca – zając na czas 2:00);
- maraton sztafet Accreao Ekiden (21 kwietnia – zapłacone);
- Bieg Ultra Granią Tatr (22 czerwca – jeśli uda się zapisać;));
- inny górski ultra (jeśli na powyższy nie uda się zapisać);
- ¼ Iron Man Triathlon, by zobaczyć jak to jest przed Poznaniem (lokalizacja i czas do zdecydowania);
- ½ Iron Man Triathlon w Poznaniu (4 sierpnia - zapłacone);
- jakiś maraton jesienią (do zdecydowania);
- Biegnij Warszawo, Praska Dycha, Bieg Niepodległości lub inne 10 km jesienią (zależnie od terminów);
- 8-9 PMNO na dystansie 50 km przez cały rok (lokalizacje do zdecydowania).
I może jakiś półmaraton jesienią, bo 2-letnia życiówka to przesada;)
Patrzę na to i… mam wrażenie, że robi mi się trochę za gęsto. Że za dużo chcę. Że wśród tych rzeczy, które chciałbym robić (postanowiłem też regularniej chodzić na ściankę wspinaczkową), zrobiło się trochę za ciasno. Z jednej strony robi się problem z wolnymi weekendami i czasem dla rodziny i przyjaciół, a z drugiej pojawia się rozstrzał w kwestii przygotowań.
Bo niby wszystko to wytrzymałościówka, ale przecież 80 km po tatrzańskich szlakach to coś kompletnie innego niż maraton w Barcelonie, o triathlonie nie wspominając. Przy powyższej rozpisce nie mogę sobie założyć jakiegoś długofalowego planu treningowego i spokojnie go realizować. Choć tak naprawdę to jeszcze nigdy w życiu żadnego nie miałem i jakoś biegam, acz trochę zazdroszczę Marcinowi współpracy z Kancelarią Kingi i Wojtka, bo to niemal pewna gwarancja tego, że mój imiennik zrobi postęp jak stąd do Paryża.
A ja się w przygotowaniach trochę szamoczę. Od dwóch miesięcy trenuję pływanie, bo to moja najsłabsza strona, więc dałem sobie dużo czasu na przygotowania. Staram się, by 2-3 wizyty tygodniowo na basenie były normą. Kręcę też na rowerze, żeby powoli zbudować formę i w tej dziedzinie. Ale aktualnie najważniejsza jest Barcelona (choć za niespełna trzy tygodnie Skorpion, więc parę dni przed i po nim będę odpoczywał i przygotowania do BCN trochę na tym ucierpią), więc na razie zamierzam skupić się na bieganiu, ograniczając trochę basen i rower… Potem mój „plan” dostosuję pod start górski, wplatając w to jakieś PMNO, a po górach skupię się na końcówce przygotowań do triathlonu.
I jak znam siebie to wszystko się uda. Pewnie wszystko się zmieści, upakuje, zrealizuje i pęknę z dumy po ukończeniu Poznań Trathlonu, a jesienią w rozpisce pojawi się kilka nowych życiówek. Ale czasem przychodzi mi do głowy jednak ta myśl, że próbuję złapać za dużo srok za ogon i nie umiem z nią nic zrobić poza podzieleniem się nią z Wami;)