BIEC DALEJ I WYŻEJ, czyli to i tamto o bieganiu, triathlonie, górach i samym sobie

niedziela, 22 grudnia 2013

Przez kilka lat biegałem spontanicznie. Oczywiście, że robiłem podbiegi, interwały i inne sprinty, ale wszystko to było bez ładu i składu. Interwały? Na oko, tak, by się zmęczyć. Podbiegi? Ważne, by pod górkę. Kilometraż? Będzie jak będzie... Starałem się pilnować regularności i urozmaicania treningu i w połączeniu ze zdrowszym niż dotąd trybem życia przynosiło to jako-takie efekty. Skupiałem się przede wszystkim na tym, by bieganie nie weszło mi na głowę i by z uprawianego sportu czerpać radość.

Nadszedł jednak przełomowy dzień, w którym doszedłem do tego, że aby zrealizować biegowy cel na 2014 r., potrzebuje planu treningowego. 2:59:XX w maratonie to już nie są przelewki, Jerzy Skarżyński definiuje trójkołamaczy jako „szeroką elitę”, czeka mnie więc ciężka praca.

Bożonarodzeniowa wróżba, czyli piernik połamana trójka;)

Nie przepadam za gotowymi planami treningowymi, wysłałem więc swojego treneiro na kilka rozmów z ekspertami. Oto stenogramy zapisu trzech rozmów, które mój prywatny i osobisty trener biegowy przeprowadził na przełomie października i listopada.

Rozmowa 1
Treneiro: Panie Skarżyński, mamy w ogóle szanse na złamanie trójki w maratonie?

Jerzy Skarżyński: Szanse ma każdy, kto jest gotów na ciężką pracę. Pożądane rekordy życiowe do zrobienia takiego wyniku to 38:30 na 10 km i 1:25 w półmaratonie.

Treneiro: Na tę chwilę trochę nam brakuje... To co ja mam temu Krasusowi zaordynować, by trójaka na wiosnę złamał?

Jerzy Skarżyński: Wymogi minimalne to pięć treningów biegowych w tygodniu z łącznym przebiegiem 80-100 km, a do tego pięć razy gimnastyka siłowa, nie wolno też zapominać o rozciąganiu. Do treningów trzeba dołączyć bieg z narastającą prędkością oraz krosy: najpierw pasywne, a potem aktywne.

Treneiro: Pomyślimy...

Rozmowa 2
Treneiro: Wujku Danielsie, a co Ty powiesz mi złamaniu trójaka przez Krasusa?

Jack Daniels: 3h w maratonie? Bez 4-5 treningów tygodniowo się nie obędzie. Kilometrowe interwały trzeba biegać po ok. 3:41, a tempo biegu spokojnego powinno wynosić ok 5:00 min/km. Przygotowania podzielić należy na cztery okresy trwające po 5-6 tygodni. Biegi progowe i interwałowe powinny stanowić ok. 10 proc. kilometrażu, a rytmy 5 procent.

Treneiro: Procenty, kilometry, tempa...

Rozmowa 3
Treneiro: Więc jak...? Szanowny Panie Greif?

Peter Greif: Zalecam dołączenie do długich biegów przyśpieszenie na ostatnich kilometrach. Należy powoli wprowadzać do rozwiązanie aż na dwa tygodnie przed maratonem dojść do treningu 20 km biegu spokojnego + 15 km tempem maratońskim. Przy czym to tempo maratońskie można spowolnić nawet o kilkanaście sekund, zależnie od możliwości zawodnika.

Treneiro: Dzięki.

Treneiro siadł przy komputerze. Poklikał tu, poczytał tam, porachował swoim magicznym kalkulatorem i rozpisał w XLS plan treningowy oraz tabelki z tempami zaczerpnięte z książki Danielsa (dzięki Leszku za pożyczenie!). I ruszyła machina.

Nie jest to taki „prawdziwy” plan treningowy jakie publikuje się w książkach czy internetach. Owszem, są tam rozpisane tygodnie aż do 13.04.2014 r. (ABN AMRO Marathon Rotterdam), ale nie ma konkretnie dzień po dniu czy trening po treningu z kilometrami i tempami. Mój plan musi być elastyczny, więc plik zawiera ogólne wskazówki takie jak to, że w danym okresie przygotowań mam biegać X czy Y kilometrów (ze szczytowym 80 km), włączyć daną jednostkę treningową itd. W planie uwzględniłem drugi najważniejszy (oba są najważniejsze, ale chronologicznie ten jest drugi) start w tym sezonie, czyli KarkonoszMana. Sporo więc będzie podbiegów, krosów, no i to łażenie po schodach.

Rozpisując sobie ten plan i przykładowe treningi starałem się czerpać ze Skarżyńskiego, Danielsa i Greifa to, co na mnie najlepiej działa. Po prostu uwzględniłem wnioski z dotychczasowych kilku lat biegania i gotowe.

Wygląda na to, że w najbliższych kilku miesiącach będę:

  • biegał 3-4 razy w tygodniu (w połączaniu z trzema basenami i dwoma-trzema trenażerami powinno to wystarczyć);
  • w szczycie przygotowań robił 70-80 km w tygodniu;
  • startował w Zimowych Biegach Górskich w Falenicy (kros aktywny);
  • w miarę możliwości dużo biegał po wydmach i lesie w Magdalence;
  • co najmniej raz w tygodniu wracał biegiem z pracy (17 km z możliwością wydłużenia);
  • część biegów spokojnych robił z metronomem wybijającym rytm biegu (kadencja 180 kroków/min);
  • regularnie chodził na treningi funkcjonalne, a w domu ćwiczył 4-5 razy w tygodniu po pół godziny;
  • dwa lub trzy starty w PMNO na 50 km potraktuję jako weekendowe długie wybiegania, ale w marcu już je odpuszczę na rzecz poniższego;
  • chodził po schodach do i z biura (pięć pięter);
  • w ostatnich sześciu tygodniach przygotowań do długich biegów dodam przyśpieszenie do tempa maratońskiego;
  • jeden dzień w tygodniu będzie bez biegania/pływania/roweru;
  • startem testowym będzie Półmaraton Warszawski, który pobiegnę w 1:24.

Ale przede wszystkim... nadal będę czerpał z biegania przyjemność i radość!:-)

piątek, 20 grudnia 2013

Za każdym razem tak samo. Biegniemy, wyprzedzamy i czesząc czekamy. Biegniemy, wyprzedzamy i czesząc czekamy. Oczywiście, że mam ochotę zejść z trasy, ale przecież nie po to telepałem się 530 km przez nasz piękny kraj, by się poddać, więc napieramy.

Podczas Nocnej Masakry miałem zadebiutować na dystansie 100 km. Borman mnie namówił, a takiemu gościowi to się nie odmawia, więc się zapisałem. Ale Borman się pochorował i wiadomo było, że na NM nie pojedzie, więc przepisałem się na dystans 50 km. I niech mnie kule biją, ale lepszej decyzji podjąć chyba nie mogłem, bo NM była najtrudniejszymi zawodami, w jakich kiedykolwiek startowałem, na co złożyło się wiele czynników.

Warunki na trasie
Wymieniankę należałoby zacząć od warunków, jakie panowały na trasie w okolicy Ińska. Zdecydowana jej większość prowadziła przez tereny leśne, co w tym wypadku równało się błotnistej brei. Miejscami błoto było takie, że w ogóle nie dało się biec. Zabawę utrudniała bardzo gęsta mgła, która miejscami ograniczała widoczność do 10 metrów. Snop czołówki (Nocna Masakra, jak sama nazwa wskazuje to impreza nocna – start miał miejsce o 16:15) zamieniał okolicę w mleko i miejscami lepiej widać było bez światła.

Nieaktualna mapa
Organizatorzy rajdów na orientację mają dwa podejścia: albo starają się dostarczyć jak najbardziej aktualną mapę, która w możliwie największym stopniu oddaje rzeczywistość, albo wręcz przeciwnie – wyszukują mapy sprzed kilkudziesięciu lat, których aktualność pozostaje wiele do życzenia. Czasem też dany obszar po prostu aktualnych map nie ma i tak było właśnie w przypadku Ińska (tak przynajmniej twierdzą organizatorzy;)). Poziom zgodności mapy Nocnej Masakry z rzeczywistością był tu wyjątkowo niski. Były więc nie tylko drogi, których nie ma na mapie, ale i dodatkowe zbiorniki oraz cieki wodne.

Zabawa w chowanego
Budowniczy trasy na Nocnej Masakrze 2013 postawił sobie chyba za punkt honoru w jak największym stopniu utrudnić uczestnikom znalezienie punktów kontrolnych. Punkty umieszczano na drzewach, które nijak nie były charakterystyczne i poszukiwanie PK sprowadzało się do sprawdzania dookoła każdego drzewa w okolicy. Dookoła dlatego, że punkty były kartkami papieru formatu A4 przyklejonymi do drzewa, mogło więc zdarzyć się tak, że patrząc na dane drzewo, nie widziało się punktu przyklejonego z drugiej strony.

W efekcie Nocna Masakra wyglądała dość osobliwie. Z bazy ruszyliśmy (znów z Kubą Runowskim) po kilku minutach analizowania mapy (choć jak dziś patrzę, to wybraliśmy zły wariant, lepiej było polecieć pętlę odwrotnie do wskazówek zegara, bo tam znałem okolice pierwszego z punktów) i spokojnie truchtając zaczęliśmy doganiać i wyprzedzać grupy piechurów. Sprawnie dobiegliśmy w okolice pierwszego na naszym przebiegu PK5 i… dupa. Łazimy po mieście, odmierzamy, celujemy kompasami i nic. Po 10 min. Dochodzą kolejne osoby, po 20 kolejne… jest nas coraz więcej, ale punkt nadal pozostaje w ukryciu. Czeszemy, czeszemy i w końcu jest, znalezione! Kolejka do podbicia, rzut okiem na mapę i ruszamy.

Znów tak samo. Wyprzedzamy piechurów, docieramy w okolice punktu i szamoczemy się parę minut. Przy PK4 (stara sosna na przełęczy) zrobił się wręcz mały tłum, a poszukiwanie punktu zajęło nam niemal godzinę. 15, a może i 20 osób czesało las i w końcu Szymon Szkudlarek (późniejszy zwycięzca zawodów) go namierzył. Ufff. We mnie zaczynała narastać frustracja taką zabawą.

Za każdym razem tak samo. Biegniemy, wyprzedzamy i czesząc czekamy. Biegniemy, wyprzedzamy i czesząc czekamy. Oczywiście, że mam ochotę zejść z trasy, ale przecież nie po to telepałem się 530 km przez nasz piękny kraj, by się poddać, więc napieramy.

Ta mina wiele mówi.. ;) / fot. Sz. Szkudlarek

W mojej ocenie budowniczemu trasy można zarzucić niejednoznaczne rozmieszczanie punktów (punkt nazwany „stara sosna na przełęczy” był bardzo niejednoznaczny, bo „przełęczy” było tam co nie miara, podobnie „drzewo na szczycie” czy „drzewo nad jeziorkiem” – na mapie było jedno jeziorko, w rzeczywistości kilka, a drzewo z PK wcale nie znajdowało się nad największym z nich.

Trzeba jednak oddać budowniczemu, że zasłużył na złoty medal jeśli chodzi o krajoznawcze walory trasy. Niesamowite pozostałości po budowanej przed dziesiątkami lat przez III Rzeszę autostradzie Berlince, czy ruiny domów odnalezione w środku lasu to miejsca, które zapamiętuje się na długo. Wrażenie sprawiały także nieprzebyte bagna, czasami ich obejście zajmowało ładnych kilkanaście minut. Zdarzało nam się też zatrzymać gdzieś i stwierdzić: „kurde, tu na pewno jest ładnie, szkoda, że nic nie widać”. Fajnie byłoby połazić po tych okolicach za dnia i bez mgły;)

Gdzieś za połową trasy wreszcie jako-tako wyczuliśmy mapę i zaczęliśmy sensownie nawigować (a może punkty były łatwiej ustawione?), w efekcie PK1, 1 i 3 znaleźliśmy bez większego problemu i na dobre zostawiliśmy piechurów z tyłu. Dzięki informacjom od innych uczestników wiedzieliśmy, że nikt nie dotarł jeszcze z kompletem PK do mety, a wielu znamienitych zawodników zrezygnowało z napierania. Takie informacje dodawały sił.

Na tej fotce widać, jak przydatne są odblaski podczas biegania w nocy / fot. Sz. Szkudlarek

Wtedy, patrząc na czas, który pozostał nam do limitu (15h), zdecydowaliśmy się odpuścić najdalej na północny wschód wysunięty PK10 (i była to chyba dobra decyzja, bo ponoć był bardzo trudny do znalezienia) i zbierając po drodze PK12 pomknąć do mety. Nie da się jednak ukryć, że po 13-14h trasy człowiek ma nieco dość i umysł nie do końca sprawnie działa. Niestety, okrążając Jezioro Ińsko popełniliśmy błąd, nie zauważając skrętu bardziej na południe wzdłuż brzegu (była jakaś 5:30 nad ranem…) i poszliśmy złą drogą.

Mimo kręcenia się po lesie przez dobrych kilkanaście minut lub więcej, punktu nie namierzyliśmy, bo było to po prostu niemożliwe – znajdował się kilkaset metrów bliżej w stronę jeziora… Wtopa polegała na tym, że parę chwil później po ponownym dotarciu w okolice wody powinniśmy rozkminić, że coś jest nie tak i namierzyć się na punkt od drugiej strony, ale szare komórki były już wtedy na wakacjach.

Do mety doturlaliśmy się po 14 godz. I 37 min. od startu, mając w nogach 62 km. Ostatecznie dało nam to 8-9 miejsce, co generalnie oddaje mój poziom startów w PMNO w tym roku – we wcześniejszych zawodach zajmowałem odpowiednio 10., 7. i 7. miejsce. Na liście wyników znalazło się 97 osób, więc w 10 proc. najlepszych udało się zmieścić:)

Czy mogło być lepiej? Wymiękali dużo mocniejsi ode mnie, więc i tak nie mam powodów do narzekań, głowa wygrała, nie poddałem się i to jest najważniejsze. Jedyne co, to szkoda tego ostatniego PK12, bo był on spokojnie do wciągnięcia. Ale w końcowej klasyfikacji nie dałoby to zbyt wiele, awansowalibyśmy na 7. miejsce.

Za słabym nawigatorem jestem, by sobie w tak trudnych zawodach poradzić sobie lepiej. Mapa była bardzo nieaktualna, a punkty poumieszczane tak, by ich znalezienie było trudne. Dość powiedzieć, że połowa zawodników nie odnalazła nawet 6 z 12 punktów kontrolnych i wróciła do bazy. Ekstremalne doznania potęgowały trudne warunki – mgła, ciemności, deszcz, a miejscami słabo przebieżny las. Nocna Masakra w pełni zasługuje na swoją nazwę, to zawody bardzo trudne pod każdym względem.

O ile trudności terenowe czy pogodowe tylko dodają zabawie smaku, to już zabawa budowniczego z uczestnikami w chowanego odbierała mi radość z biegania. No właśnie, bo biegania było tam niezbyt dużo i, jak pokazuje nasz przykład, praktycznie biegać się nie opłacało. Wygrały osoby, które prawie cały czas maszerowały, a nasze podbieganie nic nie dawało, bo czesaliśmy las i piechurzy nas doganiali.

Komuś może się to podobać, a komuś nie. Ja wolę takie imprezy jak IWW czy Mazurskie Tropy, gdzie punkty umieszczane są jednoznacznie i można pobiegać, ot kwestia gustu. Nie mam żadnych zastrzeżeń do organizacji, bo atmosfera była super (a jedzenie smakowało wybornie!), a punkty nie znikały (jak na Funeksie). Po prostu Nocna Masakra to typ rajdu, który nie do końca mi odpowiada.

Ciekawostką jest, że zrobiłem 62 km, włóczyłem się po lasach ponad 14,5 godziny i… nic mnie w niedzielę nie bolało. Mimo kilkakrotnego zamoczenia stóp i kilogramów błota, które przeniosłem na butach nie zrobił mi się nawet jeden odcisk, a w niedzielę czy poniedziałek nie bolał nawet jeden mięsień czy ścięgno. To kolejny znak-sygnał, że z formą w sumie chyba jest nieźle. Zamierzam sprawdzić ją już wkrótce, 4 stycznia wystartuję w pierwszym PMNO sezonu 2014 – Ełckiej Zmarzlinie. Z kim się widzę?:)

Stats&hints XII Ekstremalny Rajd na Orientację „Nocna Masakra 2013”
Wynik: czas 14:37; 8/97 miejsce w klasyfikacji open;
Warunki pogodowe: od 1-2 stopni na starcie (16:15) do 3-4 stopni w nocy; miejscami lekki deszcz, często mgła.

Sprzęt/ubranie: buty Inov-8 Roclite 295+stuptuty krótkie Inov-8 Debrisgaiter 32; plecak do biegania Quechua Trail 10 Team; spodnie Dobsom R-90 Winter, dwie koszulki techniczne z długim rękawem (Crivit i GoSport), dwa buffy XXX (jeden na szyi, drugi na głowie), kurtka Tchibo, rękawiczki polarowe 4F, Garmin 910 XT; kompas Silva Ranger.

Jedzenie/picie: 2 musy owocowe Aptonia + 3 chałwy + 2 batony Vitarade + pączek; 2 l izo w bukłaku (zostało 0,5l).

Dla zainteresowanych zapis tracka z Garmina:

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Gdy powstała koncepcja „Pąpowania na Everest” pomyślałem sobie: no dobra, zgłosi się ze 40 osób, z czego regularne treningi dopisywać będzie 20-25 i będziemy na tego Everesta pąpować do późnej wiosny – w sumie dobrze, bo tylko długi i regularny trening przynosi efekt. Ale Wy zgodnym chórem zakrzynęliście: „Hola hola, zatrzymać konie!” i...

Serio-serio, za każdym razem jak zaglądam sobie do naszej Endo-rywalizacji (kliku-kliku) to jaram się tym jak przedszkolak pierwszym kompletem pisaków albo kurde dwustronnym piórnikiem ze Spidermanem. Do zabawy dołączyły 383 osoby (10 razy więcej niż sądziłem!), a swoje pĄpaski dodało 290 ludzików. DwieścieKURDEdziewińdziesiąt, no!



Banana na twarzy miałem za każdym razem widząc jak ktoś na Endomondo lub FB chwali się zrobionymi pĄpkami, a kto tych pĄpek nie dodawał! Że tylko wymienię kilku znamienitych gości (i gościówek! hoho, dziewczyny dopisały!), którzy dołączyli do naszej zabawy: Ewa, inna Ewa, Kasia, Hania, Damian, Irek (ten to nam napĄpował! kapelusze z głów!), Leszek, Radek i tłumy innych – ta wymienianka to tylko parę osób, które nie tylko przyłączyły się do zabawy, ale i przyczyniły się do rozpromowania akcji, za co bardzo, bardzo dziękujemy. Tych, których nie wymieniłem, przepraszam, zabrakło mi klawiatury, i tak jesteście boscy! Nic więc dziwnego, że zamiast późną wiosną, weszliśmy na Everest zanim w ogóle zaczęła się na dobre zima, bo już po niespełna czterech tygodniach. Zasłużyliście na wielkie PĄPiwo!

Nie lada atrakcją było też spotkanie podczas którego na Polach Mokotowskich razem ćwiczyliśmy, a potem udaliśmy się na małą integrację. Relacja była na blogu (kliku-kliku).



Nie obyło się bez przygód. Drużyna ObozówPompkowych.pl nieoczekiwanie zniknęła nam z horyzontu, gdyż wpadła w jedną z himalajskich szczelin. Ekipa ratunkowa trudziła się kilka dni, ale udało się ocalić większość uczestników wyprawy. Niestety, uszczuplony liczebnie zespół nie dał rady nadrobić strat i ekipa Smashing Pąpkins (czyli my:D) 3 grudnia 2013 r. przed godziną 22:30 jako pierwsza w historii zdobyła zimą (trochę jesienią;)) pĄpkowy Everest.

Ale nie jest jednak najważniejsze to, kto był na Evereście pierwszy, bo i ObozyPompkowe.pl na niego dotarły. Liczyła się dobra zabawa i obserwowanie Waszych postępów. Uczciwie powiem, że najwięcej radości miałem z pompek robionych przez dziewczyny, szczególnie te, które z etapu „robię kilka damskich pompek” przeszły na te klasyczne. To jest postęp! Jesteście fantastyczne:)

Były i konkursy, dokładnie dwa. Jeden dla lubiących hazard, a drugi dla kreatywnych. Pierwszy polegał na wytypowaniu daty i godziny osiągnięcia szczytu, a nagrodę od ObozówBiegowych.pl w postaci książki „Kulturystyka dla każdego” otrzymała Agnieszka Majchrzak, która w swoim typowaniu pomyliła się o mniej niż pół godziny, brawo!:)

Drugi konkurs to rywalizacja o „Złotą Pąpkę”. Jak się pewnie domyślacie, im ktoś wymyślił coś bardziej odjechanego, tym szanownemu żiri podobało się bardziej. Nagrodę główną, zestaw Złota Pąpka + koszulka Smashing Pąpkins (+10 do lansu na dzielni!), otrzymuje autorka tego filmu, który mnie na przykład doszczętnie rozwalił na łopatki!:)



Ewa Janisz zmiażdżyła system!

Druga nagroda (czyż nie obiecywaliśmy, że nagród może być więcej niż jedna?:)), koszulka Pąpkinsów wędruje do Piotra Kotkowskiego, który z iście wojskowym drygiem podszedł do sprawy;)



Nagrodzonych prosimy o kontakt. Nagrody zostaną przekazane osobiście:)

Co po Evereście?
No i co, trochę smutno tak bez tego pĄpowania by było, nie? Nam też, nie martwcie się. I właśnie dlatego, by nie było smutno pusto i w ogóle do bani, Bo, Błażej, Wybiegany, Olek z ObozówBiegowych.pl i ja wymieniliśmy grube kilkadziesiąt maili i oto z największą radością zapraszamy Was do kolejnej zabawy! Ruszamy na wyprawę dookoła świata! „W 400 tysięcy dookoła Świata” nawiązuje naturalnie do „Pąpowania na Everest”, które bez dwóch zdań zapisało się w historii amatorskiego sportu w polskim internecie. Tym razem robić będziemy nie tylko pompki, ale i brzuszki (jak znam życie to w drużynie Smashing Pąpkins więcej będzie robiących pąpki i brzószki;)). Skoro równik ma 40 tys. km, to celem jest 400 tys. ćwiczeń, bo podobnie jak w przypadku Everestu jedno powtórzenie ćwiczenia to 0,1 km.

W związku z dołożeniem brzuszków, zmieniamy też zasady tygodniowe. Proszę więc o uwagę:)


W zabawie „W 400 tysięcy dookoła świata” trenujemy cztery dni w tygodniu, dwa razy robimy pompki i dwa razy brzuszki. Polecamy oczywiście ćwiczyć na zmianę jednego dnia pompki, a kolejnego brzuszki (to dobre pod kątem treningu i regeneracji mięśni). Tydzień trwa od poniedziałku do niedzieli, a w tygodniu wykonujemy maksymalnie cztery treningi (dwa pompkowe i dwa brzuszkowe). Sugerujemy oczywiście jakieś przerwy pomiędzy dniami treningowymi, ale nie są one obowiązkowe. Najważniejsze jest, by nie robić dwóch treningów tego samego dnia i nie przekraczać liczby dwóch treningów pompkowych i dwóch brzuszkowych w tygodniu (tydzień trwa od poniedziałku do niedzieli).

Znów robimy pięć serii z 90-sekundowymi przerwami. Sześć serii przeznaczone jest dla osób, które za jednym razem, bez przerwy na odpoczynek są w stanie wykonać co najmniej 60 powtórzeń brzuszków lub pompek. Oczywiście każdy oddzielnym torem robi brzuszki i pompki, zależnie od poziomu zaawansowania w danym ćwiczeniu.


Oczywiście nadal motywować będziemy się na Fejsbuku, serdecznie zapraszam do dołączenia do wydarzenia. A poniżej jeszcze regulamin zabawy, pod nim instrukcja dla brzuszków i pompek (warto się zapoznać, szczególnie z brzuszkową, bo tu łatwo o niepoprawne wykonywanie ćwiczenia, które może zakończyć się urazem). Liczenie zaczynamy 10 grudnia!

=== === ===
Regulamin zabawy „W 400 tysięcy dookoła świata”

1) „W 400 tysięcy dookoła świata”, to rozpoczynająca się 10 grudnia 2013 r. zabawa sportowa, w której dwie drużyny: ObozyPompkowe.pl oraz Smashing Pąpkins rywalizują o to, która pierwsza za pomocą brzuszków i pompek okrąży ziemię (40 tys. km). Jedno poprawnie wykonane powtórzenie to 0,1 km, zatem do okrążenia globu trzeba wykonać 400 tys. powtórzeń ćwiczeń.

2) Trenujemy cztery dni w tygodniu: dwa razy robimy brzuszki i dwa razy pompki (jak ktoś nie lubi jednego z ćwiczeń, to wykonuje tylko to co lubi, ale maksymalnie dwa razy).

3) Tydzień zaczyna się w poniedziałek i kończy w niedzielę.

4) Każdego dnia treningowego wykonujemy pięć lub sześć serii brzuszków/pompek z 90-sekundowymi przerwami pomiędzy nimi. Można korzystać z przytoczonego poniżej planu treningowego, ale nie jest on obowiązkowy. Sześć serii mogą robić osoby, których rekord liczby wykonanych bez odpoczynku (przerwy) brzuszków/pompek wynosi 60 lub więcej oraz ci, którzy trenują wg przytoczonego planu i plan przewiduje danego dnia sześć serii.

Kobiety, które nie są w stanie bez odpoczywania zrobić pięciu klasycznych pompek, mogą robić tzw. pompki damskie. Mogą, ale nie muszą.

5) Brzuszki wykonujemy w sposób zaprezentowany na filmie: (obejrzyjcie go!).



6) Proponujemy rozpoczęcie od testu brzuszkowego i pompkowego: po rozgrzewce robimy jak najwięcej brzuszków/pompek i zapamiętujemy liczbę. Na jej podstawie można rozpocząć plan treningowy (poniżej) od danego tygodnia. Test nie jest obowiązkowy, można trenować wg własnej rozpiski, ważne by robić to zgodnie z zasadami opisanymi w pkt 2-4.

7) Ćwiczenia wykonujemy płynnie, bez odpoczywania w danej serii, skupiając się na poprawności wykonania.
UWAGA! Jeżeli w czasie robienia brzuszków zaczynają boleć Cię plecy, to znaczy, że brzuch już nie trzyma sylwetki – czyli brzuch się zmęczył i przyszła pora na zakończenie serii/treningu.

8) Każdy uczestnik zabawy dołącza do jednej z dwóch drużyn: ObozyPompkowe.pl lub Smashing Pąpkins
UWAGA: Wykluczona jest obecność w obu drużynach.

9) Ćwiczenia zliczamy w aplikacji Endomondo jako sport wybierając „inne”. Każde powtórzenie zapisujemy jako 0,1km. Tak samo zapisujemy brzuszki jak i pompki. Jeśli danego dnia zrobisz 45 pompek, zapisujesz to jako 4,5 km, a 88 brzuszków to 8,8 km.

10) Zasady w skrócie: dwa razy w tygodniu robimy brzuszki i dwa razy w tygodniu pompki (nie wykonujemy dwóch treningów tego samego dnia). Zależnie od poziomu zaawansowania robimy pięć lub sześć serii, a pomiędzy seriami musi być 90 sekund przerwy. Ćwiczenia wpisujemy do Endomondo jako “inne”. Jedno powtórzenie to 0,1km. Można oczywiście trenować mniej, ale nie można więcej.
=== === ===

Nasz proponowany plan treningowy (taki sam dla brzuszków jak i pompek) rozpoczyna się testem. Po rozgrzewce zrób tyle brzuszków/pompek, ile tylko dasz radę. Pamiętaj o poprawności wykonywanego ćwiczenia i o tym, by robić je płynnie, bez przerw. Twoja maksymalna liczba brzuszków/pompek pozwoli Ci rozpocząć plan treningowy od odpowiedniego miejsca (może to być inne miejsce dla brzuszków i inne dla pompek), a po jego zakończeniu ocenić postępy, jeśli na końcu zabawy też zrobisz taki sam test.

Jak wygląda poprawna pompka?
Poprawnie wykonana pompka wygląda tak: będąc opartym (a nawet opartą) rękoma, rozstawionymi ciut szerzej niż rozstaw barków (tak by przedramiona podczas ćwiczenia były prostopadłe do podłoża) o podłogę na wysokości klatki piersiowej, z nogami wyprostowanymi do tyłu i opartymi o podłoże na samych palcach u stóp, opuszczamy się w dół uginając ręce aż do momentu ugięcia łokci przynajmniej pod kątem 90-100 stopni i zatrzymujemy tak, by mostek znajdował się nie wyżej niż ok. 10-15 cm nad podłogą. Podczas tego ruchu w dół robimy wdech i płynnie, bez zatrzymywania się w dole prostujemy ręce by wykonać ruch w górę robiąc jednocześnie wydech. Aby utrzymać mięśnie w napięciu nie prostujemy rąk całkowicie (nie “blokujemy łokci”) oraz pamiętamy by podczas całego ćwiczenia utrzymywać ciało w prostej linii poczynając od nóg, poprzez plecy aż do odcinka szyjnego kręgosłupa. Taki cykl dół i góra to jedna pompka. Ważne podczas ćwiczenia jest utrzymywanie prawidłowej postawy bez zbytniego wyginania pośladków w górę ponad linię ciała lub poniżej.

Jak wygląda poprawny brzuszek?
Jak prawidłowo robić pompki już wiecie, a jak robić brzuszki wyjaśni Wam Agnieszka Kruszewska-Senk, trenerka z ObozówBiegowych.pl. Filmik naprawdę warto zobaczyć, bo pokazuje zarówno poprawne brzuszki, jak i częste błędy, których lepiej unikać. Polecam!



Pamiętajcie, że jeśli w czasie robienia brzuszków zaczynają boleć plecy, to znaczy, że brzuch już nie trzyma sylwetki – czyli się zmęczył i przyszła pora na zakończenie serii/treningu.

Jeśli nie uda Ci się zrealizować wszystkich treningów z danego tygodnia lub nie dasz rady zrobić wszystkich powtórzeń w serii, zgodnie z planem, powtórz dany tydzień. Nie przejmuj się jeśli będziesz powtarzać tygodnie – ten czas jest potrzebny organizmowi aby przyzwyczaić się do takiego wysiłku.

Test zrobiony? To do dzieła!

Proponowany plan treningowy do robienia brzuszków i pompek
(oczywiście można być w innym miejscu z brzuszkami, a w innym z pompkami)

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo robisz maksymalnie 1-6 powtórzeń:
Tydzień 0, dzień 1: 1, 2, 3, 2, max ale nie mniej niż 1
Tydzień 0, dzień 2: 2, 3, 3, 3, max ale nie mniej niż 2
Dopiero zaczynasz więc jesteś BrzóchStarter / PąpStarter!

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo robisz maksymalnie 7-10 powtórzeń:
Tydzień 1, dzień 1: 2, 3, 4, 4, max ale nie mniej niż 2
Tydzień 1, dzień 2: 3, 4, 4, 4, max ale nie mniej niż 3
Jesteś już BrzóchBeginner / PąpBeginner!

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo robisz maksymalnie 11-14 powtórzeń:
Tydzień 2, dzień 1: 4, 4, 5, 4, max ale nie mniej niż 4
Tydzień 2, dzień 2: 5, 5, 6, 5, max ale nie mniej niż 5
Jesteś już BrzóchCadet / PąpCadet!

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo robisz maksymalnie 15-18 powtórzeń:
Tydzień 3, dzień 1: 6, 6, 7, 6, max ale nie mniej niż 6
Tydzień 3, dzień 2: 7, 7, 8, 7, max ale nie mniej niż 7
Jesteś już BrzóchSkaut / PąpSkaut!

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo robisz maksymalnie 19-23 powtórzeń:
Tydzień 4, dzień 1: 8, 8, 9, 8, max ale nie mniej niż 8
Tydzień 4, dzień 2: 9, 9, 11, 10, max ale nie mniej niż 9
Jesteś już BrzóchZuch / PąpZuch!

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo robisz maksymalnie 24-27 powtórzeń:
Tydzień 5, dzień 1: 10, 10, 12, 11, max ale nie mniej niż 10
Tydzień 5, dzień 2: 11, 11, 13, 12, max ale nie mniej niż 11
Jesteś już BrzóchAs / PąpAs!

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo robisz maksymalnie 28-30 powtórzeń:
Tydzień 6, dzień 1: 12, 12, 14, 13, max ale nie mniej niż 12
Tydzień 6, dzień 2: 13, 13, 14, 15, max ale nie mniej niż 13
Jesteś już BrzóchDżoker / PąpDżoker!

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo robisz maksymalnie 31-35 powtórzeń:
Tydzień 7, dzień 1: 14, 14, 16, 14, max ale nie mniej niż 15
Tydzień 7, dzień 2: 15, 15, 16, 17, max ale nie mniej niż 15
Jesteś już BrzóchHiroł / PąpHiroł!

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo robisz maksymalnie 36-40 powtórzeń:
Tydzień 8, dzień 1: 16, 16, 18, 18, max ale nie mniej niż 16
Tydzień 8, dzień 2: 17, 19, 17, 18, max ale nie mniej niż 17
Jesteś już BrzóchGóru / PąpGóru!

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo robisz maksymalnie 41-49 powtórzeń:
Tydzień 9, dzień 1: 19, 21, 20, 19, max ale nie mniej niż 19
Tydzień 9, dzień 2: 21, 21, 23, 21, max ale nie mniej niż 22
Jesteś już BrzóchCzempion / PąpCzempion!

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo robisz maksymalnie 50-59 powtórzeń:
Tydzień 10, dzień 1: 23, 25, 23, 24, max ale nie mniej niż 24
Tydzień 10, dzień 2: 20, 20, 30, 20, 20, max ale nie mniej niż 20
Jesteś już BrzóchTrainer / PąpTrainer!

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo robisz maksymalnie 60-69 powtórzeń:
Tydzień 11, dzień 1: 20, 20, 35, 20, 25, max ale nie mniej niż 20
Tydzień 11, dzień 2: 20, 20, 40, 25, 25, max ale nie mniej niż 20
Jesteś już BrzóchMiszcz / PąpMiszcz!

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo robisz maksymalnie 70-79 powtórzeń:
Tydzień 12, dzień 1: 20, 25, 35, 30, 30, max ale nie mniej niż 20
Tydzień 12, dzień 2: 30, 30, 40, 30, 20, max ale nie mniej niż 20
Jesteś już BrzóchDocęt / PąpDocęt!

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo robisz maksymalnie 80-89 powtórzeń:
Tydzień 13, dzień 1: 30, 30, 45, 20, 35, max ale nie mniej niż 20
Tydzień 13, dzień 2: 20, 40, 30, 50, 30, max ale nie mniej niż 30
Jesteś już BrzóchProfesor / PąpProfesor!

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo robisz maksymalnie 90-99 powtórzeń:
Tydzień 14, dzień 1: 20, 35, 50, 32, 40, max ale nie mniej niż 30
Tydzień 14, dzień 2: 20, 30, 60, 30, 50, max ale nie mniej niż 26
Jesteś już BrzóchWinner / PąpWinner!

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo robisz maksymalnie 100-109 powtórzeń:
Tydzień 15, dzień 1: 30, 40, 50, 60, 40, max ale nie mniej niż 40
Tydzień 15, dzień 2: 30, 45, 55, 65, 50, max ale nie mniej niż 40
Jesteś już BrzóchChief / PąpChief!

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo robisz maksymalnie 110-119 powtórzeń:
Tydzień 16, dzień 1: 30, 50, 60, 76, 60, max ale nie mniej niż 50
Tydzień 16, dzień 2: 30, 55, 65, 80, 60, max ale nie mniej niż 55
Jesteś już BrzóchMaster / PąpMaster!

Jeśli robisz więcej niż 120 powtórzeń jednorazowo - spróbuj zostać PąpMasterChief:
Tydzień 17, dzień 1: 30, 50, 60, 76, 60, max ale nie mniej niż 50
Tydzień 17, dzień 2: 30, 50, 60, 76, 60, max ale nie mniej niż 55
Jesteś już BrzóchMasterChief / PąpMasterChief. Gratulacje!

sobota, 30 listopada 2013

Sobota przełomu listopada i grudnia. Za oknem 3 stopnie Celsjusza, od wielu godzin pada deszcz – pogoda taka, że pies nosa z budy nie wyściubi. 90 proc. polskiego społeczeństwa zwleka się dopiero z wyra po piątkowej balandze, ci mniej przeciętni wychodzą z domu na długie wybieganie, wstawiają rower w trenażer, witają się z recepcjonistką na siłowni lub przybijają piątkę z ratownikiem na basenie.

Tymczasem u progu jednego z warszawskich parków zaczynają gromadzić się ludzie. Nie wracają bynajmniej z imprezy, to reprezentanci mniejszości narodowej: członkowie zimowej pąpkowej wyprawy na Everest! Nieśmiało wychodzą na deszcz ze swoich ciepłych samochodów, witają się i rozglądają w poszukiwaniu kolejnych szaleńców. Z czterech stron świata docierają kolejni. Kto by pomyślał, że to śmiałkowie, którzy Pąpują na Everest! Są mniejsi i więksi, są silni i silniejsi (słabych nie ma!), nie brakuje ani kobiet, ani mężczyzn. Wszyscy są zdeterminowani, by przez najbliższą godzinę robić... pompki. Nie straszne im deszcz, zimno ani błoto, w którym muszą się umorusać.

W grupie prym wiodą trenerzy: Agnieszka Kruszewska-Senk reprezentująca ObozyBiegowe.pl i Piotr Tartanus z Boot Camp Polska. W oczach uczestników treningu widać połączone z obawą pytanie: „cóż wymyślili?”

Na rozgrzewkę reprezentanci ObozówPompkowych.pl (nie dołączamy) oraz Smashing Pąpkins (dołączamy!) biegają niczym wolne elektrony bez większego ładu i składu. Piotr każe łączyć się w grupy według pierwszej litery imienia, potem ostatniej litery imienia, a w końcu... koloru bielizny (na szczęście nie trzeba demonstrować, wszystko jest na słowo honoru;)). Za każdy razem po połączeniu w grupy lub pary następuje seria ćwiczeń. Przez pierwsze minuty słychać trochę narzekań na zimno, potem uczestnicy już tylko wykręcają wodę z rękawiczek i pompują dalej.




fot. AS, ObozyBiegowe.pl / więcej fotek: kliku-kliku

Do głosu dochodzi Agnieszka i zaczynają się schody. Pompki uginane, pompki przeginane, pompki z dotknięciem biodra, pompki z głaskaniem się po brzuchu i z przybijaniem piątki. W parach, bez par i w jeszcze innych konfiguracjach. Parkowi przechodnie (wielu ich nie ma, deszcz skutecznie odstrasza od spacerów) ze zdziwieniem patrzą na pompujących.

Po paru minutach przewodnictwo znów obejmuje Piotr. Robi się coraz trudniej, a pompki klaskane i pompki na jednej ręce w parach (każdy z pary daje po jednej ręce) są apogeum treningu. Wielu uczestników zabawy ma już dość, ale... czeka na kolejne zadania. Na koniec trenerzy ordynują zawody w parach. Raptem pięć serii, w których każdy robi łącznie po... 150 pompek, a do tego masę przysiadów, wykroków, wyskoków i innych wygibasów. Na końcu każdej konkurencji jeszcze kilkadziesiąt metrów biegu i nie ma zmiłuj, rywalizacja to rywalizacja – trzeba na...wiać ile sił! Jest walka na ostatnich metrach, są finisze, do rozstrzygnięcia których trzeba fotokomórki i nowy HR max na mecie. No i kultowy cytat po jednej z wygranych serii: „Ale teraz już się nie ścigajmy, proszę...”.

Po zakończeniu szybka zmiana koszulki na suchą i integracja w jednym z pobliskich pubów:) Ja tam byłem i herbatę z konfiturą piłem, a com widział i słyszał, w blogu umieściłem!

poniedziałek, 25 listopada 2013

Ogłaszając pĄ/OMpkową zabawę zapowiedzieliśmy, że będą konkursy i że wygrać będzie mógł każdy pĄ/OMpujący, a nie ci, którzy mają najmocniejsze mięśnie. Rafał wysłał już do Niemiec wypasioną pĄp-koszulkę, o taką.


Ale za nim powiem o-co-cho, to usiądźcie. Wygodnie. Siedzicie? Wszyscy? Nie kantować. Pasy zapięte? No to włączcie głośniki i odpalcie ten filmik, koniecznie na pełnym ekranie i w HD.


I jak wrażenia? Powiem szczerze, że jak ja zobaczyłem filmik to mi beret spadł z głowy. „Pąpujemy na Everest” nabiera tempa, jakiego nie oczekiwaliśmy. Jesteśmy już za połową drogi, pĄ/OMpki robi prawie 300 osób i wciąż dołączają kolejne, przypominam, że obecność w drużynie Smashing Pąpkins dodaje 10 pkt do lansu na dzielni, a ci co pĄpują regularnie mogą sobie jeszcze dopisać 30 pkt many i 40 pkt życia!

Ja tu gadu-gadu, a Wy pewnie chcecie wiedzieć, o-co-cho z konkursem. Otóż mam zaszczyt i przyjemność ogłosić konkurs „Poka swoją pąpkę”. Przesyłajcie zdjęcia lub filmiki z tego jak pĄ/OMpujecie. Spośród nich wybierzemy najlepszą pracę i nagrodzimy ją... no czym, czym? Oczywiście ZŁOTĄ PĄPKĄ! Taka Złota Pąpka stojąca w centralnym punkcie salonu to powód do dumy. Wyobraźcie sobie minę teściowej gdy zobaczy u Was na półce Złotą Pąpkę! Sąsiad, który przyjdzie pożyczyć szklankę cukru pęknie z zazdrości, a listonosz poprosi o przyjęcie do drużyny.

Zasady konkursu są proste:
1) start właśnie nastąpił, koniec w niedzielę 1.12.2013 r. o 23:59;
2) konkurs przeznaczony jest dla wszystkich uczestników zabawy „Pąpujemy na Everest”, bez względu na przynależność drużynową;
3) swoje pĄpki pokazujecie pod odpowiednim wpisem na stronie rywalizacji na FB lub wysyłacie mailowo na jeden z naszych adresów (znajdziecie je w zakładce „kontakt” na blogach) lub wrzucacie w komentarzu pod tym wpisem;
4) można przesyłać zdjęcia lub filmiki (nie dłuższe niż 30 sekund!);
5) zwycięzcę wybierze jury w składzie: Bo, Błażej Suchą Szosą, Wybiegany i ja;
6) nagrodą główną jest Złota Pąpka, ale kto wie, czy nie pojawi się jakaś nagroda niespodzianka;
7) ze wszystkich filmików i zdjęć zmontujemy wspólny filmik, który opublikujemy w drugim tygodniu grudnia;
8) wyniki konkursu pojawią się na blogach i FB w połowie pierwszego tygodnia grudnia.

Wszystko jasne? No to aparaty/kamerki/telefony w dłoń i „Pąpujemy na Everest”! A na zachętę „Poka swoją pąpkę” by Krasus – pĄpowanie w kraterze czynnego wulkanu Pico do Fogo.



I jeszcze sprawa dodatkowa: w sobotę organizujemy małe spotkanie, na którym wspólnie zrobimy parę pĄ/OMpek. Co Wy na to? Wiem, że niektórzy mają w tym czasie zakończenie GP Warszawy, inni pracują, a są i tacy, co będą wtedy na urlopie, ale wszystkich pozostałych serdecznie zapraszamy! Spotykamy się o 10:30 na Polach Mokotowskich, o tutaj:


Bez względu na warunki pogodowe porobimy różne rodzaje pĄ/OMpek, a przede wszystkim będzie okazja się poznać i zrobić kilka zdjęć do kolekcji samojebek! No to do zobaczenia, prawda?:) Ponoć nawet Eurosport zapowiada relację live z naszego pĄpowania, bo nie wykluczone, że pobijemy jakiś rekord liczby pĄpujących osób! Przybywajcie więc tłumnie, przyprowadźcie rodzinę, znajomych i przyjaciół. Pamiętajcie o makijażu i odpowiednim stroju. Różowe skarpetki mile widziane!;)

środa, 13 listopada 2013

Nie byłoby mojego biegania, gdyby nie muzyka. Jeśli nie mam słuchawek w uszach, to zawsze cośtam sobie w głowie śpiewam. Zwykle jako motywator doskonale działa mi Luxtorpeda, która uratowała mnie podczas triathlonu w Poznaniu, gdy praktycznie byłem już praktycznie na przegranej pozycji w Wielkim Wyścigu, właściwie w momentach kryzysu na zawodach prawie zawsze pomaga mi grana gdzieś w środku muzyka. Tym razem od pierwszego do ostatniego kilometra w uszach grał mi jeden kawałek.



Wpada w ucho, co? To efekt weekendu w towarzystwie dwójki przesłodkich urwisów;) Dzieciaki uwielbiają ten kawałek.

No, ale do rzeczy: XXV Bieg Niepodległości. Najważniejszym założeniem taktycznym było: nie dać się pociągnąć tłumowi na starcie. Pobiec pierwszy kilometr spokojnie, a potem zacząć przyśpieszać i wyprzedzać tych, co się podpalili. Ustawiłem się więc w drugiej części pierwszej strefy, a pierwszy kilometr spędziłem niemal cały czas gapiąc się na zegarek żeby tylko nie pobiec za szybko. Miałem w pamięci tegoroczne Biegnij Warszawo 2013, gdzie siły skończyły mi się po kilku kilometrach, więc miał to być mój bufor bezpieczeństwa.

Wyszło 4:18, pięknie. W planie było potem puścić nogi w tempie 4:00 min/km i przebiec tak równo siedem kolejnych kilometrów. Plan został zrealizowany w stu procentach. Kolejne tysiączki zaliczyłem w 4:00, 4:03, 4:02, 3:58, 4:00, 3:59 i 3:58 – lekko przyśpieszając w drugiej części. Dziwiło mnie tylko niskie tętno, które przez 6 km nie przekraczało nawet 175 bpm, podczas gdy na Biegnij Warszawo na tym poziomie było już na drugim kilometrze.

Biegowe samojebki ze znajomymi kibicami i współbiegaczami to już tradycja:)

Wyprzedzać zacząłem właściwie już po kilometrze, gdy tylko przyśpieszyłem. Po 2,5 km byłem 693., w połowie dystansu 532., a na 7,5 km 406. Końcowy wynik dał mi zaś 337. miejsce. Przez 7,5 km wyprzedziłem ponad 350 osób, co oczywiście sprawiało mi wielką radość i motywowało do dalszego trzymania tempa;)

Po powtórnym minięciu Ronda ONZ i sąsiadującego z nim mojego studenckiego mieszkania przy ul. Pereca, postanowiłem zwiększyć obroty. Nie miałem założonego tempa na te dwa ostatnie kilometry – chciałem po prostu pobiec je szybciej. Wszedłem w rytm tempa ok. 3:50 min/km i... żałowałem, że nie zrobiłem tego wcześniej, bo biegło mi się doskonale! Złapałem biegowy flow w swoje łapy i razem przebiegliśmy tak dobre półtora kilometra.

Na kilkaset metrów przed metą nie wierzyłem w możliwość poprawienia 39:51 z Biegu Powstania, ale po minięciu swojej grupki kibiców (własny prywatny osobisty Chrześniak mnie dopingował!!) uznałem, że brak walki do końca to zupełnie nie w moim stylu i dodałem gazu. Wyprzedzałem kolejne osoby i co chwilę spoglądałem na zegarek. Co chwilę zmieniałem zdanie co do tego, czy uda mi się poprawić życiówkę, ale nie poddawałem się. Ostatnie metry to już naprawdę sprint, wg Garmina finiszowałem w tempie 2:40 min/km.

Estetycznie nie wypadło to chyba najlepiej, bo widząc, że do mety mam nie więcej niż kilkanaście metrów, a by złamać życiówkę muszę przebiec je w kilka sekund, rzuciłem się do jeszcze bardziej intensywnego biegu, co na tym poziomie zmęczenia musiało wyglądać fatalnie. Za technikę biegu byłaby dwója. Mam tylko nadzieję, że nikt nie uchwycił tego na fotce, bo zapewne wyglądało to pokracznie.

Ale mocny finisz nie zmienia faktu, że w trupa tym razem nie pobiegłem, tuż za metą miałem nawet siłę zrobić kilka „pąpek” i... udzielić wywiadu Panoramie, która mnie zgarnęła;) Niestety, moja opowieść o fladze, hymnie Polski i życiówce nie była dla nich zbyt ciekawa i moją wypowiedź olano. Mam teorię, że to przez wspomnienie o naszej pąpkowej akcji – pewnie ObozyPompkowe.pl mają tam swoje wtyki;)

A na mecie? Endorfiny aż mi kipiały z uszu, uwielbiam ten stan! Dzięki temu, że pobiegłem dość spokojnie (po tętnie to widać – na finiszu doszło do 183 bpm, podczas gdy na BW taki poziom osiągnąłem już po 4km!), doskonale taktycznie i jeszcze zrobiłem życiówkę, miałem z tego biegu pełną i niczym nie zmąconą radość. Chciałbym Wam tu opisać epicką walkę z kryzysami, mordercze podbiegi i to, jak ostatnimi nogami ciągnąłem się na czyichś plecach, ale nic takiego się nie wydarzyło. Po prostu świetnie mi się biegło od startu do mety, a życiówka zrobiona na takim luzie jest dla mnie przemiłą niespodzianką:)

Przy okazji tego biegu poprawiłem nie tylko życiówkę na 10 km, ale wg Endomondo także... pięć innych! O ile rekordy na milę, 3 mile czy 3 km nic dla mnie nie znaczą, bo tych dystansów nigdy nie biegam, to nowy rekord w teście Coopera (3,16 km) oraz na 5 km (19:23) sprawiły mi ogromną frajdę. Oczywiście to pomiar GPS, więc obarczony jakąśtam niedoskonałością, ale wg wyników BN drugą piątkę pobiegłem w 19:27, co i tak jest lepszym wynikiem niż dwa starty na 5 km w łódzkim Parkrunie.

Ładnie się prezentuje, prawda?:)

Na dodatek po biegu zupełnie nie byłem zmęczony. Po startach na 10 km cośtam zwykle jednak boli, potrzebuję jednego-dwóch dni na regenerację. Tymczasem w poniedziałek... mógłbym iść biegać już wieczorem. Czułem się jak po mocniejszym treningu i nic więcej. To, a także rekord na 5 km oraz niskie tętno pozwalają mi z optymizmem spojrzeć na przyszły sezon, bo widać, że jest potencjał do dalszej poprawy wyników.

Ach, dodać trzeba jeszcze, jak wyglądał mój BPS, czyli bezpośrednie przygotowanie startowe, które obejmowało najpierw cztery trudne treningi w ciągu tygodnia (tempo progowe, podbiegi i dwa razy interwały), a potem... mało snu, trzy piwka każdego wieczoru, dużo jedzenia przy gościnnym stole i 2 kg ponad wagę startową – to już ostatnie trzy dni. Ot, towarzyski długi weekend mi się trafił;) Faktem jednak jest, że nie polecam takiego BPS-u, bo gdyby nie te browarki to pewnie spokojnie 39:30 bym zrobił, a pewnie i lepiej.

I znów zostałem przyłapany na trzaskaniu sobie słit foci...;) /
fot. BM, PrzebiecMaraton.pl Kasia, rusz-sie.pl

Warszawski Bieg Niepodległości jest na polskiej mapie biegowej imprezą wyjątkową. Organizatorzy dają dwa kolory koszulek: białe i czerwone. Sugerują też ustawienie się po odpowiedniej stronie ulicy, co sprawia, że biegnący wyglądają jak niekończąca się biało-czerwona flaga. To niesamowity widok, a być tam w środku jest fantastycznym uczuciem. Przed startem naturalnie Mazurek Dąbrowskiego (czy mi się zdaje, czy poprzednio było więcej niż dwie zwrotki?), przy którym niezmiennie czuję dreszcze wzruszenia.

Jak dodać do tego najszybszą trasę w Warszawie, piękną pogodę, bardzo dobrą organizację i sporo kibiców na trasie to nie ma innego wyjścia, jak powiedzieć, że było to świetne zakończenie sezonu 2013. Początkowo chciałem ten bieg ująć jako rozpoczęcie sezonu 2014, ale byłoby to chyba przesadą. Nowy sezon zaczął się wczoraj rano skoro świt od 8,5 km biegu spokojnego. Treningi na wiosenny maraton uważam za rozpoczęte!

Ach, byłbym zapomniał! Kibice! Jak fajnie jest mieć biegowych znajomych, och jak fajnie! Nie od dziś wiadomo, że biegacze biegaczom są na trasie wodą na młyn, a mi ich nie brakowało! Najpierw zauważyłem przy ulicy Avę, a przy powrocie w podobnym miejscu stała Hankaskakanka z rodziną, z którą przybiłem piątkę około ósmego kilometra:) Przed SGH-em, na wysokości ul. Batorego wywołał mnie z tłumu (no, może nie takiego tłumu, ale z grupy biegaczy;)) ktoś jeszcze, ale go nie poznałem. Kim jesteś dobry człowieku, który dodał mi sił w połowie trasy? Ujawnij się, proszę:)

wtorek, 12 listopada 2013

Sto pompek? A może tysiąc? Phi, pikuś! Proponujemy coś więcej. Wpąpujmy się (my robimy pąpki!) na Mount Everest! Najwyższy szczyt Ziemi ma 8848 metrów, proponujemy więc niecodzienną zabawę.

Otóż jest taka akcja, że są dwie drużyny Smashing Pąpkins (to my!) i ObozyPompkowe.pl, czyli pochodna ekipy ObozyBiegowe.pl. I drużyny będą rywalizować w tym, która pierwsza wpąpuje się na Everest. To nie są żarty, bo nie dość, że jest zima (a każdy wie, że zimą w górach jest o niebo trudniej!), to jeszcze nie zamierzamy używać tlenu. Sprawdziłem to u źródła i okazuje się, że W HISTORII HIMALAIZMU JESZCZE NIKT NIE WPĄPOWAŁ SIĘ NA EVEREST ZIMĄ!

Będziemy więc pierwsi. Się rozumie, że my, a nie Obozy, prawda? I pomożecie nam w tym, prawda?


Mówię „my”, ale może nie wiecie, o kogo chodzi. Otóż, moi mili, po raz pierwszy w historii stanę ramię w ramię, pąpkę w pąpkę i Mysiadło w Rzeszów obok Bo! Tak tak, tym razem nie będziemy rywalizować, a współpracować! Szok, co?;) A to nie koniec. W Smashing Pąpkins są też znany Wam z Wielkiego Wyścigu dla Bartka Wybiegany (właściwie pomysłodawca pąpkowej akcji) oraz nowa twarz w naszej ekipie – człowiek, który myślał, że SPD oznacza „SamPojadęDobrze”, czyli Błażej Suchą Szosą!

Było nas trzech w każdym z nas inna krew i tak dalej. Znaczy się czterech, a nawet czworo.

Do rzeczy. Będziemy robić pompki, a nawet pąpki! Chodzi o to, by nabrać siły i nigdy więcej nie dać się przepchnąć na pierwszych metrach Biegnij Warszawo lub innej Niepodległości. Niektórzy twierdzą, że to świetny sposób na rozwój mięśni klatki piersiowej, barków, ramion i brzucha. A my mówimy: sprawdzam!

Chodzi o to, by każdy mógł za jakiś czas zrobić więcej pompek (a niektórzy nawet pąpek) niż dziś, a przy okazji będziemy rywalizować w tym, która drużyna pierwsza się wpąpuje na Everest. Działamy na Endomondo. Nasza drużyna jest tutaj: (kliku-kliku), a do konkurencji linka nie podam, bo i po co.


Poniżej jest regulamin i plan treningowy. Najważniejszą zasadą jest: nie oszukujemy i dobrze się bawimy:)

A, i jeszcze filmik instruktażowy, a w nim bohater nad bohaterami: ZOHAN!




Regulamin Pąpowania na Everest

1) Robimy pompki albo pąpki (co kto woli) – trzy razy w tygodniu po pięć lub sześć serii, z każdym tygodniem więcej. Kobiety, które robią maksymalnie pięć pompek zwykłych, mogą robić tzw. pompki damskie. Mogą, ale nie muszą.

2) Proponujemy wykonywanie treningu wg poniższego planu, ale nie jest to obowiązkowe, można stosować własny plan. Ważne, by robić pięć-sześć serii (pięć serii dla osób, które jednorazowo robią poniżej 60 pompek, sześć serii dla tych, którzy są w stanie zrobić więcej) z przerwami 1min 30sek pomiędzy seriami.

3) Proponujemy rozpoczęcie od testu pompkowego: po rozgrzewce robimy jak najwięcej pompek i zapamiętujemy liczbę. Na jej podstawie można rozpocząć plan treningowy (poniżej) od danego tygodnia.

4) Chcemy zrobić jak najwięcej pompek, ale nie przekraczamy liczby dni treningowych w tygodniu (trzy) i liczby serii w jednym treningu (pięć lub sześć - zależy od poziomu zaawansowania - szczegóły w pkt 2).

5) Pomiędzy seriami robimy 1min 30sek przerwy, by kolejne serie robić na tzw. niepełnym wypoczynku. Pomiędzy dniami treningowymi powinien wystąpić co najmniej jeden dzień na regenerację.

6) Pompki robimy płynnie, bez odpoczywania w danej serii. Wykonujemy pompki poprawnie i uczciwie.

7) Każdy robiący pompki może dołączyć do jednej z dwóch drużyn: ObozyPompkowe.pl (robią pompki) lub Smashing Pąpkins (robią pąpki)
UWAGA: Wykluczona jest obecność w obu drużynach.

8) Pompki zliczamy w aplikacji Endomondo jako sport wybierając „inne”. Jedną pompkę zapisujemy jako 0,1km. Jeśli danego dnia zrobisz 45 pompek, zapisujesz to jako 4,5 km.

9) Gramy fair - robimy pełne poprawne pompki i wpisujemy dokładnie tyle, ile zrobiliśmy. Jeśli nie uda Ci się zrealizować treningów z danego tygodnia, powtórz tydzień od początku.

10) Drużyny ścigają się w tym, która pierwsza “Wpąpuje się na Everest” (8848 mnpm). Koniec rywalizacji pomiędzy drużynami określony jest na 8848 km. Każda pompka to 0,1 km, więc trzeba zrobić 88 480 pompek by wygrać. Tak, wiemy, że Everest ma 8840 m, a nie km, ale w Endomondo nie ma tak małych liczb, więc robić będziemy kilometry.

11) Będą nagrody niespodzianki, ale jakie i za co – to na razie tajemnica.

12) Zawzięci wrogowie Endomondo mogą zgłaszać swoje pompki drogą mailową, ale nie będzie to przychylnie traktowane, maila nawet nie podajemy, to dla utrudnienia;)

13) Zasady w skrócie: trzy razy w tygodniu robimy pięć-sześć serii pompek z przerwami po 1min:30sek i wpisujemy je do Endomondo jako “inne”. Jedna pompka to 0,1km. Pięć serii dla osób, które jednorazowo zrobią poniżej 60 pompek, sześć serii dla tych, którzy są w stanie zrobić więcej.


Nasz proponowany plan pompkowy:

Zacznij od testu. Po rozgrzewce zrób tyle pompek, ile tylko dasz radę. Pamiętaj o poprawności wykonywanego ćwiczenia i o tym, by robić je płynnie, bez przerw. Twoja maksymalna liczba pompek pozwoli Ci rozpocząć plan treningowy od odpowiedniego miejsca, a po jego zakończeniu ocenić postępy, bo na końcu też zrobisz taki sam test.

Poprawnie wykonana pompka wygląda tak: będąc opartym (a nawet opartą) rękoma, rozstawionymi ciut szerzej niż rozstaw barków (tak by przedramiona podczas ćwiczenia były prostopadłe do podłoża) o podłogę na wysokości klatki piersiowej, z nogami wyprostowanymi do tyłu i opartymi o podłoże na samych palcach u stóp, opuszczamy się w dół uginając ręce aż do momentu ugięcia łokci pod kątem prostym i zatrzymujemy się ok. 5 cm nad podłogą. Podczas tego ruchu w dół robimy wdech i płynnie, bez zatrzymywania się w dole prostujemy ręce by wykonać ruch w górę robiąc jednocześnie wydech. Aby utrzymać mięśnie w napięciu nie prostujemy rąk całkowicie oraz pamiętamy by podczas całego ćwiczenia utrzymywać ciało w prostej linii poczynając od nóg, poprzez plecy aż do odcinka szyjnego kręgosłupa. Taki cykl dół i góra to jedna pompka. Ważne podczas ćwiczenia jest utrzymywanie prawidłowej postawy bez zbytniego wyginania pośladków w górę ponad linię ciała lub poniżej.

Pomiędzy seriami robimy 1min i 30s przerwy a pomiędzy kolejnymi dniami treningowymi powinniśmy zachować co najmniej jeden dzień odpoczynku. Jeśli nie uda Ci się zrealizować wszystkich treningów z danego tygodnia lub nie dasz rady zrobić wszystkich pompek w serii, zgodnie z planem, powtórz dany tydzień. Nie przejmuj się jeśli będziesz powtarzać tygodnie - ten czas jest potrzebny organizmowi aby przyzwyczaić się do takiego wysiłku.

Test zrobiony? To do dzieła!

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo robisz maksymalnie 1-6 pompek
Tydzień 0, dzień 1: 1, 2, 3, 2, maksymalnie ile dasz radę, ale nie mniej niż 1
Tydzień 0, dzień 2: 2, 3, 3, 3, max, ale nie mniej niż 2
Tydzień 0, dzień 3: 2, 3, 4, 4, max, ale nie mniej niż 2
Jesteś już PąpBeginner

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo robisz maksymalnie 7-14 pompek
Tydzień 1, dzień 1: 3, 4, 4, 4, max, ale nie mniej niż 3
Tydzień 1, dzień 2: 4, 4, 5, 4, max, ale nie mniej niż 4
Tydzień 1, dzień 3: 5, 5, 6, 5, max, ale nie mniej niż 5

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo robisz maksymalnie 15-23 pompki
Tydzień 2, dzień 1: 6, 6, 7, 6, max, ale nie mniej niż 6
Tydzień 2, dzień 2: 7, 7, 8, 7, max, ale nie mniej niż 7
Tydzień 2, dzień 3: 8, 8, 9, 8, max, ale nie mniej niż 8
Jesteś już PąpCadet

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo robisz maksymalnie 24-29 pompek
Tydzień 3, dzień 1: 9, 9, 11, 10, max, ale nie mniej niż 9
Tydzień 3, dzień 2: 10, 10, 12, 11, max, ale nie mniej niż 10
Tydzień 3, dzień 3: 11, 11, 13, 12, max, ale nie mniej niż 11

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo robisz maksymalnie 30-37 pompek
Tydzień 4, dzień 1: 12, 12, 14, 13, max, ale nie mniej niż 12
Tydzień 4, dzień 2: 13, 13, 14, 15, max, ale nie mniej niż 13
Tydzień 4, dzień 3: 14, 14, 16, 14, max, ale nie mniej niż 15

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo robisz maksymalnie 38-44 pompki
Tydzień 5, dzień 1: 15, 15, 16, 17, max, ale nie mniej niż 15
Tydzień 5, dzień 2: 16, 16, 18, 18, max, ale nie mniej niż 16
Tydzień 5, dzień 3: 17, 19, 17, 18, max, ale nie mniej niż 17
Jesteś już PąpTrainer

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo zrobisz maksymalnie 45-59 pompek
Tydzień 6, dzień 1: 19, 21, 20, 19, max, ale nie mniej niż 19
Tydzień 6, dzień 2: 21, 21, 23, 21, max, ale nie mniej niż 22
Tydzień 6, dzień 3: 23, 25, 23, 24, max, ale nie mniej niż 24

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo zrobisz maksymalnie 60-75 pompek
Tydzień 7, dzień 1: 20, 20, 30, 20, 20, max, ale nie mniej niż 20
Tydzień 7, dzień 2: 20, 20, 35, 20, 25, max, ale nie mniej niż 20
Tydzień 7, dzień 3: 20, 20, 40, 25, 25, max, ale nie mniej niż 20

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo zrobisz maksymalnie 76-90 pompek
Tydzień 8, dzień 1: 20, 25, 35, 30, 30, max, ale nie mniej niż 20
Tydzień 8, dzień 2: 30, 30, 40, 30, 20, max, ale nie mniej niż 20
Tydzień 8, dzień 3: 30, 30, 45, 20, 35, max, ale nie mniej niż 20
Jesteś już PąpChief

Zacznij od tego tygodnia, jeśli jednorazowo zrobisz maksymalnie 91-110 pompek
Tydzień 9, dzień 1: 20, 40, 30, 50, 30, max, ale nie mniej niż 30
Tydzień 9, dzień 2: 20, 35, 50, 32, 40, max, ale nie mniej niż 30
Tydzień 9, dzień 3: 20, 30, 60, 30, 50, max, ale nie mniej niż 26

Jeśli robisz więcej niż, 110 jednorazowo - spróbuj zostać PąpMaster:
Tydzień 10, dzień 1: 30, 40, 50, 60, 40, max, ale nie mniej niż 40
Tydzień 10, dzień 2: 30, 45, 55, 65, 50, max, ale nie mniej niż 40
Tydzień 10, dzień 3: 30, 50, 60, 76, 60, max, ale nie mniej niż 50
Jesteś już PąpMaster!

Jeśli ostatni tydzień jest dla Ciebie zbyt prosty, to być może jesteś już prawdziwym Zohanem, a my tylko zwykłymi biegaczami;-)

Wszystko jasne? Chyba wiecie, do której drużyny dołączać, c'nie?;) ObozyPompkowe.pl to nie byle kto! Wieść gminna niesie, że niektórzy tam robią pompki bez użycia rąk, więc żeby z nimi wygrać musimy się naprawdę spiąć! Do dzieła, raz dwa, robimy PĄPKI!:) Przypominam, że dołączacie: Smashing Pąpkins.

piątek, 8 listopada 2013

Wszystko już wiadomo. Dogrywka Wielkiego Wyścigu dla Bartka dobiegła końca. Razem z pierwszą częścią wpłaciliśmy na konto Bartka 2779,63 zł. Tak naprawdę to tych pieniędzy było więcej, bo wiem, że niektórzy wpłacali, a nie chcieli się bawić w kąkórsy. Takich też lubimy!:) Najważniejsze, by pieniądze trafiały na konto Bartka.



A gdyby ktoś jeszcze chciał Go wspomóc (przypominam o co chodzi: kliku-kliku) to nadal można. Pieniądze na leki są potrzebne cały czas, pamiętajcie, że liczy się każda złotówka.

Fundacja Pomocy Dzieciom z Chorobami Nowotworowymi w Poznaniu
ul. Engestroma 22/6, 60-571 Poznań
numer konta: 72 1240 3220 1111 0000 3528 6598
z dopiskiem: Bartosz Pudliszewski

Wpłacili kilka złociszy? No to czytamy dalej.

No więc tak. Ten-tego-tamtego. Szanowne żiry w składzie Bo, Wybiegany i ja dokonało kolejnego losowania i wylosowało trzy przepiękne damskie kurtki biegowe, które Wybiegany wydębił od firmy Bortex Sport (no dobra, firma sama zaproponowała, tacy są fajni, naprawdę!:)) Są to kurtki NEWLINE IMOTION RUFFLE JKT, o takie (kliku-kliku).


O, takie ładne kurtałki można było wygrać!:)

No i teraz kumajcie to. Trzy damskie kurtki do biegania, a dwie z nich wylosowali... faceci! Świat płata czasem figle;) Tak więc właśnie, o czym ja to. A, kurtki! Żeby nie przedłużać.

rozmiar S – Darek Kociemba
rozmiar M – Jadwiga Grzesik
rozmiar L – Przemek Walter

Ze zwycięzcami skontaktujemy się drogą mailową, dziękujemy wszystkim bardzo za udział w akcji. Mamy nadzieję, że przy kolejnej okazji też będziecie tak hojnie pomagać, bo pomaganie jest fajne:) Jak już niektórzy wiedzą, w przyszłym roku Wielki Wyścig będzie miał wymiar górski – taki jest plan:) No i zapewne znów będą kąkórsy, znów będzie zabawa i znów będziemy chcieli zmotywować Was do pomagania, bo nam się to cholernie spodobało:)

A tymczasem przypominam, że już wkrótce rusza wyzwanie pąpkowe. Na razie zachęcam do treningów we własnym zakresie, rozgrzania się i poznania swoich możliwości. Zróbcie sobie test: rozgrzewka, a potem pompki na maksa bez przerwy  ta liczba Wam się przyda. Od wtorku cały internet będzie trzaskał pąpki (pompki są dla lamerów!) jak szalony, we wtorek rano dowiecie się jak i po co:) Będzie rywalizacja, będzie walka, będzie zabawa! Zapraszam też do dołączania do naszej pąpującej drużyny: kliku-kliku.

A dorobiła się już ona w pełni profesjonalnego logo – ostateczna wersja zyskała trochę różu:)

środa, 6 listopada 2013

Nie da się ukryć, że pływanie jest moim najmniej ulubionym elementem triathlonowego treningu. Z jednej strony dlatego, że jestem w tym najsłabszy i sam trening sprawia mi mniej przyjemności niż biegowy i rowerowy, a z drugiej... no nie oszukujmy się: pływanie wymaga głowy ze stali i ostro ryje beret!

Trzeba mieć niewiarygodnie silną psychikę, by zawzięcie trenować pływanie. Nie ma tu obserwacji budzącego się do życia wiosną lasu jak podczas treningu biegowego. Nie pozdrowisz się jak kolarze na trasie gdzieś pod Grójcem. Nie odwiedzisz kilkunastu miejscowości podczas jednego treningu. Odpada też pogaducha podczas biegu spokojnego z kumplem, odpada zmiana pogody, zmiana trasy, właściwie to... wszystko odpada.

Nie ma nic poza płytkami na dnie basenu. Jedyna zmiana to płytki na Inflanckiej lub płytki w Delfinku (aktualnie trenuję na tych dwóch basenach). Przeciętny triathlonista przepływa kilkaset długości basenu tygodniowo, ci mocniejsi idą w tysiące. Tysiąc razy ta sama linia na dnie basenu, wyobrażacie to sobie?! Każdy poważnie trenujący pływanie powinien za znoszenie tego dostawać złoty medal. I stwierdzając, że pływanie ryje beret nie chcę nikogo urazić, wręcz przeciwnie. Wyrażam szczery podziw dla wszystkich spędzających długie godziny na basenie, bo dla mnie jest to sport ekstremalny.

Pięknie opisała to na swoim blogu ioannahh: „Samotność długodystansowca to nic w porównaniu z wieczną samotnością, z jaką musi żyć pływak.” Pod całym jej wywodem podpisuję się ręcyma i nogyma, moim zdaniem już trenażer jest łatwiejszy i ciekawszy niż wieczne liczenie długości, oddechów i klapnięć rękoma. Przynajmniej zaległości filmowe i serialowe można nadrobić. A w basenie nawet słuchanie muzyki jest trudne, bo większość wodoodpornych odtwarzaczy mp3 jest niewygodna. Pozostaje bulgotanie i woda zalegająca w uszach. Do tego dochodzi nieprzyjemny zapach skóry po basenowej wodzie, zatkane zatoki u niektórych, woda permanentnie wylewająca się z uszu i odciśnięte oksy wokół oczu, z którymi wygląda się jak trzepak nad trzepakami.

A pocieszenie w postaci basenowych turystek (tak je nazywam) w skąpym bikini pojawia się z częstotliwością błędu statystycznego:(

=== === ===
OGŁOSZENIE DUSZPASTERSKIE

Czy wiesz, że już od przyszłego tygodnia cały internet zabiera się za wielkie pompowanie? Będziemy regularnie robić pompki, a nawet PĄPKI! Jak pojawia się taka pisownia, to wiadomo, że będzie śmiesznie jak przy okazji Wielkiego Wyścigu. Otóż rzuciliśmy hasło na Fejsbuku, a Wy daliście odzew. No to jedziemy z koksem. W ciągu kilku dni na czterech fantastycznych blogach biegowych (czterech, powiadasz?!) opublikujemy krótkie instrukcje jak ćwiczyć oraz cel. No właśnie, nie chodzi przecież o zrobienie stu czy miliona pompek, ale o to, kto pierwszy.... No właśnie, to będzie niespodzianka, bo będziemy się z kimś ścigać:) I co ciekawe, tym razem Bo i ja staniemy ramię w ramię w jednej drużynie!

Na dobry początek zróbcie sobie test: po rozgrzewce zróbcie tyle pompek ile tylko dacie radę (kobiety mogą damskie jeśli wolą), do wyrzygu. Zapamiętajcie ten wynik, możecie go wpisać w komciu na dole, przyda się najpierw za kilka dni, a potem na końcu:) Szczegóły już wkrótce!

KONIEC OGŁOSZENIA DUSZPASTERSKIEGO
=== === ===

Ale to wszystko da się znieść w imię tego, by zostać ajronmenem (choćby w połowie). By poczuć radość i satysfakcję z ukończenia triathlonu, zebrać sławę na dzielni i do końca życia budzić podziw wśród współpracowników i znajomych. Trzeba też przyznać pływaniu, że dużo lepiej niż bieganie czy kolarstwo wpływa na to, jak się wygląda;) Ale to tylko kropla plusów w morzu minusów.

Z nudą i psycho-trudnościami pływania mierzy się każdy pływający w miarę regularnie. Ot, tak po prostu jest i nic nie da się z tym zrobić. No chyba, że by ktoś na dnie basenu zaczął drukować książki lub montować ekrany z filmami;) Są za to aspekty, z którymi trzeba się pogodzić i nie ma co dyskutować.

Są za to na basenie rzeczy, z którymi pogodzić się nie umiem.

1. Brak kultury basenowej
W Polsce obowiązuje ruch prawostronny. Trzymają się tego nie tylko kierowcy, motocykliści i rowerzyści, ale i w zdecydowanej większości biegacze czy nawet piesi na chodnikach. Zresztą, jak ktoś biegnie/idzie środkiem ścieżki, to na upartego można go ominąć trawnikiem czy innym poboczem.

A na basenie? Kicha! Płynie sobie swoim pieskowo-żabkowym stylem taki Zią lub (częściej) Ziąka, zajmuje połowę toru i to dokładnie środkową połowę toru! Po jego (jej) lewej i prawej stronie jest wolne po ćwiartce. OK, utyty nie jestem, babcia NKŚ twierdzi nawet, że źle wyglądam (że niby za chudo, z moją warstwą tłuszczyku na brzuchu!), ale w takiej ćwiartce to nawet ja się nie zmieszczę, szczególnie, że żabkarz zajmuje dość dużo miejsca. No czy to jasnej-ciasnej nie możesz płynąć prawą stroną?

Na niektórych basenach tory są oznakowane: „pływanie szybkie”, „pływanie rekreacyjne” i „pływanie rodzinne”. Czy stosowanie się do tych oznaczeń naprawdę jest takie trudne?

Nie mniej irytujący są plotkarze. Przysiupnie sobie kilka osób na końcu toru, przepłyną dwie długości, a potem gadają i sobie pluskają łapkami. A człowiek nawet nawrócić nie ma gdzie. A idźcie w diabły! Albo co najmniej do małej niecki lub jacuzzi.

A gorszą odmianą plotkarzy są miziu-miziu-miziacze. Poszliby sobie gdzieś do parku, to nie. Przychodzą na basen się pomiziać i robią to na końcu toru nie bacząc na to, że ludzie tu trzeci zakres robią.

2. Nadmierna dbałość o higienę
Siódma rano na mało popularnym basenie. W wodzie cztery albo pięć osób, wszyscy tłuką kolejne długości. Dołącza do grupy pani (wiek dowolny) i... w ciągu kilku minut basenowa woda zamienia się w... roztwór wody i super-hiper-ultra mleczka na cellulit lub innego balsamu na porost biustu. Mleczko/maseczka/balsam wdziera się w usta oraz nos i sprawia, że treningu masz serdecznie dość.

3. Czary-mary
Odkąd ścigam się z Bo (przypominam jak się wszystko rozpoczęło: kliku-kliku) dzieją mi się różne przypadki. Pamiętacie pewnie, że zaczęło się od tajemniczego zepsucia serka wiejskiego, którego termin przydatności jeszcze nie minął. Potem zaczęły mi znikać z plecaka basenowe rzeczy. Zdarzyło mi się zrobić trening bez czepka, zdarzyło i bez ręcznika (ot, wystarczy poczekać aż woda sama wyschnie po umyciu;)).

Ale nic, absolutnie nic z powyżej opisanych rzeczy nie pobije wkurwu, który dotyka człowieka gdy stojąc w szatni już w samych bokserkach uświadomi sobie, że nie wziął kąpielówek, a basenowy sklepik jest akurat nieczynny lub w ogóle nie istnieje...



wtorek, 29 października 2013

Wpadając na metę drugiego etapu NBR Trial Games na czwartej pozycji, doskonale wiedziałem, że nic to nie znaczy. Kompletnie, absolutnie, zupełnie NIC. Bo etap trzeci to bieg na orientację. A BnO nie wybacza najmniejszych nawet błędów. Kilka minut straconych i mogę wylądować poza pierwszą dziesiątką, mogę też wskoczyć na podium jeśli pójdzie dobrze (ale tylko na najniższy stopień, bo na walkę z Mariuszem Plesińskim i Remikiem Nowakiem nawet nie liczyłem).

I stara głupia gęś niech kopnie to, jak szybko przekonałem się, że mam rację! Wyobraźcie sobie, że zanim dotarłem do drugiego punktu kontrolnego, z przewagi wywalczonej na trasie Malta Trail Running nic nie zostało, wylądowałem w tłumie ludzi, na około 12-13 pozycji! Na szczęście potem mocna łydka się sprawiła i na metę wpadłem na siódmym miejscu, tuż za piątym i szóstym zawodnikiem i choć ze swojego występu do końca zadowolony być nie mogę, to NBR Trial Games było fenomenalną imprezą, za którą organizatorom należy się ukłon do samej ziemi!

Ale po kolei.

Gdy tylko Grzesiek, właściciel sklepu biegowego Natural Born Runners, poinformował na FB, że zamierza zorganizować kameralną imprezę biegową w unikalnej formule, wiedziałem, że muszę tam być. W trzyetapowych zawodach miało wziąć około 20 osób, a odpowiedzialność za punkty żywieniowe wzięli Ola i Borman, co gwarantowało najwyższą możliwą wege-jakość przekąsek i zakąsek.

Ciasteczka absolutnie wymiotły! / fot. MO-K

Przed startem pogaduszki, żarty i opowiastki – bardzo sympatyczna grupa ludzi tam się zebrała. Nareszcie mogłem uścisnąć dłoń Bormana (to naprawdę ciekawe, jak człowiek może polubić kogoś przez internet!) i poznać niezwykle miłą Mańkową Niebiegającą Kobietę. Nawet się ucieszyłem, że start się opóźnił o 20 min., przynajmniej było więcej czasu na dyskusje, no i Hassan zdążył dojechać:P W tym miłym oczekiwaniu na start był tylko jeden minus – to jedzenie na stołach. Jejku-rety-matulo-jedyno czego tam nie było! Musiałem odwracać się od stołów, by nie zacząć się zajadać zanim ruszyliśmy na bieganie. No właśnie, bieganie. Do rzeczy Krasusie!

Etap 1 – dookoła Malty
Na rozgrzewkę zaliczyliśmy prawiesześciokilometrowe kółko wokół Malty. To trasa doskonale mi znana, to na niej kilka miesięcy temu umarłem, a potem powstałem z grobu silny niczym tur. Plan był taki, by pobiec dookoła Malty w swoim wymarzonym tempie maratońskim na 2014 rok, czyli 4:16 – to miało mi dać sensowną pozycję po pierwszym etapie i zostawić sił na kolejne etapy. Zacząłem nieco mocniej, ale był kawałek z górki na początku, więc hamowanie się nie miało sensu. Stawka szybko się rozciągnęła, przez jakiś czas biegłem ósmy, potem długo siódmy, gdzie usadowiłem się na plecach dwóch Night Runnersów, chyba Adriana i Marcina – dzięki Panowie! Na podbiegu do mety jeden z nich zwolnił i do końca etapu pierwszego dotarłem na szóstej pozycji, kilka sekund po piątym zawodniku.


Przedstartowo / fot. NBR Trial Games (AP)

Właściwie ten etap Maltański to tak bez historii minął. Zrobiłem go w zakładanym tempie i pilnując tętna, które tylko na końcowym podbiegu przekroczyło na chwilę na 180 bpm. Miała być rozgrzewka i była rozgrzewka. To co ciekawe, miało się dopiero zacząć.

Etap 2 – Malta Trail Running
W T1 zmieniłem buty z szybkich Brooksów na terenowe Inov-8, co było dobrą decyzją. Poświęciłem na to raptem kilka sekund (mała łyżka do butów rulez!) i po łyknięciu bormanowego izotonika, poleciałem dalej. I, podobnie jak tydzień temu w Kampinosie, od pierwszych metrów łączyłem bieg z zachwytem nad okolicznościami przyrody. Tegoroczna złota polska jesień jest jedną z najpiękniejszych jakie miałem przyjemność oglądać, a leśne okolice Malty wyglądały przeuroczo. Ścieżka była praktycznie w 100 proc. wyłożona wielobarwnymi liśćmi, miałem wrażenie, że biegnę po dywanie. Ach, bieganie. No właśnie, znowu się zagadałem;)

Jakiś niewyraźny byłem, ale biegło mi się doskonale:)  / fot. NBR Trial Games (AP)

Po paruset metrach złapałem idealny rytm, noga podawała doskonale. Trasa była oznaczona taśmami zawieszanymi na drzewach. Niby umieszczono ją w każdym potrzebnym punkcie, a w newralgicznych miejscach stali wolontariusze i kierowali ruchem. Ale wielu zawodnikom udało się zmylić drogę. Mi niestety także. Biegnąc już na czwartej pozycji, zamiast skręcić w prawo w las poleciałem jak głupek prosto i znalazłem się na ulicy Browarnej. Wiedziałem, że asfaltów żadnych miało nie być, więc zacząłem się kręcić po lesie, aż zobaczyłem kilka osób, które 100-150 metrów ode mnie skręcają. W tej samej chwili zobaczyłem wielką jak wół wstęgę na drzewie, nie mam pojęcia jak to się stało, że pierwotnie jej nie zauważyłem. 1,5-2 min. w plecy jak nic. Kląłem na czym świat stoi.

Wiecie jak to jest, gdy odzywa się sportowa złość? W mięśniach pojawia się dwa razy więcej siły, a serce samo pompuje do nich krew wypełnioną po brzegi tlenem. W las wbiegłem kilkanaście sekund za grupką pościgową, bodajże na ósmej pozycji, a już po dwóch-trzech minutach znów zajmowałem piąte miejsce. Pędziłem jak przecinak i z każdym metrem zbliżałem się do czwartego zawodnika (w niebieskiej koszulce). Gdy byłem już nie więcej jak kilka sekund za nim, pomylił drogę. Ja zauważyłem wstążkę po lewej stronie, a on pobiegł w prawo. Bez zastanowienia krzyknąłem „w lewo”, ale zanim nawrócił, byłem już z przodu i leciałem dalej. Na kolejnym skrzyżowaniu przybiłem piątkę kierującemu ruchem Bormanowi, który potwierdził mi, że biegnę na czwartej pozycji. Tu podbieg, tam zbieg (jeden to był konkretny!), jakiś korzeń i znów w górę i w dół.

Biegłem na dość wysokiej intensywności, tętno nierzadko wskakiwało na poziomy ponad 175 bpm, ale miałem z tego niebywałą radość. Każde 100 metrów pompowało kolejną porcję endorfin do mózgu, chciało mi się rozpostrzeć skrzydła i wzbić ponad grunt, przefrunąć do mety. Ale zaczęło padać, a dla mało doświadczonej osoby latanie z mokrymi skrzydłami może być niebezpieczne, więc po prostu pobiegłem dalej.

Na biegowym haju dotarłem na czwartej pozycji na metę, gdzie NKŚ czekała na mnie z bluzą, bo przecież BnO to już zabawa spokojniejsza (błąd, błąd, błąd…).

Nie zwalniaj kroku! Proste, nie? Trzeba tylko się stosować... / fot. NBR Trial Games

Etap 3 – Bieg na Orientację
Znacie powiedzenie „Da liegt der Hund begraben”? Ja znam.

Mam przecież jakieśtam doświadczenie w zawodach na orientację, więc powinienem sobie poradzić, bo trudność tego etapu była umiarkowana, nie? Szkopuł w tym, że podszedłem do tego tak, jak do dotychczasowych zawodów: truchtem. No bo przecież na dystansach, na jakich się ścigam (50 km) się truchta, a nie napiera w trupa od pierwszych metrów. No to mapka w rączkę i nóżka za nóżką do PK1. Zanim do niego dotarłem, po czwartej pozycji nie było śladu.

Opamiętałem się, że to 4 kilometry, a mapa nie jest trudna, trzeba więc nakur...ć co sił. Zakasałem rękawy i dzida! No i tak się kuźwa zapędziłem, że wyleciałem na skraj mapy, zapultałem się nie wiedząc, gdzie jestem i straciłem dobre trzy-cztery minuty w okolicy stacji kolejowej. Poziom wkurwu osiągnął apogeum.

Niedaleko PK2 zauważam Mańka i lecę za jego plecami. Dobiegamy do rzeczki. „Atakujemy przez wodę?”. Obaj cykamy się podjąć decyzję, tchórzymy i biegniemy do mostku, co oznacza kolejne 1,5-2 minutki w plecy. Koncentracja, koncentracja, koncentracja!

Na szczęście w tym momencie skończyły się błędy i było już tylko lepiej, a kolejne punkty weszły już jak w masło. Zrobiło się trochę tłoczno, na przelotach starałem się więc wyprzedzać.

W pewnym momencie Maniuś... znika. No kurde. Był i nagle go nie ma! „Jasna cholera, który to już raz chcę z nim biec i on nagle zapada się jak pod ziemię?!” Potem okazało się, że przy wylatywaniu z punktu się potknął, wypadł z rytmu i do mety dotarł minutę po mnie.

Wyprzedzam kolejną osobę i szacuję swoją pozycję na 7-8. Do końca jeszcze ze trzy-cztery punkty, biegnę tuż za Jackiem Gallą i Wojtkiem Szymczakiem, w okolicy przewija się też Michał Hadam, czyli gość, który w Wielkim Wyścigu dla Bartka wygrał triathlonową patelnię! Oczywiście nie ma czasu na pogaduszki, gdy tętno niemal na stałe zagościło powyżej 180 bpm. A PK10 i PK11 to już sprint. Do ostatniego dobiegamy we trójkę (a może czwórkę?) i tu następuje kluczowy moment, który potem zadecydował o finalnym wyniku.

Trzeba było przycisnąć konkretnie na dobiegu do ostatniego PK, bo skasowanie go przed rywalami dałoby mi kilka sekund przewagi, a tak to opuściłem punkt z kilkusekundową stratą. Od PK11 do mety lecimy wężykiem, tempo 2:40-2:45 tętno 95 proc. maksymalnego, ogieeeeeeń!

Ostry finisz, bez efektu / fot. NBR Trial Games (AP)

I co? Nie wiem co się stało. No kurde-blaszka, nie wiem, ale na ostatnich kilkudziesięciu metrach trasy nie byłem sobą. Zamiast pocisnąć w trupa i paść za metą na twarz, odpuściłem. Nie wiem, czy wyrzyg pozwoliłby mi wyprzedzić choć jednego z rywali, ale wiedziałbym, że zrobiłem wszystko. Nie umiem sobie wyjaśnić dlaczego tak się nie stało. Obiecuję, że był to ostatni raz, nigdy więcej nie odpuszczę walki, bez względu na to, o którą pozycję będzie się odbywała.

Po paru minutach okazało się, że ta akurat była walką o całkiem dobre piąte miejsce. Do czwartego Marcina Stachowiaka straciliśmy nieco ponad 2 min., a trzeci Michał Waszak był na mecie trzy minuty przed nami. I miałem rację, bo po etapie trialowym Michał był ponad minutę za mną, a zdołał wskoczyć na podium. Ale z drugiej strony, w ciągu półtorej minuty na metę wpadło kolejnych sześć osób, więc stawka była bardzo wyrównana i nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Zgodnie z moimi przewidywaniami to BnO rozdawał karty. Mogłem wskoczyć na pudło, a mogłem wypaść poza TOP10. Na przyszłość muszę zapamiętać, że bieg na orientację, to BIEG, a nie trucht, marsz czy inne formy ruchu. Trzeba nakur...ć od pierwszego metra do samej mety.

Tym razem czekały na niej takie pyszności, że kopara opada. Pozwólcie, że zaprezentuję menu dnia.

Każdy z tych elementów był wyśmienity. Nie potrafię ująć sensownymi słowami tego, jak wdzięczny jestem Oli i Bormanowi (to oni odpowiadali za kuchnię) za taką ucztę. W ogóle cała impreza NBR Trial Games była niesamowita. Kameralna atmosfera, kapitalny pomysł na biegowy triathlon, jakiego w Polsce jeszcze nie było i świetni ludzie, z którymi dzielę pasję. Kapelusze z głów przed zespołem organizacyjnym! Nie pierwszy raz okazało się, że Natural Born Runners to coś więcej niż sklep biegowy:)

Podczas zakulisowych rozmów Grzesiek zapowiedział, że nie była to ostatnia impreza tego typu, mam nadzieję, że terminarz pozwoli mi na uczestnictwo. Tym bardziej, że następnym razem ma to być już quadrathlon, z cross fitem dla urozmaicenia.

A swoją drogą, jeszcze tylko kilka dni trwa dogrywka w Wielkim Wyścigu dla Bartka. Przypominam, że do wzięcia są trzy fantastyczne damskie kurtki do biegania, niewykluczone, że znajdzie się też jakaś nagroda niespodziewanka. Wpłat na konto Bartka dokonywać można do końca października, szczegóły znajdują się tutaj (kliku-kliku).

Nie ma biegania bez kolażu z samojebek, no nie ma!