BIEC DALEJ I WYŻEJ, czyli to i tamto o bieganiu, triathlonie, górach i samym sobie

niedziela, 29 lipca 2012





Mawiają, że na Igrzyskach Olimpijskich najgorsze miejsce to czwarte. Jest się tak blisko upragnionego medalu, a jednak poza podium. Dla biegacza-amatora takim czwartym miejscem olimpijskim jest wynik o kilka sekund gorszy od rekordu życiowego. Ustanowiłem swój rekord bliskości życiówki - 1 sekunda.

Założenia były ambitne. Karową zbiegać ile sił, wytrzymać bez zwalniania na Sanguszki, a na płaskich odcinkach biec w tempie 4:20.

Ale już od początku wszystko poszło nie tak. Przede wszystkim było za gorąco! Samochodowy termometr pokazywał przed startem 33, a po zakończeniu 29 stopni Celsjusza. Gorąc dosłownie buchał od nagrzanego asfaltu, a do tego potworna duchota – warunki zdecydowanie nie sprzyjały uprawianiu sportu. Na dodatek koncertowo spieprzyłem początek. Za długo zwlekałem z pójściem na linię startu, nie stanąłem odpowiednio blisko i przez to pierwsze 2 km były męczarnią wyprzedzania wolniejszych zawodników. Trucht w tłumie - sprint jak było miejsce do wyprzedzania - trucht - sprint; i tak cały czas... Próbowałem biec chodnikiem tam gdzie się dało i dzięki temu utrzymałem jako-tako sensowne tempo, acz takie rwanie jest bardzo męczące.

Rozpędziłem się dopiero na Karowej, a luźno zrobiło się na Wisłostradzie. Przed startem miałem nadzieję, będzie tam trochę chłodniej, bo jest przestrzeń i Wisła. Ale było zupełnie inaczej, zamiast ochłody było jeszcze goręcej i wcale nie mniej duszno. W efekcie tempo poniżej 4:30 trzymałem tylko na drugim i trzecim kilometrze, czwarty to już 4:30, a piąty – szkoda gadać – 4:37. Na półmetku miałem ok. 22:30 i jasnym było, że ambitne 44:00 jest nierealne. Kolejne dwa kilometry po 4:31, potem sprint Karową i znów męczarnia na Wisłostradzie, na której jedynym orzeźwieniem były fontanny.

Ostatni kilometr to podbieg legendarną dla warszawskich biegaczy ulicą Romana Sanguszki (swoją drogą, wiecie kim on był? Księciem, hetmanem polnym i jednym z najwybitniejszych dowódców litewskich za czasów Jagiellonów!). Mając mroczki przed oczami ze zmęczenia zrobiłem ostatnie 1000 metrów w tempie 4:17. Niestety, przez to kluczenie między ludźmi na początku biegu, wg Gremlina przebiegłem aż 10,07 km. Jak spojrzałem na zegarek pod koniec podbiegu, myślałem, że mam do mety 200 metrów i byłem przekonany, że będzie nowa życiówka. Niestety, metrów było 270 i stoper pokazał na mecie 44:53. 244. miejsce na 2784 osoby, które ukończyły zawody, oficjalny czas to 44:52, czyli o 1 sek. (jedną sekundę!) gorzej od rekordu życiowego z ubiegłorocznego Biegu Niepodległości… Jestem przekonany, że w normalnych warunkach miałbym czas o 1,5-2 minuty lepszy. Nie mogę się doczekać jesieni i biegania w korzystniejszych okolicznościach przyrody!:)

Leszek nabiegał 46:33, o 2 min, gorzej od swojego rekordu. Pokonanie go ma dla mnie szczególny słodki smak, bo to lokalny rywal z sąsiedniej miejscowości;) Ale w życiówkach na najważniejszych dystansach nadal jest 2:1 dla niego, nie prześcignął mnie jeszcze tylko w maratonie. Mam nadzieję, że jesienią proporcje te się odwrócą!

Na biegu spotkałem też kilku innych znajomych, szczególne gratulacje należą się debiutantom, mieli arcyciężką przeprawę i za ukończenie należą im się ogromne brawa! Był też znany wszystkim Bosy Biegacz ze swoją flagą Polski.

Atmosfera biegu? Kapitalna! Przed startem orgowie zmotywowali nas świetnym utworem zespołu Sabaton „Uprising” opowiadającym właśnie o Powstaniu Warszawskim. Podobnie jak w ubiegłym roku swoistą atrakcją było zaś przebieganie koło Pałacu Prezydenckiego. Tym razem „obrońcy krzyża” uraczyli nas „Zdrowaś Mario”. Ogromny plus za medal – umieszczony w cegłach znak Polski Walczącej się kręci, jest to mój pierwszy ruchomy medal w kolekcji:)



Po stronie minusów trzeba wpisać brak stref startowych. Szkoda, że WOSiR robi je podczas Biegu Niepodległości, a już na Biegu Powstania Warszawskiego – nie. Sprawia to sporo trudności na starcie. Ze względu na potworny upał i duchotę przydałoby się też przygotować w paru miejscach kurtyny wodne – pozwoliłoby to biegaczom się nieco orzeźwić. Na mecie woda i izotonik, dawno nie widziałem, by napoje cieszyły się taką popularnością, warunki zrobiły swoje:)

Ale bieg i tak uznaję za bardzo udany, a najlepsze co w nim jest to oczywiście sami Powstańcy. Wczoraj mieliśmy zaszczyt być oklaskiwani m.in. przez gen. Zbigniewa Ścibora-Rylskiego. Szkoda tylko, że każdego roku Powstańców jest coraz mniej. Pamiętajcie, by 1 sierpnia oddać im cześć.

7 komentarzy :

  1. Sekunda - niesamowita precyzja! Przy bardziej sprzyjających okolicznościach przyrody będzie życiówka. Przy tym upale nawet zbliżenie się do życiówki było sukcesem!

    Medale rzeczywiście są świetne, a atmosfera była niesamowita.

    OdpowiedzUsuń
  2. W takich warunkach mieć sekundę gorzej niż życiówka to znaczy że jesteś moim zdaniem zdolny przebiec w 43 minuty albo i szybciej dychę więc mnie spokojnie zmasakrujesz następnym razem :) Ja się pocieszam że biegam dopiero rok i mam nadzieję że jeszcze będę szybko nadrabiał.
    Tak jak pisałeś - sprawdzimy się na jesieni :)
    Sam bieg był trudny ale mam podobne odczucia co do niego - jest wyjątkowy i dlatego bardzo się cieszę że pobiegłem (a o mało co bym nie dał rady ze względów rodzinnych ale dojechałem na ostatnią chwilę) :)
    Gratki jeszcze raz za wynik - naprawdę robi wrażenie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, też tam byłam i gotowałam się na trasie.. Tym bardziej gratulacje za wynik!

    OdpowiedzUsuń
  4. Te strefy czasowe na BN są chyba tylko dla kolorytu :( Gratuluję Ci bardzo dobrego wyniku!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale przecież kolory ustawiają się lewo-prawo, a strefy są przód-tył. Jasne, że nie każdy się do nich stosuje, ale przynajmniej większość..

    OdpowiedzUsuń
  6. Z tymi strefami to jest tak, że jak ich nie ma to źle. Ale jak są, lecz ludzie się do nich nie stosują, nerwy są jeszcze większe. Znając temperament Polaków, nawet represyjne pilnowanie nie dałoby efektu...
    Wyniku oczywiście gratuluję! A tak jeszcze a propos czwartego miejsca - gdy na studiach trenowałem judo miałem syndrom czwartego miejsca. Raz udało mi się stanąć na pudle, jak zrobili zawody w formule francuskiej (dwa trzecie miejsca).

    OdpowiedzUsuń
  7. drproctor, pudła gratuluję, moje ostatnie zwycięstwo gdziekolwiek to w liceum (jakieś 15 lat temu) wygrałem w lokalnej TV teleturniej wiedzy ogólnej;)

    A co do stref to mam wrażenie, że jak są to chociaż część ludzi się w miarę stosuje i trochę porządniej jest. Na BN nie miałem problemów takich jak na ostatnim BPW. No nic, na życiówki czas przyjdzie jesienią, przynajmniej będę jeszcze mocniejszy;)

    OdpowiedzUsuń