BIEC DALEJ I WYŻEJ, czyli to i tamto o bieganiu, triathlonie, górach i samym sobie

niedziela, 20 października 2013

Dobra, na początek trzeba sobie to powiedzieć jasno: Półmaraton/Maraton Kampinoski to fantastyczna impreza, na której naprawdę warto być! Kameralna, niemal rodzinna atmosfera i piękne okoliczności przyrody sprawiły, że w mojej klasyfikacji okołowarszawskich biegów Kampinos wylądował na najwyższym stopniu podium. I nic nie wskazuje, by miał je opuścić. Gratuluję organizatorom i serdecznie polecam wszystkim!:)

Do tego startu poszedłem na dużym luzie. Praktycznie nie było żadnych przygotowań, specjalnych treningów i jedynie sen kilka dni wcześniej wskazywał, że jednak mi na tym wyścigu zależy. Dla tych, co nie fejsbukowi przypominam: śniło mi się, że ze względu na warunki (nie pamiętam jakie), Półmaraton Kampinoski rozegrano na pętlach wokół prostokątnego boiska szkolnego. Pętle miały po około 200 metrów i cztery zakręty o 90 stopni. Biegło mi się nieźle, a po ostrej walce z najszybszą z kobiet na ostatnich kilku okrążeniach, zająłem trzecie miejsce z czasem 1:31:30.

Mimo przedstartowych obaw, nie było problemów z ogarnięciem się gdzie jest trasa biegu

Połówkę jesienią chciałem pobiec, by zrobić jakąś sensowną życiówkę. Wybrałem Kampinos, bo blisko i ładnie, lecz nie jest to bieg na kręcenie rekordowych czasów ze względu na trudność trasy i brak atestu. Ale nie żałuję, że się zapisałem już pierwszego dnia:)

Po wynikach z ubiegłego roku wnioskowałem że kampinoskie ściganie nie jest jakoś wyjątkowo mocno obsadzone, więc bez skrupułów ustawiłem się w pierwszym rzędzie i poszły konie po betonie. Już po kilometrze wiedziałem, że:
1) złamanie 1:30 mogę odłożyć na półkę z marzeniami, bo trasa jest zbyt terenowa, by równo i szybko biec na poziomie swoich maksymalnych możliwości (a wierzę, że te są w okolicach 1:29-1:30);
2) decyzja o stanięciu w pierwszym rzędzie była słuszna;
3) podobnie jak pomysł, by jednak założyć terenowe Inov-8, a nie szosowe Brooksy.

Po 500-600 metrach biegliśmy już gęsiego. Przez kilka chwil byłem szósty, potem spadłem na ósme miejsce i na nim przebiegłem z 4-5 kilometrów. Od pierwszych metrów zwróciłem uwagę na okoliczności przyrody. Pogoda była idealna do biegania – świeciło słońce, a termometry wskazywały z 1-2 stopnie Celsjusza – dla mnie bomba.

A Puszcza Kampinoska jesienią... ludzie kochani, coś przepięknego! Tysiące (miliony!) kolorowych liści, a do tego niezmącona samochodami cisza Kampinoskiego Parku Narodowego. Przez większość dystansu biegłem sam, co najwyżej z jakiejśtam odległości oglądając plecy poprzedzającego mnie zawodnika. I choć tempo było dużo niższe niż liczyłem, to najważniejsza była radość z tego biegu. A tej nie brakowało na żadnym etapie. Każdy kilometr był radością.

Buty terenowe były tego dnia dobrym wyborem

No dobra, przyznam szczerze, że wydmy (a wiecie, że kampinoskie wydmy uważane są za najlepiej zachowany kompleks wydm śródlądowych w Europie?!) ostro dały mi w kość. Mimo terenowych butów na nogach (decyzja podjęta godzinę przed startem, zabrałem ze sobą dwie pary), kopny piach sprawiał spory problem i miejscami trudno było mi biec szybciej niż 5 min/km. Pod największą górkę miałem ochotę przejść do marszu, ale nie dałem się słabości i podbiegłem. Nie mniej kłopotów niż górki i piach sprawiły mi korzenie w pierwszej części wyścigu – na kilku bliski byłem zaliczenia gleby i tylko refleks i niezła stabilizacja sprawiły, że nie posmakowałem kampinoskiego piachu. Na mecie widziałem sporo osób z piachem na kolanach, im się widocznie nie udało. Ze względu na ukształtowanie terenu i trudne podłoże, równy bieg w sensownym tempie był praktycznie niemożliwy. Skupiłem się więc na radości z biegania:)

A jak się biegło? Jak już się zadomowiłem na tej ósmej pozycji po 1 czy 2 km, to zajmowałem ją przez dobre 20 minut, a potem zamieniłem się z kolegą ścigantem miejscami i biegłem siódmy. Niestety, w okolicach 9-10 km doszła i bez problemu połknęła mnie trzyosobowa grupa i spadłem na dziesiąte miejsce, bo ich tempo utrzymałem tylko przez kilka chwil. Tak dobiegłem do zawrotki (ok 11,3 km). A po niej było naprawdę fajnie, bo mijaliśmy się z dziesiątkami zawodników biegnących trochę i dwa trocha wolniej. Był Paweł, był Jasiu, był Gosiak i Rafciu też był. Takie spotkania ze znajomymi dodawały mi sił, bo nie powiem, było mi już wtedy ciężko, a tętno doszło do 90 proc. maksymalnego. Zgodnie z planem zjadłem dwa żele na 9 i 14 km, które popiłem dwoma łykami wody. Wystarczyło.

Chciałem przyśpieszyć na ostatnich 5-6 km i udało się. Najszybsze 5 km tego biegu to ostatnia piątka pokonana w 21:51. Wiem, jaj nie urywa, teoretycznie miało być lepiej, ale na tak trudnej trasie na więcej nie było mnie po prostu stać. W okolicach 14-15 km wyprzedziłem jednego z rywali i umościłem się na dziewiątej pozycji, którą bez problemu, z ogromną przewagą, dowiozłem do mety. Ciężko mi było cisnąć na ostatnich kilometrach, bo za sobą ani przed sobą nikogo nie widziałem. Nie musiałem więc uciekać, nie miałem też szans nikogo dogonić. Ostatecznie do ósmego miejsca straciłem 49 sek, nad dziesiątym miałem aż 3:03 przewagi – w takich warunkach nic dziwnego, że dopiero na ostatnich kilkuset metrach przyśpieszyłem poniżej 4 min/km.


Spektakularnego finiszu tym razem nie było. Po prostu dobiegłem do mety

Oficjalny wynik to 1:32:25 netto i 1:32:29 brutto. Miejsce 9. na 265 osób, które wystartowały.

Swoją drogą, wielką ciekawostką jest dystans tego biegu. Na stronie informacyjnej organizatorzy pisali, że trasa ma 21,3 km (nic w tym złego, wszak to zawody bez atestu i nieporównywalne z szosowymi wyścigami, więc kilkaset metrów w jedną czy drugą różnicy nie robi), a mi Garmin zmierzył 20,5 km. Przyjmuję, że było tam 21,1 a oficjalny wynik uznaję za nową półmaratońską życiówkę bez atestu. Owszem, do wymarzonego 1:30 zabrakło bardzo dużo, ale zważywszy na trudność trasy i mój brak formy (wiem, że dla niektórych taki czas i brak formy może zabrzmieć jak herezja, ale ja naprawdę nie czuję mocy jaką miałem latem tego roku lub przy okazji maratonu w Barcelonie), narzekać nie zamierzam.


Podczas Biegnij Warszawo Kaśka nie złapała ostrości, w Kampinosie szczęście zmącił zły balans bieli.
Przypadek? Nie sądzę!

Tym bardziej, że znów natrzaskałem fotek ze znajomymi! W zasadzie udało mi się spotkać prawie wszystkich, których chciałem. No dobra, Agata schowała się w bagażniku samochodu, więc nie miałem szans jej złapać, a Renaty jakoś nie znalazłem. Ale że przed startem zimno było jak diabli (może nawet mały minusik), to w sumie mogę im obu wybaczyć;)

To będzie już tradycja te fotki do kolażu – kolejna okazja na Biegu Niepodległości 11.11., z kim się widzimy?:)
ETYKIETY:

22 komentarze :

  1. Gratuluję raz jeszcze! Miałam okazję w tym roku doświadczyć na sobie jak bardzo różni się trasa w terenie od asfaltowej i jak bardzo może różnić się czas ich pokonania. Jestem pewna, że lepsza życiówka jest w Twoim zasięgu.
    Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się załapać na podobny kolaż ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że zwyczaju nie było w trakcie Wielkiego Wyścigu, ale bym miał fotek!;)

      Usuń
  2. Minęliśmy się przy toaletach, ale (sam rozumiesz) nie miałam wówczas głowy do zagadywania i pozowania :D Nie udało się wczoraj, uda się następnym razem!

    Gratuluję dziewiątej lokaty!

    OdpowiedzUsuń
  3. I dziś w lesie cudnie! Warto było zrezygnować z niedzielnego wypływania na rzecz lasu :) Gratulacje za piękny wynik!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie. Las, jesienią, słoneczna pogoda - idealna recepta na bieganie:)

      Usuń
  4. Najpierw ostrość, teraz balans bieli... czyżby Bo? ;)

    Gratuluję życiówki. W lesie i po piachu 1:32 można liczyć za 1:30 po asfaltach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sam już nie wiem, ale coś z tą Kaśką jest nie ten-teges!;)

      Usuń
  5. Brawo! Mam nadzieję, że foto-tradycję będziesz kontynuować długo, może jak się za kilka m-cy do Waw przeprowadzę, to się załapię :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Gratuluję! Wydmy kampinoskie są bardzo trudne, a tu taki fantastyczny wynik i miejsce w pierwszej 10-tce - brawo :) Na BN będziemy w charakterze kibiców :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, koniecznie dajcie znać, gdzie zamierzacie stanąć, wsparcie na pewno się przyda:)

      Usuń
  7. Gratulacje!! Super są takie biegi po lesie jesienią :) mi w tym roku jesień podoba się jakoś wyjątkowo...

    OdpowiedzUsuń
  8. O tak - Kampinos jesienią jest przepiękny!

    OdpowiedzUsuń
  9. Tak, Kampinos jest super. Ciekawe ile ta trasa miała ale myślę źe na asfalcie tak czy siak byłoby szybciej, nieważne czy tu była trasa niedomierzona..
    Gratki i widzimy się na BN!

    OdpowiedzUsuń
  10. Bieg bardzo fajny, cisnąłem na maxa i wyszło ok 3 min wolniej od zyciowki na asfalcie (1:37). Mi Garmin zmierzył 20,94km a koledze 20,99km ale w tego typu biegach to nie jest w sumie ważne.
    akaen

    OdpowiedzUsuń
  11. Garminy są jak widać bublem:), wg mojego trasa to 21.01 km.
    Bieg świetny, atmosfera też, tyle że się spodziewałem po uczestnikach ciut większego luzu, a tu wszyscy tylko na życiówki nastawienie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam, na luzie to ja sobie sam lubię pobiegać. A jak już ktoś organizuje zawody to kocham się pościgać:)

      Usuń
  12. A ja ciągle do tego Kampinosu jakoś nie mogę dotrzeć na bieganie :( A podobno super, i na mapie nawet Góry Jakieśtam są. Muszę się wybrać w listoipadzie, chociaż zdaję sobie sprawę że akurat teraz jest tam najpiękniej. Oczywiście gratulacje dla Ciebie za świetny wynik !

    OdpowiedzUsuń
  13. czy to ja się schowałam w bagażniku?
    Agata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A chowałaś się w aucie?:> Nie, było kilka Agat:) Ale braku fotki z Tobą równie żałuję!

      Usuń
  14. Kiedy już wrócę do biegania... To i tam mnie nie zabraknie! :)

    OdpowiedzUsuń