BIEC DALEJ I WYŻEJ, czyli to i tamto o bieganiu, triathlonie, górach i samym sobie

wtorek, 20 maja 2014

Że będzie mokro, to się wszyscy spodziewali. Prognoza pogody sprawdziła się i to całkiem dokładnie. Lujnęło jakoś w chwili startu, a może minutę po. Mniej więcej tak, jakby ktoś po prostu odkręcił kran. Duży kran. Cztery mapy w ręce (na szczęście worek strunowy był w zestawie) i ruszamy. Wybraliśmy z Benkiem wariant trasy mocno alternatywny. Wykorzystując brak zmęczenia polecieliśmy asfaltami do miejscowości Reguty (6 km po około 5:10-5:15 weszło jak w masło i było świetną rozgrzewką), gdzie wpadliśmy na mapę BnO w skali 1:10000. Pierwszego punktu szukaliśmy jakieś 5 minut, ale kolejne wchodziły już bardzo ładnie.

Bieganie z dokładną i aktualną mapą było przyjemnością, a po porannej ulewie pozostała już tylko wysoka wilgotności mojego ubrania oraz terenu. Ubraniem się nie przejmowałem, ale sporo błota i co kawałek kałuże rozmiaru małego stawu robiły różnicę. Do pewnego momentu próbowaliśmy je mniej lub bardziej omijać, ale gdy w okolicach PK29 do pokonania było ładnych parę metrów w wodzie po kostki, przestaliśmy z tym walczyć. Tam gdzie się dało, staraliśmy się trzymać tempo biegu w okolicach 5:10-5:20 min/km.

Zwalniać trzeba było na największych błotach, przy przecinaniu gęstych krzaczorów czy lasów, no i oczywiście przy punktach kontrolnych. A tych było sporo, bo aż 29. Przy każdym schodziła chwila, do tego tu siku, tam batonik i jakoś czas uciekał. Tu minuta, tam dwie minuty Po 39 km i niemal równych 5h przyszła pora na rozpad naszego dwuosobowego zespołu, Benek uznał, że nie da rady dalej trzymać takiego tempa. Poleciałem do przodu.

W pewnym momencie na wodę po prostu nie zwracało się już uwagi...;)
Na fotce Kwito i Paweł, którzy tym razem solidnie mi dokopali:(

Biegnę nozdrzami wciągając zapach lasu. W takich chwilach odczuwam niepowtarzalną jedność z przyrodą, która mnie otacza. Kciuk trzymany na mapie cały czas wskazuje gdzie jestem, a mimo maratonu w nogach, tempo poniżej 5 min/km nie jest problemem. W głowie buzują endorfiny, czuję że żyję! Z małym zawahaniem łapię PK8, po chwili kolejny, a z napotkaną uczestniczką trasy krótkiej (pozdrawiam Magdę!) zaliczam trójeczkę i pokonuję bagno. Po opuszczeniu potencjalnie niebezpiecznego terenu życzymy sobie powodzenia i lecę dalej. Jeszcze tylko trzy punkty do mety. Przy takiej obsadzie jaka pojawiła się na starcie o miejsce na pudle będzie co najmniej trudno, ale najważniejsza jest niewielka strata do zwycięzcy, bo ona gwarantuje solidne punkty w Pucharze Polski. Czasem lepiej być dziesiąty z niewielką stratą niż drugi z gigantyczną. Pruję więc przez Mazowiecki Park Krajobrazowy, w uszach tylko ptaki i moje Inov-8 tupocące po leśnym dukcie. No, czasem też rozbryzgujące kałużę;)

Niczym niezmąconą dotąd radość zaburza widok szosy, której przede mną być nie powinno, a już na pewno nie pod takim kątem, nie tak blisko i w ogóle nie tutaj! Hej, szoso, czegoż Ty tutaj szukasz?! Zatrzymuję się. Mapa, przecinki, drapu-drapu po głowie. Dziesięć kroków w jedną stronę, dziesięć w drugą i nadal nie wiem, o co tu chodzi. Wyłażę na tę nieszczęsną szosę, za kawałek po lewej widzę skrzyżowanie. Nie no, co ja tu robię? Skąd wziąłem się tak daleko na północy i jak mam wrócić tam, gdzie być chciałem i powinienem? Dobra, wzdłuż linii energetycznej się nie zgubię, a potem będzie ściecha w las. Włażę pod linię, a przede mną… Benek.

No wpizdu! Kolejny raz jest tak, że się rozeszliśmy, ale ja coś popier… i potem znów się spotykamy. Klnę na czym świat stoi (oczywiście głównie na swoją głupotę). Ostatnie dwa punkty kontrolne zbieramy bez większych problemów i o 14:24, po 6h 24min w trasie oddajemy karty startowe.

Od obsługi dowiadujemy się, że przed nami na metę dotarło pięć osób, czyli generalnie OK. Mina rzednie nam gdy okazuje się, że zwycięzca był tutaj po 4h 46min. Bartek Grabowski pozamiatał i koniec. Tylko osiem minut dłużej trasa zajęła Krzyśkowi Lisakowi, a trzeci na mecie był Leszek Maliszewski (z czasem 5:34). Uczciwie przyznam, że nie spodziewałem się aż takiej straty do pierwszej dwójki. Trasa wydawała mi się dość trudna biegowo (błoto, ulewa), a liczba punktów kontrolnych wymagała poświęcenia trochę czasu na znalezienie i podbicie ich. I choć panowie biegali na swoim terenie (cała pierwsza trójka mieszka w okolicy), to wyniki robią niesamowite wrażenie.

Pomijając idiotyczny błąd pod koniec, zrobiłem 49 km, przy około 44 km zwycięzcy. 5 km różnicy! Niestety zabrakło mi przestrzennego myślenia przy planowaniu trasy i nie pomyślałem, by lecąc na południe zabrać część punktów z drugiej mapy. Potem też jakoś do końca optymalnie nie było i w efekcie parę kilometrów się natłukło. To drugi start z rzędu (relacja z tegorocznego Złota dla Zuchwałych: kliku-kliku),w którym (mimo niezłego wyniku) do pucharu policzy mi się niewiele punktów.

Warto by usiąść i zastanowić się, skąd tak ogromna strata się wzięła, bo z rozmów za linią mety wynikało, że przebiegi pomiędzy punktami Bartek robi w podobnym tempie. Niestety, mocna noga podająca przez cały dystans jest niewystarczająca do osiągania satysfakcjonujących mnie wyników w PMnO. Do dopracowania mam planowanie wyjścia z punktu (by nie tracić czasu na przyglądanie się mapie po zaliczeniu PK trzeba już dochodząc do niego wiedzieć, w którym kierunku polecieć później), samo planowanie trasy (każde 100 m więcej kosztuje czas) oraz sprawność pracy z mapą – umiejętność dokładnego czytania jej w biegu jest niezwykle przydatna.

U mnie zawiodła ona pomiędzy PK5 a PK1 kiedy to wyleciałem na asfalt. Zamiast skręcić w prawo, a potem w lewo, poleciałem od razu w lewo, źle oszacowałem przebiegniętą odległość i się posypało. Gdybym tego błędu nie popełnił, w ostatecznym wyniku zyskałbym pewnie 5-10 min., co generalnie niczego by nie zmieniło, ale satysfakcja ze startu byłaby dużo większa.

A przy okazji, jeśli jesteś fajną dziewczyną lub facetem, który swego pierwiastka kobiecości się nie boi pokazać, zapraszam do wspierającej mnie drużyny na Endomondo (kliku-kliku). Tam spalamy kalorie (liczą się wszelkie odmiany pływania, roweru i biegania), a przy okazji walczymy o książki od wydawnictwa Inne Spacery (szczegóły zabawy). Do dzieła!

Stats&hints ZaDyMnO, trasa TP50
Wynik: czas 6:24; 6/44 miejsce w klasyfikacji open;
Warunki pogodowe: dość ciepło (12 stopni na starcie, 18-19 w szczycie), ulewa na starcie, potem zachmurzenie z przelotnymi opadami.

Sprzęt/ubranie: buty Inov-8 Roclite 295+stuptuty krótkie Inov-8; plecak do biegania Quechua Trail 10 Team; leginsy długie, koszulka z krótkim rękawem i koszulka z długim rękawem Asics (był to wariant dla mnie idealny), Garmin 910 XT; kompas Silva Ranger.

Jedzenie/picie: 1 mus owocowy Aptonia + 2 chałwy + 3 żele energetyczne Isostar + 1 baton Agisko; 1,5 l izo z BCAA w bukłaku. Do mety dotarłem bez zapasów i z 400-500 ml napoju w bukłaku.

Dla zainteresowanych zapis z Garmina w serwisie Endomondo:




5 komentarzy :

  1. Sobie narzekaj, ale to naprawdę świetny wynik! Gratulacje!
    A patrząc na Twoje jedzenie/picie w czasie biegu, to się Królik zapytowuje, czy nie jest Ci za słodko? Czy bierzesz czasem na takie imprezy coś "normalnego" do jedzenia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś brałem na rajdy kanapki (biała bułka z lekką wędliną i żółtym serem), ale odkąd cały dystans staram się biec, zostaję przy cukrach. Tak, lekko to wszystko słodkie, ale jak zjem coś raz na 50-60 minut, to nie jest problem, a mój żołądek w trakcie wysiłku łatwiej przyjmuje takie rzeczy niż „zwykłe” żarełko. Aha, no i czasem biorę banana, tym razem zapomniałem;)

      Usuń
    2. Banany są super, tylko po godzinie trzęsawki w plecaku, robi się z nich brązowa miazga. Królik to tyle czasu jak Ty nie biega, a na pewno nie tak szybko, ale jak na kilka godzin się gdzieś wypuszcza, to bierze jednak "zwykłe" orzechy, wafle kukurydziane, owoce suszone...

      Usuń
    3. Ja uwielbiam mieszankę migdałów z rodzynkami, ale... szczerze nie umiem odpowiedzieć na pytanie, dlaczego nie biorę ich na zawody. Może trochę są mniej poręczne? Wiesz, w trakcie biegu mam w kieszonkach porozkładane żele/batoniki i tylko wyciągam, mlask-mlask, i lecę. A orzechy to by trzeba w woreczku mieć albo coś, hmmm, hmmm, no nie wiem. Jak opracuję jakiś system ich transportu to chyba spróbuję:-) DZIĘKI!

      Usuń
  2. świetny bieg...gratuluje:) bardzo fajnie czyta się Twoje relacje:)

    OdpowiedzUsuń