BIEC DALEJ I WYŻEJ, czyli to i tamto o bieganiu, triathlonie, górach i samym sobie

wtorek, 26 sierpnia 2014


Bywają takie zawody, w których ważniejsze od czasu jaki osiągniesz jest miejsce, na którym dobiegniesz do mety. Zawody takie wymagają zupełnie innej taktyki. Warto wtedy mieć oczy dookoła głowy i widzieć kluczowych rywali. Obserwować ich formę, odległość od Ciebie i szacować siły. Tak jest na Monte Kazurze. Tam do klasyfikacji generalnej liczą się trzy najlepsze wstępy – a pod uwagę brane są właśnie miejsca na mecie. Wyszło tak, że na 80-100 startujących tam osób zawsze byłem w pierwszej dziesiątce, tam liczy się już miejsce, a nie czas.

Ruszyłem więc mocno. Pierwszych kilkaset metrów przebiegłem w tempie 3:30 (tak mówi Garmin), by w niemal stuosobowej stawce być od początku w czubie. Postąpiłem odwrotnie niż mówią wszelkie podręczniki i odwrotnie niż robię sam zwykle podczas zawodów – wolę spokojnie zacząć, a potem systematycznie wyprzedzać. Tu trasa jest wąska, wyprzedzanie jest utrudnione i uznałem, że lepiej być z przodu i niech to inni martwią się o wyprzedzanie mnie.

Gdy stawka się rozciągnęła i zajmowałem trzecie miejsce, za plecami usłyszałem głos „Krasus, ciśnij, bo jestem za Tobą w generalce i mam zamiar Cię wyprzedzić!”. Nie miałem pojęcia kto to, ale wbił mi niezłego gwoździa, bo nie odrobiłem lekcji i nie przyjrzałem się dokładnie klasyfikacji generalnej. Biegłem więc swoje. Przez jakiś czas prowadziłem „grupę pościgową”, bo czołowa dwójka odskoczyła nam już na samym początku. Jeszcze na pierwszym kółku spadłem na czwarte miejsce, a potem na piąte, szybko jednak przeprowadziłem kontrę i wyprzedzając Gawła usadowiłem się na czwartej pozycji.

To była chyba najbardziej urokliwa runda Monte Kazury /
fot. Dominik Kaczorek (pierwsze u góry również)

Uda już paliły, łydki rwały, a płuca się zapychały, bo Monte Kazura to nie jakiśtam sobie bieg. To napierdalanka jak się patrzy. Po pierwszym kółku masz dość, po drugim modlisz się o metę, a na końcu trzeciego nie ma już nic poza bólem w płucach, mięśniach i klatce. No, z tym „nic” to może trochę przesadziłem, bo są tam świetni ludzie i boska atmosfera:) I tym razem było tak samo, a może nawet lepiej, bo na Kazurkę ściągnęły tłumy obozowiczów biegowych, a ja ich uwielbiam:) I tych trenujących i tych trenowanych!

W każdym razie, uda już paliły, łydki rwały, a płuca się zapychały, ale cisnąłem. Powoli zbliżałem się do trzeciego zawodnika i zaczęła się we mnie tlić iskierka nadziei, że uda się go dorwać. To by dopiero było: trzecie miejsce w finałowym rozdziale tej książki! Nie wiedziałem jednak wtedy, jak piękna to książka. Otóż przez cały ten czas biegłem po TRZECIE MIEJSCE W KLASYFIKACJI GENERALNEJ całego cyklu! Szok i niedowierzanie? Monte Kazura widziała na swej trasie wielu wymiataczy, ale część z nich zaliczyła tylko jeden lub dwa starty, miejsce w generalce było więc nagrodą dla wytrwałych, biegających regularnie.


Widzicie za mną Wojtka w niebieskich spodenkach?
Skoro jest za mną, to jestem trzeci w generalce.
Tak było przez 97% czasu i dystansu zawodów.
Ale w tych najważniejszych 3% załatwił mnie na cacy. / fot. Sportografia.pl

No i ja tam sobie w tej nieświadomości biegłem... Co jakiś czas oglądałem się za plecy monitorując odległość od Gawła, ale ta powoli rosła, więc byłem spokojny. Skupiłem się na łydkach osoby przede mną. A te były coraz bliżej i bliżej! Mam taki sposób, że pod górkę biegnę patrząc pod nogi, by nie wkurzać się na to, że jeszcze jej tak wiele przede mną. No i na przedostatnim podbiegu, patrząc na swoje stopale, zobaczyłem kątem oka buty poprzedzającego mnie rywala. To znak, że jest bardzo blisko. Nie oglądam się już do tyłu, bo przecież Gaweł jest bezpiecznie daleko, liczą się tylko nogi przede mną! Krok za krokiem, pod górę, coraz bliżej!

Ostatni podbieg to plątanina myśli: atakować teraz, czy na zbiegu do mety? Na zbiegu może być niebezpiecznie, a płaska końcówka jest za krótka by przeprowadzić sensowny atak, muszę więc być pierwszy na górce. Dobra, to atakuję w połowie podbiegu, może wystarczy sił.

FRUUUUUUUUU! Obok nas przeleciał właśnie Struś Pędziwiatr i nie był nim bynajmniej Gaweł. To Wojtek, jak się potem okazało, właściciel głosu od zdania „Krasus, ciśnij, bo jestem za Tobą w generalce i mam zamiar Cię wyprzedzić”. I powiem Wam szczerze: minął tydzień, a ja nadal nie wiem, jak to możliwe. On po prostu przebiegł koło nas mniej więcej tak, jakbyśmy my truchtali, a on startował na 1000 metrów. Jak się coś takiego robi na tym zmęczeniu? Na podbiegu o nachyleniu ze 30 stopni? Nie wiem, nie ogarniam, nie rozumiem, ale też bym tak chciał.

Zbaraniałem. Ręce mi opadły i myśli o ataku na Pawła zniknęły. Doleciałem do mety na piątej pozycji z wielkim niedowierzaniem w oczach. Tam okazało się, że gdybym odparł atak Wojtka, skończyłbym Monte Kazurę na pudle w generalce... „Gdybym”...;) Z jednej strony podium było „o włos”, ale z drugiej różnica w naszych prędkościach była taka, że jest to włos dość jednak gruby. W sumie to chyba najgrubszy włos na świecie;) Wygląda na to, że Wojtek odrobił pracę domową i chcąc mnie wyprzedzić, po prostu biegł sobie kawałek z tyłu. No i gdy było trzeba, wcisnął gaz do dechy i osiągnął cel – stanął na najniższym stopniu podium Monte Kazury i zrobił to w pełni zasłużenie. Mi pozostało czwarte miejsce, co w sumie i tak jest wielkim sukcesem. Przed startem cyklu brałbym je w ciemno:)

Teraz na Kazurce będzie przerwa od ścigania się. Będzie mi tego brakowało, bo Monte Kazura to najfajniejszy chyba cykl biegów ever! Podobno jest jednak szansę na noco-zimową edycję z czołówkami. Nie mogę się doczekać!

Amotsfera Monte Kazury i ludzie, których gromadzi to MISTRZOSTWO ŚWIATA!

7 komentarzy :

  1. Super zdjęcia, brawo dla fotografa. I dla zawodnika brawo! Pamiętaj, że w następnej edycji będziesz miał tajną broń - dziesięć wieżowców w ramach Schoding Pąpkins za sobą! I myślę sobie, że zdecydowanie łatwiej kontrolować rywala biegnąc za nim i zbierać siły czekając na najlepszy momentu do ataku. Nawet niewielki zapas sił połączony z zaskoczeniem może dużo zmienić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak rzeczesz. Kluczowy błąd mój polegał na braku rozpoznania rywala.. ten zaś rozpoznał mnie i załatwił na cacy.. No nic, zabawa bya przednia, a przecież o to chodzi.. :)

      Usuń
  2. Jesteś kozak. :) Nic dodać nic ująć. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. 4 miejsce to takie zawsze najgorsze, wiem ale wielkie brawa za to co osiągnąłeś

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki tej relacji trochę mniej mi żal, że nie mogłem tam być!
    Swoją drogą - przynajmniej jak dla mnie - to najciekawsza i najbardziej wciągająca Twoja relacja w historii.
    Bez wazeliny.

    OdpowiedzUsuń