BIEC DALEJ I WYŻEJ, czyli to i tamto o bieganiu, triathlonie, górach i samym sobie

piątek, 3 października 2014


Wciąż czuję niesamowite emocje, endorfiny aż kipią, a przecież w ogóle tego maratonu nie przebiegłem. Tegoroczny Maraton Warszawski był esencją tego, co można dać zawodnikom – kibicowania. A tych zawodników zebrało się sporo, bo oprócz najróżniejszej maści bliższych i dalszych znajomych, w MW wzięła udział spora grupa przedstawicieli naszej drużyny Smashing Pąpkins (w tym kilkoro nowych znajomych:)). Było to najbardziej zorganizowane kibicowanie w historii, na kartce miałem listę 25 osób, które planowały biec na określony czas, a każda z nich zamówiła swój utwór, więc DJ Krasus dwoił się i troił, by wycelować w danego biegacza, ale było bardzo trudno, bo nie wszystkich udało mi się zauważyć;) Cały czas zaiwaniałem z megafonem i wydzierałem się do ludzi, próbując im jakoś ułatwić dotarcie do mety. Efekt? Zdarte gardło, przepocona koszulka i zakwasy w przedramieniu (od trzymania megafonu).

Na ul. Rolnej spędziliśmy z NKŚ dobre dwie godziny i były to dwie godziny fantastycznej przygody! Dołączyło do nas trochę bardziej lub mniej znanych nam ludzi i stworzyliśmy całkiem głośny i przykuwający uwagę biegaczy punkt pĄkibicowania. Ponoć najśmieszniej było gdy śpiewałem hiciory disco-polo (dobrze, że tego nie słyszeliście…), byli śmiałkowie, którzy się przy nas zatrzymywali i robili pĄpaski lub trzaskali pĄsamojebkę. Super sprawa takie kibicowanie. Pokazuje, że maraton nie jedno ma imię i ogromną dawkę emocji można dostać także stojąc po innej niż zwykle stronie. Wypatrywanie znajomych z daleka, szukanie na szybko utworu dla nich i bieganie z głośnikiem i megafonem pomiędzy biegaczami – dał mi ten maraton w kość!;)



Pięknie było! wszystkie fot. Natural Born Runners

Dał też innym i tu jest ten kawałek, w którym maraton ma gorzki smak. Obserwując maratończyków starałem się dodać im jak najwięcej otuchy, ale nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że część z nich w ogóle nie powinna była startować. Przede wszystkim mam na myśli ludzi z solidną nadwagą, którzy porywając się na maraton wprowadzają w swoim organizmie katastrofalne zniszczenia. Ale nie tylko, bo na trasie nie brakowało też osób, które nie wyglądały gotowe nawet na przebiegnięcie półmaratonu, a co dopiero 42,2 km. W imię czego? Szpanu na fejsie? Wpisu na Endomondo? Maraton jest wspaniałym przeżyciem, daje wiele satysfakcji i pozytywnych emocji, ale wiele osób zapomina o jednej kluczowej rzeczy: do maratonu trzeba się PRZYGOTOWAĆ. Po wstaniu z kanapy można się mierzyć na 5 km, jak ktoś jest szalony, to może i na 10, ale królewski dystans wymaga respektu.

Teraz się wymądrzam, ale lektury ostatnich wpisów Kasi i Bartka przypomniały mi, że swoich dwóch pierwszych maratonów nie powinienem był pobiec. A już na pewno nie tak, jak to zrobiłem – za szybko. . Wiecie, debiut w mniej niż 4h to fajna sprawa. Ale przed maratonem się rozchorowałem i w efekcie od 30 km zdychałem, przechodząc co jakiś czas do marszu. Po pół roku chciałem zmierzyć się z granicą 3:30 i pobiegłem w Łodzi. I znów, patrząc z dzisiejszej perspektywy, nie byłem na to gotowy, bo w drugiej części biegu opadłem z sił i dotarłem do mety osiem minut po zakładanym czasie. Chłodna głowa jest w takiej sytuacji niezwykle przydatna, widzę to po kilku osobach mądrze prowadzonych przez rozsądnych trenerów. Biegający z ekipą ObozyBiegowe.pl Marcin zadebiutował z zapasem poniżej 3:30, a co ważne, cały maraton przebiegł niemal idealnie równo – był do niego doskonale wytrenowany i zaliczał krótsze starty aż nadszedł TEN dzień. Dobrze i cierpliwie trenując musicie na niego dłużej czekać, ale radość i satysfakcja z tak przebiegniętego maratonu jest nieporównywalnie większa.

9 komentarzy :

  1. Ja swój debiut planuję na wiosnę. W tym momencie wychodzę z założenia, że jestem w pełni sił, aby zacząć przygotowania do królewskiego dystansu. Ale wiadomo, ze wszystko wyjdzie w praniu ;). PS na Orlen Warsaw Marathon poproszę kogoś z Smashing Pąpkins kto będzie zdzierał gardło krzycząć "zapierdalaj Ewela, biegnij!!!!"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grunt to być przygotowaną:) Zobaczymy ilu pĄpkinsów będzie biegło w Orlenie, pomyśli się..!

      Usuń
  2. A ja na swój pierwszy (i na razie jedyny) maraton zdecydowałam się na 10 dni przed startem (nie, żebym wcześniej nie biegał sobie;P). Czas oceniłem spod małego palca. Po półmetku odpadłem od pacemakera i siłą woli dobiegłem 14 minut później niż sobie nierealistycznie założyłem. Uważam, że warto spróbować przebiec (przetruchtać, częściowo przemaszerować) maraton, żeby zobaczyć z czym to się je, czy tak naprawdę chce mi się do niego przygotowywać.

    Uważam, że czasem taka zajebka - przezwyciężenie niemocy - też daje sporo satysfakcji.
    A czasem przydaje się jako przetarcie przed innego typu zawodami, gdzie dystans potrafi się nieoczekiwanie, acz znacząco wydłużyć. Wtedy przezwyciężenie głowy i doczołganie się w ślimaczym tempie bywa nieuniknione, nieprawdaż ;P?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz, niektórzy startują mając dużo mniej doświadczenia niż Ty.. ;)

      Usuń
  3. Co prawda nie usłyszałam Happy ;-) ale.... tak jak napisałam u siebie, te 30 sekund biegu z Tobą i słuchania tego co tam nadawałeś przez megafon dało mi 1000x więcej niż cała moja playlista - serio! Byłeś tam gdzie trzeba - tam gdzie zaczyna się maraton a w głowie pojawiają się pierwsze wątpliwości. Dzięki Krasus! Myślę że Ty i twoja ekipa na punkcie pąkibicowania.
    pomogła wielu osobom :)
    Co do startów w maratonie to zdecydowanie uważam, że to nie jest dystans na bieg typu "a nuż się uda" albo "ja nie dam rady?". Raczej potem są złe wspomnienia z takiej imprezy. Ja dość poważnie podchodzę do startów, tzn. jesli widzę że nie jestem przygotowana to raczej odpuszczam, chyba że mam ochotę na bieg dla relaksu. Dzięki takiemu podejściu wszystkie moje trzy maratony były super przeżyciem i mam ochotę na następne :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam podobnie. Dziś uważam,mżawka swoich dwóch pierwszych maratonów nie powinienem był biec.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Głupia autokorekta. "Dziś uważam, że..." miało być :-/

      Usuń
  5. Wyjątkowo nie do końca zgadzam się z wpisem Bartka O. Zresztą sam fakt, że zamieścił sprostowanie oznacza, że chyba nie do końca wszystko przemyślał. W tym roku na Biegu Powstania do życiówki zabrakło mi kilkadziesiąt sekund, ale poprawiłem swój czas o 3 minuty względem roku ubiegłego. Czy jestem cieniasem? W mojej ocenie poszło mi b. dobrze bo mogę porównać 2 biegi na tej samej trasie w porównywalnych warunkach. Skoro poprawiłem się o 18" na kilometrze to jakie znaczenie ma, że nie poprawiłem życiówki z Biegu Niepodległości. Naszym (amatorów) przekleństwem jest, że stając na starcie wiemy jaki czas będziemy mieć na mecie opierając się w 90% na wskazaniach GPS nie biorąc pod uwagę warunków atmosferycznych, profilu trasy, dyspozycji dnia czy tego, że nie biegniemy w 100% po linii atestatora.
    Dlatego takie wnioski mają sens tylko wtedy gdy odnoszą się do tych samych zawodów rok do roku. Bo jak tu porównać wynik z Berlina do Nowego Jorku gdzie 8 razy przebiega sie przez most a kończy w central parku gdzie teren jest mega pagórkowaty.
    Zgadzam sie natomiast z tym, że podejście do maratonu bez przygotowania to 100% głupota. Ja do debiutu szykowalem sie półtora roku a i tak zaliczyłem zgon na 32 km. Mówienie w takim przypadku "przebiegłem maraton" to spore nadużycie. To raczej zaliczenie maratonu a to gigantyczna różnica.
    rob

    OdpowiedzUsuń