BIEC DALEJ I WYŻEJ, czyli to i tamto o bieganiu, triathlonie, górach i samym sobie

niedziela, 7 października 2012


Ależ mi brakowało endorfin! Tydzień biegania to jak dla mnie zdecydowanie za długo. Po Maratonie Warszawskim złapało mnie solidne przeziębienie, więc do piątku z założenia nawet nie dotknąłem butów biegowych. W sobotę chciałem iść na jakieś rozbiegano, ale skończyło się na… oglądaniu Nietykalnych (jak ktoś nie widział to polecam – kapitalny kawałek kina!), planie „pobiegam jutro” i... wieczornej imprezie:) Na tejże imprezie okazało się, że kogoś po maratonie cały czas boli łydka i nie chce ryzykować startu w Biegnij Warszawo, dostałem więc w prezencie numer startowy z czipem i stwierdziłem, że się przebiegnę.

Rano całkiem solidnie czułem jeszcze wieczorne spotkanie towarzyskie (nie, nie procenty a kalorie, które pochłonąłem) i za nic w świecie nie chciało mi się biegać. Nauczony doświadczeniem na linii startowej pojawiłem się 40 min. przed biegiem, dzięki czemu nie musiałem aż tak dużo przepychać się na pierwszym kilometrze i powoli nabierałem ochotę na zmęczenie się na warszawskich ulicach.

W kolejce do tojka spotykam sąsiada Leszka, dyskutujemy o planach na bieg. Nie mam pojęcia jak mi się będzie biegło, chcę atakować 44 min. – wszak poprawienie życiówki o minutę będzie świetnym wynikiem, dopuszczam jednak do siebie myśl, że po kilku kilometrach skończy mi się paliwo na szybkie bieganie i dotruchtam do mety w 46 albo 47 minut. Leszek chce uderzyć w okolice 43 minut, dla mnie wynik nieosiągalny. Zdejmuję z siebie worek na śmieci (nie lubię marznąć na starcie, a folia świetnie trzyma ciepło) i ruszamy razem. Leszek zaczyna mocniej i po paru metrach jest już z przodu. Mimo stanięcia blisko linii startu, jest ciasno, sporo osób biegnie dużo wolniej, jest nawet pani z kijami do nordic walking. Szybko umykam więc na chodnik wzdłuż Czerniakowskiej i biegnę nim kilkaset metrów, wyprzedzając w tym czasie sporo osób. Pod koniec pierwszego kilometra jest już luz i można normalnie biec.

Czarny tłum Biegnij Warszawo 2012

Założenie miałem takie, by biec ok 4:25 min/km. Pierwsza piątka wychodzi nieco szybciej: 4:20, 4:23, 4:24, 4:22 i 4:22. Pod koniec tej piątki jest podbieg Belwederską. Praktycznie nie zwalniam, czuję się świetnie, jestem tym aż lekko zaskoczony:) Kolejne dwa kilometry w 4:24 i 4:22 i wciąż mam siły! Na 3 km przed metą przyspieszam. Widzę przed sobą Leszka i przy skrzyżowaniu Marszałkowskiej z Al. Jerozolimskimi go wyprzedzam. Ósmy kilometr wychodzi w 4:00, ale skoro mam siły to lecę dalej. Niestety, Garmin nie radzi sobie tego dnia najlepiej i przy fladze „8 km” mam już 8,16 km na liczniku.

Patrzę więc na stoper: 35:11. Szybka kalkulacja odległości i czasu: żeby złamać 43 min. muszę ostatnie 2 km przebiec w tempie 3:54 min/km. Mając w perspektywie zbieg Książęcą, wydaje mi się to realne, więc znów przyspieszam. W duchu uśmiecham się do siebie, bo biegnie mi się doskonale i już wiem, że będzie świetna życiówka. Książęcą pruję jak strzała, cały czas wyprzedzam innych biegaczy, dziewiąty kilometr robiąc w 3:39. Jeszcze nigdy tak szybko nie przebiegłem tysiąca metrów*!

Do mety jest już po równym, ale staram się trzymać tempo. Na ul. Rozbrat kibice krzyczą „Agnieszka! Agnieszka!” – to Aga, trenerka z Obozów Biegowych. Dogonienie tak mocnej zawodniczki dodaje mi jeszcze sił, wyprzedzam ją i na ostatnią prostą wpadam na czele kilkunastoosobowej grupy, przed nami kilka metrów wolnej przestrzeni. Uśmiecham się już nie tylko w duchu, bo wiem, że życiówkę pobiję o prawie dwie minuty, a przecież zupełnie się tego nie spodziewałem. Ręce w górze, jest radość, za to właśnie kocham bieganie! Tuż przed metą wyprzedza mnie jeszcze jakiś szalony sprinter, ale nie ma to zupełnie znaczenia, cieszę się jak diabli, dawno mnie tak radość z biegania nie rozpierała. Największą mam z tego, że mimo pobicia życiówki o prawie 2 minuty, czułem jeszcze zapas. Na Biegu Niepodległości atakuję 42:00. Spacerując za metą czekam na Leszka, był na mecie jakieś 50 sek. po mnie, też poprawił życiówkę. Szukając swoich kibiców chyba widziałem też finiszującą Avę, wygląda na to, że miała całkiem niezły wynik, też gratuluję!:)

* EDIT: jako że maty pomiarowe były co kilometr, to z wyników mogę sprawdzić tempo poszczególnych kilometrów i wychodzi na to, że dziewiąty zrobiłem jeszcze szybciej niż mówi Garmin, w 3:34! Oto zapis wg pomiarów organizatora: 00:04:28, 00:04:24, 00:04:31, 00:04:26, 00:04:25, 00:04:24, 00:04:18, 00:04:15, 00:03:34, 00:04:09.


Grupa finiszująca

Jest power, jest radość!

I jest też oczywiście medal

Pomimo krytyki imprezy Biegnij Warszawo ze strony kierowców (zablokowany spory kawałek miasta) i części biegaczy (impreza jest bardzo masowa i wielu maruderów blokuje trasę szybszym biegaczom), ja BW bardzo lubię. Morze ludzi w jednolitych strojach sprawia niesamowite wrażenie, a trasa jest naprawdę przyjemna i szybka. Podoba mi się atmosfera całkowicie amatorskiego biegania. Zbieg pod koniec i meta przy radiowej Trójce – fantastyczna sprawa! Biegnij Warszawo od lat jest przepięknym świętem amatorskiego biegania w stolicy, jego popularność cały czas rośnie i trzymam kciuki za organizatorów w kolejnych latach, brawo! Wiele osób swoją biegową przygodę zaczynało właśnie od BW (ja też) i chyba stąd wielu biegaczy ma do tej imprezy sentyment.

Mój czas z BW to 42:54, zająłem 390/9784 miejsce w ogóle, a w swojej kategorii wiekowej byłem... czwarty! Nie ma jak pobiec zamiast kontuzjowanej koleżanki, prawie zmieściłAm się na pudle;)

A tak naprawdę to szczerze przepraszam wszystkie biegaczki, że im obniżyłem wynik o jedną pozycję, wybaczcie!

21 komentarzy :

  1. I o to właśnie chodzi w bieganiu, o fun i frajdę z biegu jako takiego i realizowania celów :) Gratuluję rewelacyjnego wyniku :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Życiówka po maratonie, przeziębieniu i to poprawiona o 2 minuty - gratuluję. A "Nietykalni" - dobry film!

    OdpowiedzUsuń
  3. najlepsze w tym bieganiu, że każdy dostaje medal :) u mnie to 3 najlepszych a tu proszę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie też w niedzielę biegło się bardzo dobrze (mój pierwszy bieg na 10 km). Chciałem zejść poniżej 53 min, udało się 50:41.

    OdpowiedzUsuń
  5. Medale to fajna pamiątka, ale przez dwa lata biegania trochę ich się już zebrało, więc na powierzchni trzymam tylko te z aktualnych życiówek;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale ładnie pobiegłaś!;) A ponoć w tym tłumie ciężko o życiówki... Gratulacje!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niby tak, ale wiele osób tam życiówy robi, trzeba się trochę rozepchnąć na starcie i jest git :)

      Usuń
  7. Życiówka w takich okolicznościach i po takiej przerwie - moc! Ciekawe co na to mądre głowy lekkoatletyki? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja właśnie sobie myślę, że może to ta świeżość? Tydzień zupełnego relaksu dał mi głód biegania, po pierwszym kilometrze nie mogłem się doczekać kolejnego i kolejnego, naprawdę chciało mi się biec:)

      Usuń
  8. Gratki jeszcze raz, dałeś radę na końcówce :) Te ultra po górach to jednak poprawiły kondycję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że PMNO i góry rzeczywiście mi wytrzymałość poprawiły, to 42:54 znacznie podniosło mój apetyt na wynik w Poznaniu. Początkowo chciałem po prostu poprawić czas z Wawy, ale skoro jest tak dobrze to może by tak z 3:28 zaatakować.. ;)

      Usuń
  9. Powodzenia! Będę miał co gonić na wiosnę :) Szukając swojego zdjęcia znalazłem coś takiego :) http://www.mmwarszawa.pl/photo/1582052/Biegnij+Warszawo+2012+-+zdj%C4%99cia+uczestnik%C3%B3w

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to na wiosnę? Przecież jeszcze 11.11.!:)

      Za fotkę dzięki, fajna!

      Usuń
  10. ładnie ładnie, ja będę chciał niedługo dopiero 45m atakować, ale swoją relacją dodałeś mi sił :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja 45 złamałem rok temu na Biegu Niepodległości, powodzenia w realizacji planu!:)

      Usuń
  11. Gratulacje! toś dostał skrzydeł ostatnio, życiówka za życiówką:) A przeziębienie po MW to i mnie dopadło, po większym wysiłku organizm jest przez jakiś czas osłabiony i przy niekorzystnych warunkach pogodowych łatwo coś załapać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja złapałem w piątek, przed MW (zgrzałem się w autobusie i wysiadłem się przewietrzyć na przystanku:/), a zmęczenie plus lekkie przewianie w trakcie biegu po prostu dodały przeziębieniu skrzydeł...

      Za gratulacje dziękuję, mam nadzieję zebrać kolejne już za kilka dni, po zrobieniu maratońskiej życiówki w Poznaniu!:)

      Usuń
  12. No to ładnie pobiegł(a)e)ś ;-) Gratulacje, faktycznie jak na skrzydłach, szczególnie na tej Książęcej, ale muszę potwierdzić, że tam się można było nieźle rozpędzić i chyba każdy chciał nadrabiać Belwederską. Powodzenia w Poznaniu!!!!
    ps. Ja cie nie widziałam niestety przy mecie, ale tam mało widziałam, bo miałam już trochę obłęd w oczach, gdyż się postarałam i też poprawiłam życiówkę ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja byłem już za płotkiem, po prawej od mety spacerowałem szukając swoich kibiców. I faktycznie, wyglądałaś na lekki obłęd;)

      Usuń