BIEC DALEJ I WYŻEJ, czyli to i tamto o bieganiu, triathlonie, górach i samym sobie

wtorek, 4 lutego 2014

No i nastąpiła katastrofa. I to taka, że o ja pitolę i wstyd przed wszystkimi, więc Wam tylko w tajemnicy opowiem, dobra? Nie ogarnąłem przejścia pomiędzy mapami i szukając PK12 wbiegłem na złą górkę. Klnę na czym świat stoi, bo choć powinno się zgadzać, to się nie zgadza i punktu nie ma. Lecę dalej na wschód, kończy się górka. Wracam się, kręcę jak smród po dupie i w końcu postanawiam wrócić kawałek i namierzyć się raz jeszcze. Trafiam na grupę osób, która szuka zupełnie innego punktu, co jeszcze zwiększa moją frustrację. Siedam na śniegu, rozkładam mapę, biorę kilka głębokich oddechów i namierzam się po raz kolejny. Tym razem poprawnie. Ale dobre 20 minut w plecy ląduje na moim koncie.

- Prosimy o zamknięcie drzwi!
- …
- Nie udało się. Powtórka. Drzwi!
- …
- Dobra, sam zamknę.

Tej, a co Ty tam dostałaś, huh?;) / fot. Robert Waś

Czy takiego powitania spodziewali się docierający na metę Śnieżnych Konwalii? Czy po 55-60 kilometrach napierania w zimowych warunkach, po lasach i górkach, człowiek myśli o tym, że drzwi mają kiepski system trzymania i trzeba je poprawiać?;) Pewnie nie, i właśnie dlatego byliśmy tam my: konwaliowa Loża Szyderców siedząca na „ostatniej prostej”, czyli drodze od wejścia do szkoły do biura zawodów, gdzie zdawało się kartę startową. Przez ładnych parę godzin siedzieliśmy tam, piliśmy napoje dla sportowców (czyt: piwo i Coca-Colę) i dyskutowaliśmy o najważniejszych sprawach tego świata:

- o wyższości napierania z mapą po lasach i polach nad ulicznym bieganiem (bo przecież fajniej zająć siódme czy drugie miejsce, niż być 1354, nie?)
- o tym, że czasem to jednak można się pościgać na płaskim, by się sprawdzić;
- że ten Krasus to w sumie szybki jest, ale czasem nawiguje jak pijane dziecko we mgle;
- gdzie jest Kwito?!;
- o negative splitsach;
- o Michale, który zrobił 63 km;
- że na 50-kilometrowy rajd na orientację warto wziąć wodę, a nie tylko kilka musów owocowych;
- Kasica, ciśnij mocno, bo wciąż tylko jedna kobieta dotarła i walczysz o podium!
- że czołówka też się przydaje, bo nie każdy skończy za dnia;
- kto idzie do sklepu? Kup mi proszę dwa piwa;
- wyjeżdżacie już? Poczekajcie, jeszcze samojebka!
- a ci Gallowie to nieźle się panoszą;
- a Nocna Masakra to mogłaby odbywać się gdzieś bliżej cywilizacji;
- czy to jezioro to rzeczywiście było tak zamarznięte, że przebieganie przez nie nie było ryzykowne? Serio? Lód trzeszczał?;
- jesteś trzecia, jesteś na podium, yeah!;
- że Brubeck to polska firma, więc warto wspierać;
- idziemy do sklepu, bo o 23 zamykają!
- a przede wszystkim o tym „co by było gdyby...”!

Kluczowy element wieczoru: tuning dyplomów za podium kobiet / fot. Robert Waś

Pokonanie 50-kilometrowej trasy II Rajdu na Orientację Śnieżne Konwale zajęło mi 7,5 godz z groszami. Przesiadywanie w Loży Szyderców i niezobowiązujące zakulisowe rozmowy niemal drugie tyle. To powód, dla którego warto było zaiwaniać na drugi koniec Polski (Jezusie Świebodziński, pobłogosław A2 i S3! (mam nadzieję nie urazić niczyich uczuć religijnych, ale skojarzenie jest jednoznaczne)) do Zielonej Góry. Rodzinna atmosfera to na Śnieżnych Konwaliach wręcz obowiązek, bo wśród organizatorów roi się od osób o wspólnym rodowodzie. Ale to nie wszystko, bo do klimatu w bazie dołożyła się jeszcze ciekawa okolica, kapitalna trasa i całkiem niezła pogoda.

===
Pamiętacie Bartka? Zbieraliśmy pieniądze na pomoc dla kilkulatka, który walczy z guzem pnia mózgu. To paskudna sprawa, ale Bartek jest bardzo dzielny i wciąż możemy mu pomóc. Na przykład przekazując swój 1 procent podatku.
Fundacja Pomocy Dzieciom z Chorobami Nowotworowymi w Poznaniu
Nr KRS: 0000023852
Cel szczegółowy: Bartosz Pudliszewski

Można też przekazywać środki na leczenie Bartka przez bezpośrednią wpłatę na konto:
Fundacja Pomocy Dzieciom z Chorobami Nowotworowymi w Poznaniu
ul. Engestroma 22/6, 60-571 Poznań
numer konta: 72 1240 3220 1111 0000 3528 6598
z dopiskiem: Bartosz Pudliszewski

Do dzieła!
===

Jeszcze tydzień przed zawodami największym problemem było to, jak zabezpieczyć się przed zamarzaniem napoju w bukłaku – przy -14 st. byłoby to nieuniknione. Ale przyroda okazała się być łaskawa i zesłała nam na weekend mgnienie wiosny, które sprawiło, że bieganie pod Zieloną Górą było ogromnie przyjemne.
Trasa – no właśnie, trasa. Przed startem Grzesiek, który przyjechał na Konwalie pochwalić się nowym layoutem bloga w roli sponsora jako Natural Born Runners i miał okazję zobaczyć mapę przed nami, powiedział mi tylko „będzie zabawa, będzie się działo!”.

Kto rozpoznaje logo na koszulce?:)

No i się działo. Przede wszystkim kapelusze z głów przed budowniczymi trasy (który z Was to robił? Przyznać się!) Była przygotowana doskonale, koniec, kropka, tu nie ma co dyskutować. Zarówno pod kątem umiejscowienia punktów terenie, poziomu skomplikowania map, czy walorów krajoznawczych, nie było się do czego przyczepić. Mapa była na tyle trudna, że wymagała dużo myślenia i dobrego zaplanowania trasy, ale jednocześnie można było biegać, a punkty były zlokalizowane idealnie. Jedyny błąd organizatorów polegał na tym, że dziwnie zlokalizowali dodatkowy perforator na PK najbliższym bazie. W efekcie zrobiła się wielka kolejka i ponoć niektórzy czekali nawet 5 minut.

Zawodnicy na trasie TP50 dostali do rąk aż trzy mapy. Na głównej (skala 1:50 tys.) mieliśmy zaznaczone wszystkie 31 punktów, a w pakiecie doszły jeszcze dwie may BnO w skalach 1:10 tys. i 1:15 tys. Dwie ostatnie mocno się różniły: pierwsza była aktualna co do centymetra i każdej leśnej przecinki, a druga... no właśnie, druga mapa była sprzed ponad 20 lat i tam gdzie była polana rósł młodnik, a lokalizacja dróg też nie zawsze pasowała. Zabawa była więc przednia, a najtrudniejsze momenty to przejście z jednej mapy do drugiej.

Na szczęście przed startem dostaliśmy kwadrans na zaplanowanie przebiegu. Zaszyliśmy się z Benkiem w kąciku by sobie namalować co i jak, ale nie mogłem się skupić, bo zagadali nas Asia z Irkiem, a przede wszystkim ich przecudowna Makita. Ja generalnie nie lubię psów, po prostu się ich boję, ale tego polubiłem od pierwszej sekundy!:) Aż szkoda było iść na start.

Cudo, cudo!:) fot. Asia/Irek Kociołek

Jak już udało się skoncentrować i narysować to okazało się potem, że poszło nam to całkiem nieźle, bo właściwie zaplanowaliśmy wariant idealny lub ideałowi bliski. To duży postęp, bo podczas Izerskiej Wielkiej Wyrypy 2012 zaliczyłem na tym polu sporą wpadkę, więc nauka nie poszła w las.

Cały czas jestem za to w lesie jeśli chodzi o nawigację. Do 35 km szło dobrze, współpracowaliśmy z B. naprawdę zacnie i tylko raz totalnie nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy, ale nie byliśmy w tej dupie sami, bo spotkaliśmy tam m.in. Mańka, który robił trasę TP25 i też nie wiedział gdzie jest. I mam wrażenie (oraz nadzieję, że B. to potwierdzi), że nie było tak, że on myślał, a ja tylko przebierałem nogami, bo pracowaliśmy z mapą obaj. No i nadszedł 35. km pomiędzy PK7 i PK8, gdzie Benkowi noga odmówiła posłuszeństwa. Rozciąganie nie pomogło i musiał zwolnić, ja więc poleciałem (i to dosłownie, 5:15, 5:01 – takie tempo po 35 km napierania!). PK8 zaliczyłem bezproblemowo, w drodze do PK9 trochę nadłożyłem, bo zmyliła mnie linia energetyczna, ale zdobyłem go bezproblemowo (jeśli nie liczyć tego, że na strumieniu zarwał się pode mną lód (a chipsów nie jem od miesiąca!) i zmoczyłem nogę). Na PK11 umęczyłem się trochę z jakimiś kolcowatymi krzaczorami (nienawidzę!), przez które straciłem kilka minut, ale punkt zdobyłem bezproblemowo.

Radość, i to ogromna! / fot. Szymon Szkudlarek

No i nastąpiła katastrofa. I to taka, że o ja pitolę i wstyd przed wszystkimi, więc Wam tylko w tajemnicy opowiem, dobra? Nie ogarnąłem przejścia pomiędzy mapami i szukając PK12 wbiegłem na złą górkę. Klnę na czym świat stoi, bo choć powinno się zgadzać, to się nie zgadza i punktu nie ma. Lecę dalej na wschód, kończy się górka. Wracam się, kręcę jak smród po dupie i w końcu postanawiam wrócić kawałek i namierzyć się raz jeszcze. Trafiam na grupę osób, która szuka zupełnie innego punktu, co jeszcze zwiększa moją frustrację. Znów biegnę w jakąś drogą, a w końcu siadam na śniegu, rozkładam mapę, biorę kilka głębokich oddechów i namierzam się po raz kolejny. Tym razem poprawnie. Ale dobre 20 minut w plecy ląduje na moim koncie.

Wkurzony biegnę dalej i łapię... Benka, który zamiast być 20 minut za mną, spokojnie drepcze sobie do PK13. Piona-piona, ale ja lecę dalej. Ale parę chwil później słyszę „bieganie jest przereklamowane” – tam gdzie ja pobiegłem drogą, B. poszedł na azymut i dotarł w tym samym czasie. Dobra, nie ma co, ostatnie punkty łapiemy razem i rozdzielamy się dopiero przed bazą, gdzie wreszcie mogę sobie pobiec jak noga niesie, poniżej 4:30, bo przy szosie trudno się zgubić. Meta z czasem 7:33, co daje 12. miejsce na 108 osób widniejących na liście wyników. Strata do Mariusza Plesińskiego, który obronił tytuł sprzed roku, to ponad 1,5 godz., do podium zabrakło równej godziny. Tak, 7:33 na dość trudnej trasie w zimowych warunkach to dobry czas. Tak, 12. miejsce na 108 to dobra pozycja. Ale nie dla mnie.


Ładnie było:) / fot. Kasica, co na pudle stała

Znów mam poczucie niedosytu, bo wiem, że stać mnie na bieganie na poziomie 3-5 miejsca w takich zawodach. Tylko kurde z tą nawigacją to katastrofa, no katastrofa jak Meteoryt Tunguski i tyle. Dumny jestem z kapitalnie zaplanowanej trasy, ale co z tego, skoro potem jej realizacja była daleka od ideału. 12 miejsce przez buraka przy PK12? Widocznie 12 to nie jest moja szczęśliwa liczba, o. Lecz z Zielonej i tak wracaliśmy w szampańskich nastrojach, bo dzielna Kasica stanęła na podium kobiet, więc mieliśmy w samochodzie triumf jak się patrzy!

A czy wrócę na Śnieżne Konwalie? Też mi pytanie! To były jedne z najfajniejszych zawodów, na jakich byłem, gdyby zapisy uruchomiono dziś o północy, byłbym pierwszym zapisującym się!

Mapa z naniesionym śladem z Garmina.
Zielonym kolorem bieg, żółtym trucht, a na czerwono marsz i postoje (link do mapy w wysokiej rozdzielczości)

Stats&hints Rajd na Orientację Śnieżne Konwalie, trasa TP50
Wynik: czas 7:37; 12/108 miejsce w klasyfikacji open;
Warunki pogodowe: kilka stopni Celsjusza, lekki wiatr, słonecznie z zachmurzeniami;

Sprzęt/ubranie: buty Inov-8 Roclite 295+stuptuty krótkie Inov-8; plecak do biegania Quechua Trail 10 Team; spodnie Dobsom R-90, a pod nimi obcisłe spodenki do połowy uda (patent na otarcia;)), koszulka Icebreaker Merino, bezrękawnik Kalenji, cienka bluza z długim rękawem Asics; dwa buffy (jeden na szyi, drugi na głowie), rękawiczki polarowe Kalenji, Garmin 910 XT; kompas Silva Ranger.

Jedzenie/picie: 2 musy owocowe Aptonia + 1 chałwa + 1 baton Challenger + dwa żele Agisko + dwa batony Agisko + kawałek ciasta na punkcie odżywczym; 1,3 l izo w bukłaku. Do mety dotarłem lekko głodny, ale bez uczucia pragnienia.

Dla zainteresowanych zapis z Garmina w serwisie Endomondo:

10 komentarzy :

  1. Coś mi się widzi że ten poradnik dla PMNowców powstanie szybko...
    A czytając relację czuje się ten klimat i człowiek żałuje że nie pojechał

    OdpowiedzUsuń
  2. Zrzucaj na nas, zrzucaj - Irek samo zło do usług :P

    Kurcze, jak patrzę na te mapy to jakaś masakra dla mnie, ja to jednak wolę się nie przerzucać między mapami. Może dobrze, że mnie jednak 50tka ominęła... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zrzucać? Chłopaku, zaplanowanie trasy, zrobione podczas miziania Waszego psa, było najlepszym elementem tego dnia w moim wykonaniu;)

      Usuń
  3. You are the best and fuck the rest!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. całkiem nieźle, szkoda że z takim tempem po 35 kilometrach nie dało się uniknąć błędów bo i miejsce było by lepsze :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Gratulacje! Co prawda track bezlitośnie pokazuje, że przy 11 trochę napitoliłeś, ale bez przesady, jeden większy błąd na TP50 to jeszcze nie dramat, nie takie rzeczy na Izerskiej przemykały niezauważone... ;-). A mnie ciekawi "pętelka między pk6 a pk5 - to rzeczka, pies, czy rolnik z widłami? Bo na mapie nie widać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogrodzenie;) Wyglądało na to, że droga się kończy gospodarstwem, ale chyba summa summarum dałoby się tam przejść. Podobnie między 9 a 11 - tam był ogrodzony młodnik. Doleciałem do niego i zdecydowałem, że pójdę prawą stroną. Przedzieram się przez krzaczory, przedzieram i w końcu było tak gęsto od tych z kolcami, że się wycofałem...

      Usuń
    2. Potwierdzam, że między 9 a 11 był zagrodzony młodnik (skoro dało się przejść). Z lewej strony było nieco lżej, choć także były tam jeżyny (na szczęście nie było krzaczorów). Z drugien strony z mapy nie wynikało, że będą tam jakieś niespodzianki.

      Usuń
    3. Dokładnie. Gdybym losowo wybrał lewą stronę zamiast prawej, jak nic zyskałbym kilka minut.. ;)

      Usuń
  6. Loża szyderców w połączeniu ze szczytnym celem, jakim jest pomaganie innym - nie idzie w parze. Żenada. Pozdrawiam - Trzaskający drzwiami przed północą.

    OdpowiedzUsuń