Ełk to największy ośrodek miejski na Mazurach, choć ciekawostką jest, że miasto nigdy przed 1945 r. nie leżało w granicach Polski. Miasto położone jest na terenach z różnorodną rzeźbą terenu i bogatą przyrodą, co bez wątpienia jest atutem Ełckiej Zmarzliny. Żałuję, że w Ełku spędziliśmy mało czasu, bo jest tam kilka obiektów wartych zobaczenia (m.in. wieża ciśnień, kilka zabytkowych kościołów i ruiny zamku krzyżackiego), a tereny wokół miasta zachęcają do pieszych lub rowerowych wędrówek.
Ełcka Zmarzlina to jedyna w cyklu Pucharu Polski w Pieszych Maratonach na Orientację impreza, która w nazwie ma miasto. Stała siedziba nie oznacza jednak, że zawody odbywają się zawsze na tej samej trasie. Tradycją jest bowiem, że uczestnicy są wywożeni na start kilkanaście-kilkadziesiąt km od Ełku, więc każda edycja rusza z innego miejsca. Pierwotnie miałem do Ełku nie jechać, ale dobre towarzystwo chętne do wspólnego wyjazdu i niedosyt biegowy związany z Nocną Masakrą sprawiły, że zmieniłem zdanie. Na ostateczną decyzję o wyjeździe wpływ miał też... sen. Jakiś tydzień temu śniło mi się, że wygrałem Ełcką Zmarzlinę, jak więc mogłem nie pojechać?
Ełcka Zmarzlina jest ewenementem na mapie PMNO,
każdy kto ukończy rajd otrzymuje pamiątkowy medal
każdy kto ukończy rajd otrzymuje pamiątkowy medal
Na kilka dni przed startem organizatorzy opublikowali na swojej stronie komunikat: „Uwaga: Ze względu na pojawiające się watahy wilków oraz dzików w okolicy terenów rozgrywanego maratonu zaleca się posiadanie przy sobie gwizdków do odstraszania zwierzyny.” Wiedziałem już, że będzie ciekawie!
Niestety, w piątek w pracy poczułem czające się w okolicy przeziębienie. Mimo kilku Aspiryn, cytryny i czego tylko się dało, po kilku godzinach miałem już solidnie zatkany nos i bolało mnie gardło. Nocka przed startem zeszła mi więc na przewalaniu się z boku na bok i myślach o tym, by zrezygnować, bo leki nijak nie działały i czułem się coraz gorzej. Kilka razy na chwilę przysnąłem i raz śniło mi się, że zająłem 10. miejsce, co przy tej obsadzie i z takim samopoczuciem przyjąłbym z pocałowaniem ręki. Rano zadziałał jednak najlepszy z medykamentów – adrenalina. Ubierając buty czułem się już dobrze:)
Start honorowy w Ełku (aparaty fotograficzne, kamery i oficjele) zaplanowano na 7:45, po czym wsiedliśmy do autokarów oraz samochodów i pojechaliśmy do Starych Juch, gdzie miał miejsce „prawdziwy” start. Tam kilka słów m.in. z Kasią, która debiutuje w PMNO i od razu atakuje stówkę, kilka minut na przedstartowe słit focie i o 9:00 ruszamy, prawie 150 osób z dystansów 50 i 100 km.
Nie ma ścigania bez samo-fotografowania!
Na czoło wysforowało się kilku 50-tkowiczów, w grupie m.in. Krzysiek Lisak (zwycięzca Biegu Rzeźnika sprzed kilku lat) i Bartek Grabowski, czyli ścisła czołówka biegów na orientację. Zaraz za nimi ciśniemy Kwito i ja. Tyle razy się ścigaliśmy, że czas sprawdzić jak to wyjdzie, jeśli pobiegniemy razem;) Po 2 km szybką drogą (w tempie 5:10-5:20 min/km) skręcamy w las, by namierzyć się na punkt. To pierwsza i praktycznie ostatnia błędna decyzja tego dnia. Trzeba było obiec lasek i wpaść prosto na punkt, który umiejscowiono na... starym cmentarzu. Nim przedarliśmy się przez las, do punktu dotarło z 15-20 osób, a my byliśmy dobre 4-5 minut w plecy.
Przed PK1 niepotrzebnie wytraciliśmy prędkość i kręciliśmy się po lesie,
lepiej było pociągnąć wzdłuż niego
lepiej było pociągnąć wzdłuż niego
Dalej napieramy już bez większego problemu, powoli wyprzedzając kolejnych uczestników. Grupkami, samotnych, wszyscy jeden po drugim zostają z tyłu. Pogoda się poprawia, można zdjąć kurtkę i biec w dwóch koszulkach. Ale efekty nocnego deszczu są widoczne – w zagłębieniach królują błoto i kałuże, czasami nadkładamy więc parę metrów, by pobiec drogą zamiast brodzić w błocie. Cały czas utrzymujemy dobre tempo przemieszczania się, bo praktycznie bez przerwy biegniemy – na równym i z górki w okolicach 5:10 min/km lub nawet szybciej, pod górkę i w błocie oczywiście trochę wolniej.
Problemów nawigacyjnych nie ma praktycznie w ogóle, mapa jest bardzo dokładna i aktualna, lecimy jak po sznurku, bo i podejście do trasy mamy z Kwitem podobne. Błoto traktujemy jako ostateczność, wolimy biec odrobinę dalej, ale drogą. W pierwszej połowie trasy kilometry wolniejsze niż 6 min/km są rzadkością. Nastrój niemal szampański – wiemy, że jesteśmy na 4-5 pozycji, a ci co są za nami, nie zbliżają się.
Aż do PK5 umiejscowionego na górce – tam wyprzedzają nas Andrzej Buchajewicz (lider dystansu 100 km) i następny czołowy 50-tkowicz Piotrek Chyczewski, który mija nas w niesamowitym wręcz tempie. Mam wrażenie, że chciał pokazać, że nie mamy co próbować z nim rywalizować, więc spiął się więc na te kilkanaście minut, w których nas dogonił, wyprzedził i odstawił na bezpieczny dystans, a potem biegł tak samo szybko jak my. W sumie niezła taktyka, muszę jej kiedyś spróbować;)
A my swoim tempem ciśniemy dalej. Zbliżając się do PK6 obserwujemy, że dwójka, która nas niedawno wyprzedziła, stoi przy punkcie i nie biegnie dalej, więc coś musi być nie tak. Dogania nas drugi na dystansie 100 km Paweł Pakuła i razem zbliżamy się do miejsca, gdzie ma być PK6. Okazało się, że lampion i perforator zniknęły. Prawdopodobnie komuś musiały się bardzo spodobać i je zerwał... Nie tracimy czasu, tylko robimy szybką fotkę odpowiedniego drzewa i biegniemy dalej. Powoli acz systematycznie Paweł zostawia nas za plecami, a z tyłu zbliża się Wojtek Burzyński, trzeci z setkowiczów. To trochę deprymujące, że ci setkowi wymiatacze biegają na 100 km szybciej niż my na 50, no ale co zrobić. Trzeba trenować i nie dać się wyprzedzić.
Gdzieś pomiędzy PK6 a PK7 słyszę: „Marcin, ja nie dam rady, leć sam. Tempo jest super, ale czuję, że niedługo spuchnę.” Nie no, miły panie Kwito, tak się bawić nie będziemy! Nie po to cisnęliśmy razem 30 km, żeby się teraz rozdzielać! Do mety mamy 2 godziny, nakurwiamy! Na chwilę zwalniam. Jemy, pijemy i bierzemy kilka głębszych oddechów. To jest właśnie fajne w napieraniu we dwójkę, że w przypadku kryzysu można sobie mentalnie pomóc i pociągnąć dalej. Nam się to udało. Po paru metrach marszu ruszamy dalej biegiem. Nieco wolniejszym, bo 5:10 to już tylko z górki ciągniemy, ale wciąż udaje się truchtać. W międzyczasie w odległości kilkuset metrów od nas przebiega stado jeleni i saren – piękny widok.
Wojtek jest już kawałek przed nami, co jakiś czas z tyłu majaczy kilka innych osób, ale się nie zbliżają. Przy PK7 ukrytym w jarze Wojtek popełnia błąd nawigacyjny i go wyprzedzamy. Potem przyglądamy się mapie. Do PK8 czeka nas długi i nudny przelot. Pokonanie Jeziora Garbas wschodnim brzegiem wydaje się być lepszym wyjściem, bo na mapie droga wygląda całkiem sensownie. Niestety, to tylko pozory, bo polna droga jest mocno błotnista i tempo przemieszczania się siada, kilometry pokonujemy średnio w siedem minut.
W pewnym momencie widzę głęboki odcisk buta w błocie. Kwito jest kilka metrów z tyłu, więc dość głośno zwracam mu na to uwagę. Za chwilę serce mi staje, bo z oddalonych od nas o 10 metrów krzaków wypada stado dzików, które wzbijając tumany kurzu i robiąc niesamowity hałas, ucieka w pole. Na szczęście popędziły w kierunku, z którego przyszliśmy, a nie na nas. Z tyłu jest jednak Wojtek, więc gwiżdżę dla ostrzeżenia. Po kilku minutach widzimy jego białą koszulkę, czyli nic się nie stało:)
Za podrzucenie filmiku z dzikiem dziękuję Michałowi
Do ostatniego punktu kontrolnego, zlokalizowanego na wieży widokowej już w Starych Juchach, docieramy razem z Wojtkiem, tnąc przez pole. Na szczęście wieżę widać z dość dużej odległości, więc nie mamy problemu z trafieniem na nią. Przy wejściu spotykamy się z Piotrkiem Chyczewskim, to znaczy, że ma nie więcej niż małe kilka minut przewagi, ale nie ma się co wkurzać. Idę o zakład, że gdybyśmy byli bliżej, to spiąłby łydkę i nas od razu odstawił.
A na wieży... Pięknie, cudownie, arcywidok! Przede wszystkim uwagę zwraca Jezioro Jędzelewo, którego niezmącona wiatrem tafla w promieniach chylącego się ku zachodowi słońca prezentuje się naprawdę świetnie. Z góry obserwujemy zbliżających się zawodników, ale nie ma obawy, że nas dogonią, odległość jest zbyt duża, a do mety zostało kilkaset metrów. Robimy kilka zdjęć i niespiesznie schodzimy, a potem prosto do mety.
Byłoby i 5:15, ale widoki warte były podziwiania:)
Oddajemy karty startowe i okazuje się, że wcale nie jesteśmy na 5-6 miejscu, tylko na 4-5, bo jeden z prowadzącej trójki po drodze stracił siły i wylądował za nami. W naprawdę mocno obsadzonej imprezie Ełcka Zmarzlina zajęliśmy więc z Kwitem ex-aequo 4. miejsce, wykręcając czas 5h 17min (lub 5h 18min, bo oficjalnych wyników jeszcze nie ma, nie wiem też, ile osób wystartowało, ale na 50-tkę pewnie ok. 100-110), o 28 min. słabszy od zwycięzcy, którym został Krzysiek Lisak. To najlepsze miejsce i najlepszy czas w historii moich występów w PMNO!
Trzeba jednak przy tym pamiętać, że czasy na PMNO są zupełnie nieporównywalne, bo trasy mają od 45 do nawet 65 km (tym razem zrobiłem 48,9 km, ale na mecie był ktoś, komu zegarek pokazał 47,6 km), a na to, jak szybko da się biec wpływ ma wiele czynników. Dość powiedzieć, że zdarzają się zawody, w których nikt, nawet zwycięzcy, nie schodzą poniżej 10 godzin.
Tu akurat było wyjątkowo łatwo, bo zamiast zimy była piękna wiosna, a jedynym utrudnieniem oprócz błota były przewyższenia, których suma przekroczyła 600 metrów. Gdyby na polnych drogach zalegało pół metra śniegu, o takich czasach nie byłoby mowy. Tymczasem warunki pogodowe i zupełny brak trudności nawigacyjnych (aktualna i dokładna mapa i łatwo (chwilami zbyt łatwo!) rozmieszczone punkty kontrolne) sprawiły, że można było skupić się na bieganiu. Po Nocnej Masakrze, która przebiegała pod znakiem błądzenia po lasach z niedokładną mapą, właśnie czegoś takiego było mi potrzeba. Szybkiej trasy, na której mógłbym sobie pobiegać.
Mapa z naniesionym śladem z Garmina.
Zielonym kolorem bieg, żółtym trucht, a na czerwono marsz i postoje (link do mapy w wysokiej rozdzielczości)
Zielonym kolorem bieg, żółtym trucht, a na czerwono marsz i postoje (link do mapy w wysokiej rozdzielczości)
Tempo udało się utrzymać niemal przez cały dystans, podejrzewam, że gdyby trzeba było się ścigać na ostatnich kilometrach, to byłbym w stanie pobiec je poniżej 5 min/km, bo zapas w nodze był. Co więcej, dzień po zawodach nie odczuwam nadmiernego zmęczenia. Ot, czuję w nogach, że zrobiłem 50 km, ale nie są to bóle przekraczające odczuwanie bardzo intensywnego treningu w terenie. To świetna wiadomość, bo oznacza, że mogę startować w PMNO nie burząc przy tym przygotowań maratońskich.
Gdyby nie fakt, że dziś i jutro kibluję pod kocem z ciężkim przeziębieniem (oczywiście gdy adrenalina odpuściła to wzięło mnie ze zdwojoną siłą:/), pewnie poszedłbym potruchtać. A tymczasem cieszę się, że są dwa dni wolnego i mam nadzieję szybko się wykurować, bo w sobotę trzecia runda Falenicy i nie wpada pobiec jej wolniej niż tydzień temu:)
Stats&hints Maraton Pieszy na Orientację - Ełcka Zmarzlina
Wynik: czas 5:17; 4/ok. 100 miejsce w klasyfikacji open;
Warunki pogodowe: od 1-2 stopni na starcie (9:00) do 7-8 po południu gdy zza chmur wyszło słońce, wiatr lekki;
Sprzęt/ubranie: buty Inov-8 Roclite 295+stuptuty krótkie Inov-8 Debrisgaiter 32; plecak do biegania Quechua Trail 10 Team; spodnie Dobsom R-90, koszulka Icebreaker Merino, koszulka techniczna z długim rękawem Kalenji, dwa buffy (jeden na szyi, drugi na głowie), kurtka Tchibo (zdjęta po pół godzinie), rękawiczki polarowe Kalenji, Garmin 910 XT; kompas Silva Ranger.
Jedzenie/picie: 2 musy owocowe Aptonia + 2 małe żele Isostar z BCAA + 2 chałwy + 1 baton Challenger + banan; 2 l izo w bukłaku (zostało ok 1l). Do mety dotarłem najedzony i bez poczucia pragnienia.
Dla zainteresowanych zapis z Garmina w serwisie Endomondo:
"Przede wszystkim uwagę zwraca Jezioro Jędzelewo, którego niezmącona wiatrem tafla w promieniach chylącego się ku zachodowi słońca prezentuje się naprawdę świetnie." - jebłem!:))
OdpowiedzUsuńGratki! Za wynik. Bo przecież nie za poezję;)
Ty to za grosz w sobie poety i romantyka nie masz, za grosz!!;)
UsuńPięknie! Wspaniale! Ogromne gratulacje! Dmuchałam tam trochę w Twoją stronę coby na podbiegach było ciut łatwiej i proszę jakie efekty! :) A odpoczynek pod pierzyną dobrze Ci zrobi, korzystaj bo jeszcze do niego zatęsknisz! :)
OdpowiedzUsuńZ dwa razy tośmy ten podmuch poczuli, jak wybiegliśmy na pole i zawiało nam w pyszczki;)
UsuńGratulacje! PMNO to super sprawa! Się Królik może kiedyś skusi. Byle było więcej biegu niż szukania punktów (sądząc po Twojej relacji z Nocnej Masakry). Tylko co tu robi ten filmik ze strzelaniem do dzika? Na żywo watahę można zobaczyć ostatnio nawet w Kabatach :)
OdpowiedzUsuńW Kabackim też widziałem, ale te koło Ełku były solidnie, mocno solidnie większe;) A co do PMNO to z całego serca polecam, świetna zabawa. Są imprezy łatwiejsze nawigacyjnie i trudniejsze. Jak co - pytaj:)
UsuńTak... jestem przekonana, że i ja też tak chcę!
OdpowiedzUsuńBnO to moje przeznaczenie na 2014 rok :) a Ty relacjami tylko mnie utwierdzasz w tych decyzjach.
Gratulacje Krasus!! Masz zdolności do BnO jak nic!! :) Pięknie napierałeś :)
OdpowiedzUsuńTu akurat było naprawdę łatwo, więc można było biegać dużo. Na niektórych imprezach jest trudna nawigacja i czasem robię takie wtopy, że głowa mała...
UsuńNo Marcin, może i ja nieco szybciej biegam ale w szybkim pisaniu relacji z zawodów nie mam z Tobą szans! Gratuluję!
OdpowiedzUsuńGdyby nie fakt, że mnie przyszpiliło solidne przeziębienie, to na pewno nie spędziłbym weekendu na sofie pod kocem.. ;)
UsuńWielkie gratulację :) Bardzo wysoka pozycja.
OdpowiedzUsuńTak czytam u Ciebie i u drugiego Marcina o tych biegach na orientację i coraz bardziej myślę o spróbowaniu sił. Tylko ta nawigacja....
Marcin, polecam spróbować coś łatwego. Np. po Falenicy jest FalIno - krótkie zawody na orientację, które pozwolą zapoznać Ci się z mapą itd. W najbliższą sobotę będę startował i pokazywał kumplowi o co chodzi, jeśli chcesz się podłączyć to zapraszam.
UsuńDzięki :) zobaczymy
UsuńDzięki korenspondecyjnemu kursowi Krasusa ukończyłem Funexa na 10 miejscu (teamem od 8 do 11) więc jak tylko oferuje swoją pomoc to korzystaj. Warto.
UsuńPS: kiedyś, gdzieś, komuś Krasus wspominał że napisze poradnik dla początkujących PMNOowców... czekamy ;-)
Mateusz, będzie, będzie.. tylko kurde, czasowo nie ogarniam się:(
UsuńWielkie gratulacje, dla mnie biegi powyżej 42km i jeszcze do tego na orientację to kosmos :) podziwiam! A widoki przednie :)
OdpowiedzUsuńManiek, jesteś moim idolem :) !
OdpowiedzUsuńGraty! To już druga relacja z tego biegu którą czytam. Widać jaka jest różnica gdy ktoś biegnie to po raz pierwszy a gdy jest starym wyjadaczem. Fajna sprawa - ja mam na koncie 1 BnO do tej pory, bardzo udany zresztą więc kto wie, kto wie, może kiedyś powtórzę. Tymczasem kuruj się!
OdpowiedzUsuńMoże FalIno w sobotę?;)
Usuń