BIEC DALEJ I WYŻEJ, czyli to i tamto o bieganiu, triathlonie, górach i samym sobie

poniedziałek, 28 lipca 2014


Zaczęło się już w trakcie przygotowań pierwszej strefy zmian. Podjeżdżam mazdeczką pod stację Veturilo, wypożyczam rumaka, stawiam go koło otwartego bagażnika i... uświadamiam sobie jak to wygląda w oku miejskiego monitoringu: jakiś koleś pakuje miejski rower do bagażnika. Słowem: kradnie go! Rozglądam się, na szczęście nie ma Straży Miejskiej ani Policji, więc jadę – nikt mnie nie goni, uff;) Zajeżdżam pod Sport Guru, organizatora pierwszego Guru Triathlonu Warszawskiego, tam będą T2 oraz meta i tam zaczeka na mnie samochód. Pod sklep podjeżdżają inni zawodnicy, najwięcej uwagi przyciąga fura, na dachu której zamocowano dwa Veturila. Oj, będzie się działo... :)

Niecodzienny widok:) / fot. Guru Triathlon Warszawski

Odliczanie od dziesięciu w dół i lecimy! Wbieg do jeziorka, zaczynam płynąć. Ni chu-chu nie mogę jednak złapać rytmu. Niby nie ma pralki, niby wiem dokąd płynąć i nie mam problemów z nawigacją, ale coś nie gra... Nie wiem co, do dziś nie umiem tego wyjaśnić. Może zmęczenie środowym ciężkim treningiem? Może jednak brak pianki? Na pocieszenie obserwuję, że nie tylko mi idzie coś nie tak, bo jeden facet zamiast prosto na boję płynie w prawo, idealnie w trzciny;) Swój błąd zauważył w ostatniej chwili! Za połową drogi do boi, gdy mam wrażenie, że zaraz będzie już OK, zaczyna się masakra – coraz bliżej powierzchni wody są wodorosty, o które zahaczam rękoma. Im bliżej boi, tym gorzej, bo odległość pomiędzy taflą Jeziorka Czerniakowskiego a wodorostami maleje. Przy samej bojce mam je już i na rękach i na nogach, zaczynam się podtapiać, ale udaje się wyswobodzić i pomoc obecnych tam ratowników nie jest konieczna, ufff. Z wody udaje się wyjść po nieco ponad 12 minutach, mniej więcej w połowie stawki złożonej z 75 zawodników.

Szybka zmiana (zauważyć swoje Veturilo w gąszczu takich samych pocisków nie było łatwo, ale pomógł czerwony ręcznik rozwieszony na kierownicy) i ruszam! Już po parudziesięciu metrach zatrzymuję się jednak, bo jadący trochę przede mną zawodnik zalicza na progu zwalniającym poważną glebę i pomagam mu się podnieść, co zajmuje z minutę, bo kolega zakleszczył się pod rowerem i stojącym na parkingu autem. Mocno zdenerwowany jadę dalej. Udaje się złapać rytm – okazje się, że Veturilo może jechać 30 km/h i więcej! Wyprzedzam paru zawodników i kolejnych i kolejnych. Przez większość trasy mknę z zawodnikiem numer 42 (Grzesiek, pozdro!), mamy podobną prędkość przelotową i ciśniemy.

Prędkość nadświetlna na rowerze miejskim...;) / fot. (oraz to na górze) Marian Gawlikowski

Trzepak roku / fot. Adrian Todorczuk 

 Coś pięknego:) / fot. Agencja Gazeta

Chorda Horda rozpędzonych Veturilo, na wielu z nich ludzie w dziwnych dla cywili tri-strojach, każdy obowiązkowo w kasku – to nie może nie budzić zainteresowania postronnych. Niektórzy wręcz przecierają oczy ze zdziwienia;) Ani na chwilę nie schodzę z najwyższego biegu, kadencja jakaś epicka, napierniczam nogami jak szalony, najgorzej jest gdy but ześlizgnie się z pedału;) Po pokonaniu Mostu Siekierkowskiego docieramy do Wału Miedzeszyńskiego i... kicha. Czerwone światło. No zasady to zasady, trzeba zaczekać (oj nieładnie postąpili ci, którzy oszukali i pojechali na czerwonym, nieładnie!). Niestety, dobijają kolejni zawodnicy i nim robi się zielone, jest tam nas już ośmioro. Ech, przewaga poszła się rypać.

Tego, co nastąpiło po zmianie światła na zielone, nie da się opisać inaczej niż armageddon. Ruszamy wszyscy razem, ktoś coś krzyknął i zaczęło się... „GAZUUUUUUU!!!”, „JABADABA DUUUUUUU!”, „JAZDAAAA!”, „OGIEŃ Z DUPYYYY!” i tak dalej. Pół pobliskiego osiedla musi nas słyszeć, a przechodnie uciekają w popłochu! Jest strefa zmian! W locie zeskakuję z roweru, pędzę z nim po trawie i... dupa zbita. Mimo gustownej reklamówki w koszyku, wyskakują z niego na wertepach okularki pływackie, muszę więc się zatrzymać, cofnąć i zabrać je z trawnika (porzucić w żadnym wypadku, bo to pożyczone – swoich zapomniałem...). Mój Veturilo rumak staje w stajni T1 bodaj 19-ty.

I dzida na biegu. Dystans jest krótki (4 km), nie ma się więc co szczypać, trzeba dawać w palnik od początku! Pierwszy kilometr 3:58 i wyprzedzonych kilka osób. Każdy kolejny podobnie. Pasmo jakoś się nie odzywa (acz dało o sobie znać następnego dnia – niemocno, a jednak), ale na trzecim kaemie łapie mnie kolka. Z tą umiem sobie już radzić i choć atak jest mocny, to zostaje w minutę czy dwie odparty. Do mety jakieś 500 metrów, tempo poniżej 3:50, wyprzedzam kolejnego rywala, ale wygląda na to, że nie sprzeda tanio skóry, więc... przyśpieszam jeszcze bardziej. Na ostatniej prostej jeszcze się oglądam, czy czasem jakaś kontra nie jest wyprowadzana, ale nie, mogę spokojnie wpaść na metę.

To był wzruszający moment. Jeden z braci Pimpusia,
którzy powędrowali w świat, przyjechał mi kibicować!

Siódme miejsce i nieporównywalny z żadnym poprzednim występem czas 52:59. Ale nie o czas i miejsce chodziło w tych zawodach, a o dobrą zabawę:) I... była! Ludzie kochani, tyle co mi radości i endorfin dostarczył ten 10-kilometrowy odcinek jazdy rowerem Veturilo, to ja opisać nie umiem! Nie sądziłem, że miejski rower może tak szybko jeździć, Garmin pokazał mi średnią 28 km/h a maksymalną 37,4! Nie wyobrażam sobie bardziej jajcarskich zawodów niż ściganie się na miejskich rowerach, które jeszcze samodzielnie trzeba było wypożyczyć. Żałuję, że był zakaz udoskonalania, bo gdybym miał Pimpusia na kierownicy...;) Aczkolwiek fabrycznych udoskonaleń nie brakowało: jedni mieli dziurawe koszyki, inni za niskie siodełka (no dobra, to akurat miała większość;)), komuś nie działał jeden bieg albo występował inny defekt. Gdyby tylko trasa pływacka została pociągnięta na północ, a nie na wschód od plaży (tam nie ma wodorostów, one były naprawdę niebezpieczne), byłaby to impreza idealna!:)

To, co najbardziej lubię - ludzie!



ETYKIETY:

11 komentarzy :

  1. kapitalne zdjęcia !!!:D te sportowe ubrania, kaski i koszyczki przy rowerach to zaiste gustowne połączenie;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale musiało być świetnie;-)) A czy Pimpuś jest dzwonkiem / trabką na rower?? Genialny!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę o Pimpusiu przeczytasz tu: http://www.biecdalej.pl/2013/07/ten-w-ktorym-pimpus-odnajduje-brata-i.html

      Ale tak naprawdę, to trzeba go poznać osobiście... :)

      Usuń
  3. Ale to jak, cały staf do strefy zmian trzeba było weźć ze sobą w koszyczku?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak:) Na szczęście nie było tam dużo rzeczy, no bo buty te same, ja miałem w koszyku telefon, butelkę z wodą, żelik (na w razie czego - nie użyty), okulary, czepek i ręcznik. Ale jak ktoś płynął w piance, to musiał tam mieć też piankę;)

      Usuń
  4. hahaahaha :D ale zawody ; d znowu wpisałem Twój blog z palca i się pośmiałem ; d

    OdpowiedzUsuń
  5. zaglądam tu od bardzo dawna i czytam regularnie choć wpisuję się pierwszy raz. Chyba jeszcze żadna relacja z imprezy sportowej nie wywołała u mnie takiego uśmiechu na twarzy jak ta powyższa.
    Możesz być i jesteś niesamowitą inspiracją dla wielu kanapowców. Ja z podziwem i niekłamaną zazdrością spoglądam w stronę TRI choć póki co na razie tylko biegam.
    pozdrawiam serdecznie, rob

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wpisuj częściej! Bo wiesz, to działa dwustronnie. Wielu inspirują moje starty, treningi czy ogólnie pisanina, a mnie takie wpisy jak Twój, dziękuję!:) A tri warto spróbować, to piękny sport:)

      Usuń
  6. Fajna relacja pozdrawiam Grzesiek nr 42 :)

    OdpowiedzUsuń