Ostatnia seria. Pełna koncentracja, skupienie, zen i w ogóle. Lecę, nie mam już nic do stracenia, za linią mety spoglądam na stoper, jest! 20,20 sekundy!!! Ale to nie koniec rywalizacji, bo swój ostatni raz ma jeszcze też Maciek. Jest już na ostatniej prostej, mija linię mety i... 20,45. Wygrałem biwakowe zawody w zjeździe basenową rurą na czas!:)
Plecy proste! Prawa ręka bliżej ciała!
Roluj miednicę, pracuj pośladkami i ściągnij łopatki!
Marcin, no wydłuż krok do cholery!
Roluj miednicę, pracuj pośladkami i ściągnij łopatki!
Marcin, no wydłuż krok do cholery!
Te komunikaty będą mi się chyba śnić z miesiąc. Przez cztery dni troje trenerów wyżywało się na grupie uczestników biwaku biegowego z Mateuszem Jasińskim zorganizowanym przez ekipę Obozybiegowe.pl. Katowali nas ćwiczeniami techniki, szybkości i siły, nie zabrakło zawodów w zdobywającym popularność CrossFit, a dla rozluźnienia wieczorami mieliśmy sesje rozciągania, podczas których grymasy bólu pojawiały się chyba częściej niż podczas zajęć na stadionie.
Nie spodziewałem się. Nie sądziłem, że wyjazd na czterodniowy biwak biegowy może być tak fantastyczny.i wzbudzić we mnie tyle pozytywnych emocji! To były ciężkie dni. Jeśli ktoś jechał, by sobie potruchtać to srogo się rozczarował. W wniebowzięci byli zaś ci (czyli ja), którzy uwielbiają gdy kwas mlekowy wyłazi im spod paznokci, a z uszu kipią endorfiny.
Kosmiczny hang-time Maćka!
Michael Jordan by się nie powstydził;) / fot MO-K
Michael Jordan by się nie powstydził;) / fot MO-K
Dwugodzinny przedpołudniowy trening na stadionie siódme poty wyciskał z nas już podczas rozgrzewki, a potem było… tylko trudniej. Niezliczone ćwiczenia szybkościowe i techniczne: skipy, drabinki, płotki, płoteczki, sprinty, przebieżki – wszystko to miało poprawić ekonomikę i szybkość biegu. Kilkanaście razy dziennie słyszałem, że mam trzymać ręce bliżej ciała, ściągnąć łopatki, wydłużyć krok, a przede wszystkim pracować pośladkami i zrolować miednicę. Biegaliśmy w butach minimalistycznych i na bosaka po trawie, robiliśmy wieloskoki, trenowaliśmy bieg przez płotki i bieganie na śródstopiu. Nie oczekiwałem takiej różnorodności ćwiczeń. Przez 16 godzin zajęć (niemal tyle sportu w cztery dni, fantastycznie, co?:)) nie nudziłem się ani sekundy. O znużeniu nie było mowy.
Trener Tygrys i jego grono wyznawców / fot. MO-K
Treningi na stadionie były ciężkie, ale ani jedna 200-metrówka nie została przebiegnięta bez sensu, wszystko miało swój cel i dzięki temu na obiad nie szliśmy na ostatnich nogach. Choć prawdą jest, że pierwszego dnia na stadion truchtaliśmy, potem wygrywała już opcja spaceru;)
A po obiedzie trening siłowy. Obręcz barkowa, mięśnie proste i skośne brzucha, grzbiet i ramiona – tu też można było dostać konkretny wycisk. Dowiedziałem się, jak ważne jest ćwiczenie mięśni pośladkowych i że moje mięśnie skośne brzucha wymagają solidnej pracy (zakwasy w „boczkach” mam do dziś…). W sobotę siłę ubrano w rywalizację w formie CrossFit, a walka to jest to, co tygryski lubią najbardziej:D Był palący ból w mięśniach, hektolitry potu i nowe maksymalne tętno (196 bpm!). Każdy z uczestników dał z siebie wszystko, ale mimo ogromnej motywacji ze strony Ani („Nakur..aj Marciiiiin!!!”), z którą miałem przyjemność być w parze, zajęliśmy zaszczytne czwarte miejsce na cztery pary. Do podium brakowało naprawdę niewiele, a ja przy okazji złapałem crossfitowego bakcyla i jak zakończę sezon triathlonowy to na pewno dołączę do grupy prowadzonej przez Obozybiegowe.pl.
Wiara, siła, męstwo – to nasze zwycięstwo / fot. MO-K
Na ziemię powaleni, wstajemy, nie giniemy -
ta krew już raz przelana, nie wyschnie wciąż i płynie! / fot. MO-K
... i tańczy dla mnie;) / fot. MO-K
... i tańczy dla mnie;) / fot. MO-K
Trening siłowy nie był jednak końcem dnia, bo zaraz po nim ruszaliśmy na rozbieganie. Najpierw bardzo spokojny regeneracyjny bieg, a pod koniec narastające tempo, by nie zamulić mięśni. Ostatniego dnia pobawiliśmy się trochę w orientalistów i po włączeniu zasady „ani kroku w tył” zamiast zakładanych „kilku kilometrów” wokół jeziora wyszło 12... ;) Były bagna, pola, lasy, skok przez rzeczkę, a nawet przechodzenie przez drut kolczasty. Przygodo, hej przygodo!
Kiedyś też będę tak rozciągnięty jak Kaśka! / fot. AM
Wieczory też nie były wolne. Mieliśmy rozciąganie lub zajęcia na basenie. A tak najpierw 20 minut wspólnej gimnastyki w wodzie, a potem...
Już w jednej z pierwszych serii Maciek trzasnął wynik 20,21 sek., o prawie pół sekundy lepszy od mojego! Starałem się, ale mniej niż 0,2 sek. nie byłem w stanie się do niego zbliżyć. W przedostatniej kolejce miałem poczucie, że pędzę na rekord, ale… zegar się zawariował i pomiar nie został dokonany. Ostatnia seria. Pełna koncentracja, skupienie, zen i w ogóle. Lecę, nie mam już nic do stracenia, za linią mety spoglądam na stoper, jest 20,20 sekundy! Ale to nie koniec rywalizacji, bo swój ostatni raz ma przed sobą też Maciek. Jest już na ostatniej prostej, mija linię mety i… 20,45 sekundy. Wygrałem biwakowe zawody w zjeździe basenową rurą na czas!:)
Biwakowy układ choreograficzny do muzyki
nieśmiertelnego Michaela Jacksona / fot. Obozybiegowe.pl
nieśmiertelnego Michaela Jacksona / fot. Obozybiegowe.pl
Gdybym liczył, że spotkam tam ludzi, którzy nie potrafią mówić o niczym innym niż bieganie, byłbym srodze rozczarowany. Wieczorne posiedzenia w pokoju nr 35 pełne były opowieści kompletnie oderwanych od sportu, a największy entuzjazm wywołał epicki komplement: „Ładna to Pani nie jest, ale ma dobre serce.”;)
Jedno, małe. Można, nie? / fot. MK
Krótkie podsumowanie? Oprócz tego, że całkiem solidnie się w Kozienicach (świetna miejscówka, polecam na weekendowe wypady!) zmęczyłem, to dużo się dowiedziałem o swoim bieganiu. Z każdym przeprowadzono rozmowę wprowadzającą, były rozpiski tempa wykonywania poszczególnych przebieżek i dokładna analiza tego, jak kto biegnie. Indywidualne podejście do uczestników zrobiło na mnie ogromne wrażenie, podobnie jak chęć dzielenia się swoją przeogromną wiedzą przez trenerów. Mimo sporego rozstrzału w biegowym zaawansowaniu uczestników, nie było problemu z zajęciami. Większość ćwiczeń kładła nacisk na dokładność wykonania, a nie na tempo. Jak biegaliśmy przebieżki na bieżni, to każdy robił je we własnym tempie, a terenowe rozbieganie odbywało się w grupach.
Troje trenerów na siedmiu uczestników zapewniło nam bardzo dużo uwagi prowadzących. Wiem już co mam robić, wiem już jak mam robić, pozostaje mi tylko… robić. Proste, nie?;)
Jakby ktoś chciał dokładniejszy plan zajęć poznać;)
A tak w ogóle to przypominam, że częściej niż na blogu, nowe treści pojawiają się na Fejsbuku:)
Mateusz Jasiński to cierpi na chroniczny brak koszulek - ciężko go spotkać ubranego od pasa w górę :)
OdpowiedzUsuńFajna sprawa taki biwak ale przy moim trybie życia nierealna. Nie żebym narzekał, byliśmy rodziną na morzem (nawet na plaży!) i biegałem nie raz i nie dwa po super okolicach :)
Robisz się Krasus maszyną sportową, szkoda - nie będę miał kogo już gonić bo odjeżdżasz :-D ;)
A akurat taki rodzinny wyjazd na biwak bardzo by Ci się spodobał:) Można było zabrać osobę towarzyszącą (zabrałem), która miała nocleg, wyżywienie i udział w rozciąganiu/basenie za mniejszą kwotę. Ośrodek jest fantastyczny dla rodziny z dziećmi, nawet trenerzy mieli swojego Smyka ze sobą, którym opiekował się przywieziony dziadek. Rewelacja:)
Usuń@Leszek deska - lubię jak wiatr wieje po klacie :)
UsuńJa bym po jednym takim dniu pewnie umarła ;D ambitnie, tak trzymać !!! :)
OdpowiedzUsuńNa pewno nie! Zajęcia były tak przygotowane, by każdy się zmęczył, ale miał siłę na kolejne:) To naprawdę ogromna zasługa trenerów, że po 3 dniach mieliśmy jeszcze power na więcej:)
UsuńTakie gadanie :) nawet ja nie umarłam. Byłam na obozie z Senkami w lecie i zaliczyłam m.in. 30km po górkach, chociaż nigdy czegoś takiego nawet nie próbowałam, a mój najlepszy czas w półmaratonie to ponad 2:30 :p I co więcej, świetnie to wspominam :) Naprawdę dostosowują program/tempo do poziomu uczestników.
UsuńTy to potrafisz zachęcić, aż mi się zachciało przeżyć taki obóz :) To fakt w okolicach Kozienic jest bardzo ładnie :) a dość dawno byłam, więc chyba trzeba nadrobić.
OdpowiedzUsuń@Krasus, zieleniałam z zazdrości czytając Wasze relacje na FB, ale... odbiję sobie w sierpniu w Szklarskiej Porębie :) Obozowy tryb życia i wycisk, który człowiek dostaje przez kilka dni, jest (przynajmniej dla mnie) nie do powtórzenia w warunkach domowych. No i kończ już ten sezon triathlonowy, żebyś zdążył się załapać na t-rexa i opony :)
OdpowiedzUsuń@Leszek, wyjazd rodzinny na biwak lub na obóz to nie jest zły pomysł na wakacje :D
Ja mogę tylko żałować, że był to dopiero mój pierwszy wyjazd!
OdpowiedzUsuńEch zazdroszczę:) Byłam na biwaku z nimi jesienią (ale bez Mateusza) więc mam pojęcie jak szybko i "aktywnie" upływał Ci czas. I znów bym pojechała, szczególnie po przeczytaniu takiej superowej relacji jak Twoja. Gratulacje że przetrwałes ;-) Pozdrówka!
OdpowiedzUsuńPrzetrwałem to mało powiedziane, ja chcę więcej!!;)
UsuńWow, zazdraszczam i też chcę :) Wiadomo może, kiedy organizują kolejny taki obóz? Gdzie mogę znaleźć szczegóły?
OdpowiedzUsuńWszystko znajdziesz na http://obozybiegowe.pl/ :)
UsuńDzięki! :)
OdpowiedzUsuń