BIEC DALEJ I WYŻEJ, czyli to i tamto o bieganiu, triathlonie, górach i samym sobie

piątek, 17 stycznia 2014

Kiepsko zaczął się ten 2013 rok. Na przełomie grudnia i stycznia posypała mi się odporność i dwa razy byłem chory. 39 gorączki uniemożliwia jakiekolwiek treningi, a jak tylko wyzdrowiałem i powoli zacząłem pracować, to znów się pochorowałem. Zamiast endorfin wylewały się ze mnie frustracja i wkurw.

Ale potem było już tylko lepiej. Gdy z perspektywy dnia dzisiejszego patrzę na miniony rok, stwierdzam, że udało się zrealizować zdecydowaną większość planów i osiągnąć praktycznie wszystkie cele (o różnicy pomiędzy celami i planami pisał Bartek – polecam). Z planów nie udało się jedynie więcej pobiegać na orientację (zaliczone tylko cztery starty z planowanych siedmiu), a z celów nie pękło 5h w półajronmenie, ale dziś wiem, że był to cel nierealny i źle postawiony.

A co było naj? Cóż, to zależy pod jakim kątem. Oto sześć moich sportowych „naj” 2013 roku, przy czym skupiłem się na pozytywach, bo one są fajniejsze;)

NAJ-SZCZĘŚCIE: Zurich Marató de Barcelona
Trzeba mieć sporo szczęścia, by jako totalny amator pobiec maraton na prawdziwą pełnię swoich możliwości, bo zagrać musi bardzo dużo rzeczy. Począwszy od pogody, poprzez zdrowie i samopoczucie danego dnia, a na mądrej strategii biegu oraz odżywiania skończywszy. Gdy każdy z tych elementów biegowej orkiestry zagra dobrą nutę, mamy szansę wspiąć się nawet wyżej niż szczyt możliwości. Jak się przyglądam moim przygotowaniom do barcelońskiego maratonu i analizuję sam bieg, to mam poczucie, że o ile w przygotowaniach popełniłem wiele błędów i mogłem je przeprowadzić znacznie lepiej, to jeśli chodzi o sam dzień 17 marca 2013 r., to nie jestem w stanie przyczepić się do czegokolwiek. 3:20 to dokładnie tyle, ile można było ze mnie wówczas wycisnąć, a 3:19:14, które osiągnąłem, było wynikiem ponad moje możliwości. Na mecie byłem bliski omdlenia, ale przeogromnie szczęśliwy.



NAJ-EMOCJE: Złoto dla Zuchwałych
W szosowych zawodach biegowych ściganie się na ostatnich metrach to norma, bo prawie zawsze kogoś się goni lub przed kimś ucieka (przynajmniej na moim poziomie;)), ale już w zawodach na orientację zdarza się to bardzo rzadko, a ja dwa razy w ubiegłym roku wpadałem na metę w tempie sprintu. Podczas Mazurskich Tropów po ponad 60-kilometrowym (!!!) napieraniu m.in. po bagnach i polach pokrzyw, miałem przyjemność ścigać się na ostatniej prostej z kolegą Pawłem, a na dystansie kilkuset metrów prowadzenie w tym wyścigu zmieniło się kilka razy. Był to jednak wyścig, który nie decydował o niczym poza satysfakcją.

Nie to co Złoto dla Zuchwałych, gdzie ostatnich kilkaset metrów decydowało o zwycięstwie! Warto przypomnieć, że atak na pozycję lidera przypuściłem już wcześniej, ale spotkałem się z mocną kontrą rywala, który przy ostatnim PK zostawił mnie w polu. Finalnie na pierwsze miejsce wskoczyłem dopiero kilkaset metrów przed metą i wtedy nie dałem sobie już go wydrzeć. Bieg ten miał miejsce tydzień przed Barceloną i dodał mi sporo wiary w siebie.



NAJ-PAMIĘTNY MOMENT: odrodzenie podczas Wielkiego Wyścigu
Ilekroć czytam relację z Wielkiego Wyścigu, który (jakby ktoś nie pamiętał;)) miał miejsce podczas Lotto Poznań Triathlon, po plecach przechodzą mnie ciary. Wystarczy, że zamknę oczy i pamiętam ten potworny ból pleców, pamiętam poczucie bezradności, że nie dam rady, że chcę zejść z trasy i nie mieć więcej nic wspólnego ze sportem.

I pamiętam moment powrotu do żywych. Wierzcie lub nie, ale to była chwila gdy wszystko się odwróciło o 180 stopni. Mogę zacytować sam siebie? Nie będzie to zbyt megalomańskie? Nie będzie, dzięki.

„Kilkanaście sekund później wiem już, że tę walkę wygram. Upadłem, ale powstaję. Mija dosłownie kilka chwil, w czasie których przestawia mi się jakaś klapka i głowa w końcu pokonuje słabość ciała. Doznaję jakiegoś katharsis, które w mgnieniu oka zmienia mnie z oklapłego i zmęczonego do granic możliwości słabeusza w pełnego energii fajtera. Pewność siebie powraca, serce intensywniej pompuje tlen do mięśni, przyśpieszam, a mój organizm wchodzi na wyższe obroty.”



NAJ-PRZEŻYCIE: Bieg Marduły
Odkąd biegam wiedziałem, że dalekosiężnym celem jest bieganie po górach. Mam trochę odmienne podejście od wielu innych biegaczy, bo nie lubię startować „na ukończenie” i plątać się w 80 czy 90 proc. uczestników, więc trochę na tę chwilę czekałem. Ale nadeszła: VI Bieg Marduły. Nie umiem tego dobrze opisać, ale uczucie gdy biegnie się na wysokości ponad 2000 m n.p.m. granią Tatr jest niesamowite. Wejście na Przełęcz Świnicką, mroczki przed oczami ze zmęczenia i powalający widok na słowackie Tatry. A potem…

„Za Świnicką Przełęczą esencja sky runningu. Bieg granią od Przełęczy Świnickiej (2051 m n.p.m.) przez Liliowe i Beskid do Kasprowego Wierchu. Chyba z dwa kilometry biegu na wysokości ponad 2000 m n.p.m! Po skałach, pomiędzy przepaściami. Na prawo chmury, na lewo Słowacja z zapierającym dech w piersiach widokiem, a my w takim zawieszeniu gdzieś pomiędzy. Przez te parę minut czułem się jakbym frunął, jakby góry dodały mi skrzydeł. To było niesamowite przeżycie, jedno z najbardziej mistycznych w mojej „karierze” biegacza.”

W tym roku na tatrzański szlak oczywiście wracam i zamierzam solidnie poprawić swój wynik. Owszem, ciągnie mnie na Chudego Wawrzyńca, Bieg Rzeźnika, czy inny Bieg Ultra Granią Tatr, ale to jeszcze nie ten moment. Chcę być jeszcze mocniejszy nim porwę się na coś takiego. Jakiś plan gdzieś już jest, ale na razie to wielki sekret.



NAJ-FAJNIEJSZE: Wielki Wyścig, Wielki Wyścig dla Bartka i Smashing Pąpkins
Bieganie, triathlon i inne katowanie swojego organizmu to jedno, ale to, jak fajnie rozwinęły się robione wokół bloga i Fejsbunia akcje, mocno mnie zaskoczyło. Gdy wymyśliliśmy wiosną z Bo, że będziemy się ścigać w Poznaniu, nie sądziliśmy, że wkręci się w to tyle osób. Że w ogóle kogokolwiek to zainteresuje, że znajdą się tacy, którzy pojawią się nad Maltą i będą przez kilka godzin zdzierać gardła wspierając nas. Co więcej, halo wokół Wielkiego Wyścigu udało się potem przekuć w realną pomoc dla potrzebującego Bartka, któremu wspólnie przekazaliśmy 2,8 tys. złotych. DWA_KOŁA_I_OSIEM_STÓW!

Przypomnę, że pomoc jest potrzebna cały czas i można ją przekazywać tutaj:
Fundacja Pomocy Dzieciom z Chorobami Nowotworowymi w Poznaniu
ul. Engestroma 22/6, 60-571 Poznań
numer konta: 72 1240 3220 1111 0000 3528 6598
z dopiskiem: Bartosz Pudliszewski

A potem padł pomysł wspólnego robienia pompek (a nawet pĄpek). Tak optymistycznego rozwoju sytuacji i takiej popularności zabawy też nie przewidzieliśmy. Do zabawy dołączyło kilkaset osób, a każdego dnia na moim wallu na Endomondo pojawiają się wpisy okraszone dwoma słowami: Smashing Pąpkins!



NAJ-PRZYJEMNOŚĆ: sport do przygoda
Nigdy nie ukrywałem, że uwielbiam się ścigać. Że doganianie innych i poprawianie ich wyników sprawia mi niebywałą radość i dziką wręcz satysfakcję. A przecież chodzi o to, by sport był przyjemnością. Gdy wszystko zagra jak powinno, jest to wspaniała przygoda, jak na przykład mój triathlonowy debiut w Mrągowie.

Ale sport to nie tylko wyniki, czasy, tętna i tempa. To przede wszystkim ogromna radość z samego uprawiania go oraz przyjemność ze spędzania czasu z ludźmi, z którymi dzielimy pasję. Kilka razy w ubiegłym roku było właśnie tak, że mniej od wyniku liczył się przyjemnie spędzony czas i wypite piwo. Narodziła się też tradycja galerii samojebek po zawodach, która spotkała się z dużą przychylnością innych biegaczy i blogaczy:)

Początek 2014 r. (poprzedni weekend) wskazuje, że i w 2014 r. będzie fajnie, a i z formą jest coraz lepiej!


8 komentarzy :

  1. Żeby w ciągu jednego roku pogodzić ukończenie maratonu z zajebistą życiówką, bieganie po górach, na orientację i triathlon z równie zajebistymi wynikami, to trzeba być po prostu Krasusem! :D
    A przyznam po cichu, że Bieg Marduły kiedyś też bym chciała... Ale wszystko w swoim czasie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodaj jeszcze do tego najważniejsze: dobrą zabawę! :))
      A Marduła jest niesamowity, naprawdę polecam!

      Usuń
  2. Aż się człowiek sam uśmiecha czytając to podsumowanie. Piękne osiągi, ale puenta najpiękniejsza :) Sport to wspaniała przygoda i pojechana w kosmos podróż, która niech nigdy się nie kończy!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak jest radocha to w zasadzie cała reszta przychodzi sama, bo przecież fajnie jest biegać, więc się człowiek nie wymiguje od treningu ;) gratuluję bardzo udanego 2013 roku :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja już się boję Twoich dokonań w 2014 roku :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pełne podziwu gratulacje za rok pracy, osiągnięć i przyjemności! I jeszcze nagroda specjalna za popularyzację (choć pewnie głównie wśród przekonanych) biegania na orientację, po górach, triathlonu i innych ćwiczeń ĘĄ :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo ładny rok :) A Twoje samojebki niczym kalendarz Pirelli;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Sporo się działo w tym roku i super! Nie zwalniaj tempa, bo czas to jedyny nasz zasób, który tracimy bezpowrotnie :)

    OdpowiedzUsuń